Lech Raczak wystawił „Dziady”, dzieląc ich tekst na fragmenty i mieszając je tak, jak podzielona i wymieszana jest współczesna Polska. Sceniczna estetyka pełna jest nawiązań do wcześniejszych jego spektakli. W nadmiarze gestów i słów znów zbyt łatwo gubią się znaczenia – ocenia Piotr Dobrowolski przypominając m.in. legnickie „Dziady” tego twórcy.


Konkurs na inscenizację klasyki polskiej trwa. W gronie jego beneficjentów znalazł się Orbis Tertius – Trzeci Teatr, który już na etapie projektu uzyskał dofinansowanie do produkcji „Dziadów”. Lech Raczak przygotował widowisko, które nie rości sobie pretensji do scenicznego obrazowania wszystkich dramatycznych scen literackiego oryginału, tropienia ich sensów i ocalania poetyckiej frazy narodowego wieszcza, co było ambicją Michała Zadary w jego przedsięwzięciach wrocławskich. Nie inspirowała go również popkulturowa, pełna atrakcji i kolorów estetyka, która prowadziła Radosława Rychcika, kiedy przygotowywał uwspółcześnioną wersję arcydramatu na scenie Teatru Nowego w Poznaniu.

Najnowszy spektakl reżysera „Spisku smoleńskiego” (przez komentatorów nazywanego czasem „Dziadami smoleńskimi”) odbija dorobek wielu lat jego twórczej drogi: alternatywnych wobec kultury PRL przedsięwzięć podejmowanych przez niego z Teatrem Ósmego Dnia, wpływu, jaki na ten zespół miał Jerzy Grotowski, romansów reżysera z teatrami repertuarowymi (m.in. w Legnicy), jego fascynacji tematyką ideałów i błędów rewolucji, a także doświadczeń zdobytych w teatrze plenerowym.

W spektaklu zaprezentowanym w jednej z sal poznańskiego Zamku znaleźć można wiele cech charakterystycznych dla twórczości Raczaka, a także Bohdana Cieślaka, od lat współpracującego z nim jako scenograf. Widownia ustawiona została po obu stronach podłużnej przestrzeni gry, którą stanowi płytki kanał. Dym wypełniający go w jednym z obrazów przypomina sceny w łaźni z legnickiego „Placu wolności” (2005).Reżyser zrezygnował z konsekwentnej konstrukcji postaci scenicznych. W jego spektaklu to nie stabilne charaktery determinują sposób podawania tekstu „Dziadów”, a tekst wpływa na zachowanie aktorów w konkretnych scenach. Aktorzy wzbogacają go często symbolicznymi gestami, czasem także modulując głosy poza granicę naturalnej wymowy.

Praktyka rozbijania wypowiedzi postaci dramatycznych na kilku wykonawców jest wyraźnym nawiązaniem do wcześniejszej inscenizacji dramatu Mickiewicza przez Raczaka (Legnica 2007). To sposób reżysera na unikanie monologowych dłużyzn romantycznego dramatu. Równocześnie jednak pozbawia tak swoich aktorów szans na twórcze zmierzenie się z tą poezją. Dramatyczne sceny są skracane, rozbijane, a fragmenty z różnych części interpretowanego utworu – mieszane ze sobą. Wykonawcy śpiewają i sami akompaniują sobie na niewielkim, zmodyfikowanym pianinie. Mimo szeregu atrakcji, forma spektaklu wydaje się nieco anachroniczna. Pierwsza część widowiska przyciąga jeszcze uwagę widzów, jednak z czasem spektakl zaczyna nieco nużyć monotonią. W jej przełamaniu nie pomaga skupienie reżysera na mniej popularnych fragmentach tekstu Mickiewicza, jak opisujące Rosję wersy „Ustępu”. Poetycka narracja nie zawsze ma siłę ponieść ciężar przedstawienia, nawet jeśli aktorzy starają się ją dynamizować i uatrakcyjniać. Najciekawsze elementy spektaklu to jego udźwiękowienie i muzyka skomponowana przez Jacka Hałasa. Jednak i tu – przez podobieństwo stylu kolejnych melodii prowadzących wykonanie fragmentów dramatu – z czasem siła oddziaływania słabnie. Piosenki przypominają klasyczne hity z Piwnicy pod Baranami: bywają zaangażowane, patetyczne lub erotyczne (z nutką demonizmu) i nawet wykonanie pieśni zemsty: „zemsta, zemsta na wroga” brzmi jakby zbyt subtelnie.

Tymczasem „Dziady” to spektakl, w którym poetyckie brzmienia tekstu, wzbogacająca je muzyczność i fizyczne działania aktorów mają równorzędne znaczenie. Wydaje się, że Raczak chciał mówić o współczesnej Polsce widzianej z perspektywy historii, której sam był uczestnikiem i świadkiem, równocześnie zachowując do niej zdrowy dystans. Z wyczuciem unika wątków martyrologicznych i nadmiernego patosu w scenach aktorskich. Jego motywacją wydaje się tropienie duchów obecnych w świadomości tych współczesnych Polaków, którzy świadomi są zarówno historycznych, jak i politycznych uwikłań swojego kraju. Jednym z nich jest – dziki i budzący lęk przez swoją niezrozumiałość – duch Rosji. Obrzęd z II części dramatu inicjowany jest słowami Guślarza, wypowiadanymi przez Małgorzatę Walas-Antoniello. W pauzach pomiędzy zaklęciami aktorka – niczym nawiedzone medium – charczy, stuka laską i zgarbiona przemierza scenę. Szybko przewraca strony trzymanej w dłoniach książki, jakby starała się uwolnić widma ukryte pomiędzy jej kartami. Czy to jedna z tych książek zbójeckich, które Gustaw w części IV wini za swój los? Tekst „Dziadów”? A może książka funkcjonować ma tu jako symbol historii, z której kart wyłaniają się nasze upiory narodowe? Po wywołaniu każdego z trzech rodzajów widm prezentowane są sceny, obrazujące ich winy. Zosię odgrywa młoda, świetnie przygotowana głosowo i fizycznie, Helena Ganjalyan, która – jak i inni aktorzy – wchodzi w daną rolę tylko na potrzeby konkretnej sceny. Jednak już pojawiające się wcześniej i później duchy lekkie i ciężkie prezentowane są jako konkretne postacie z III części dramatu. Pierwsza jest osadzona w więzieniu polska młodzież, gotowa bluźnić nawet Bogu. Ostatni – bezwzględni i chciwi carscy urzędnicy.

Cały spektakl umieszczony został w ramie rozmowy dwóch mężczyzn, na zmianę zaciągających się jednym papierosem. Scenograficzna konstrukcja, na której leży jeden z nich (przez dłuższą chwilę całkowicie ukryty pod kocem Janusz Stolarski), przypomina więzienną pryczę. Dialog spowitych dymem inteligentów o rządzących (carze), transportach więźniów i symbolach nadziei przywodzi na myśl dyskusje internowanych w czasach stanu wojennego. Ich troska o losy państwa i przypisywana im rola znaczona jest słowami z puenty relacji Jana (Sobolewskiego) opisującego los współwięźnia Janczewskiego: „Jeszcze Polska nie zginęła!”. Póki my żyjemy, trwać będzie wolnościowa świadomość. Niezależnie od dążeń tych ośrodków władzy, które kształtować chcą historię i obyczaj, prawnie regulując każdą dziedzinę życia. Skojarzenie to przypomina o postawie Lecha Raczaka, stającego w kontrze wobec każdej ideologii, której przedstawiciele uważają się za nieomylnych.

Powracająca w spektaklu wizja – carskiej, a może i putinowskiej – Rosji funkcjonuje jak odbicie konserwatywnych doktryn. Orbis Tertius nie tworzy spektakularnych widowisk. Niewielka grupa aktorów (tym razem na scenie jest ich ośmiu) w szarych kostiumach (projekt Natalii Kołodziej), używając skromnych środków, przygotowuje spektakle, których siłą są prostota i bezpośredniość. Ucieczka na marginesy głównych wątków „Dziadów” tym razem nie całkiem się opłaciła. Warto jednak poznać tę próbę. Dla wszystkich zaś, którzy nie znają jeszcze teatralnego stylu Lecha Raczaka, powinna to być pozycja obowiązkowa.

Adam Mickiewicz, „Dziady”, scenariusz i reżyseria: Lech Raczak, scenografia: Bohdan Cieślak, kostiumy: Natalia Kołodziej, muzyka – Jacek Hałas. Poznań, Centrum Kultury Zamek, premiera: 24.05.2015.

(Piotr Dobrowolski, „Nasze upiory”, http://e.czaskultury.pl, 1.06.2015)