„Zwykli ludzie nie powinni wiedzieć jak się robi parówki i jak wyglądają kulisy polityki” – mawiał pruski kanclerz Otto von Bismarck. I chociaż polityka ma wiele z teatru, ludzie legnickiej sceny postanowili umożliwić widzom wejście w kulisy, by mogli prześledzić główne etapy teatralnego cyklu produkcyjnego, który kończy premiera przedstawienia. W sobotę 16 maja zaprosili publiczność na pięciogodzinne wydarzenie w trzech odsłonach i na związane z nim rozmowy.


Na artystyczny warsztat trafiła głośna, grana już w wielu europejskich krajach (także w Polsce), współczesna sztuka zbuntowanej rumuńskiej dramaturżki i reżyserki Gianiny Carbunariu „Stop the Tempo” (premiera w 2003 roku w jednym z bukareszteńskich klubów) w tłumaczeniu legniczanki Radosławy Janowskiej-Lascar. Wspólna inicjatywa aktorów Modrzejewskiej Joanny Gonschorek, Magdy Skiby i Bartosza Bulandy, którzy nie ukrywają, że chcieliby wystawić ten dramat na legnickiej scenie, polegała na uchyleniu rąbka tajemnicy, jak powstaje teatralny spektakl.

Kolejno w Caffe Modjeska (aktorskie czytanie dramatu ze scenariusza), na Scenie Gadzickiego (próba inscenizowania, czyli odnalezienia i nałożenia teatralnej formy na tekst jednej ze scen spektaklu) oraz finałowo na Scenie na Strychu (pełna inscenizacja, z użyciem kostiumu, świateł i muzyki, niewielkich fragmentów sztuki), troje aktorów-reżyserów stało się przewodnikami widzów po teatralnym świecie.

- To wydarzenie wyjątkowe, będziemy kontynuować takie spotkania z publicznością, bo poszerza ono wiedzę i prawdę o teatrze. Także i po raz pierwszy dla ludzi, którzy nie słyszą – mówił szef legnickiej sceny Jacek Głomb po zakończeniu pierwszej części wydarzenia, które na język migowy przekładała na żywo jeleniogórzanka Barbara Łuczycka.

- Mam nadzieję, że pokazaliśmy trochę prawdy o tym, jak pracujemy. Że nie jesteśmy takimi nierobami, jak sądzą niektórzy. Widzieliście, jak trudno jest znaleźć właściwą formę do najkrótszego choćby fragmentu przedstawienia. My próbowaliśmy 45 minut, by znaleźć pomysł i sposób pokazania zaledwie kilku zdań tekstu. Czasami trwa to nawet 8 godzin, których efektem będzie przygotowanie jednej sceny z pół strony tekstu - i tak wyjątkowo krótkiego, bo liczącego zaledwie 16 stron - dramatu – mówił po zakończeniu próby inscenizacji drobnego fragmentu przedstawienia Bartosz Bulanda.

Kończąca sobotnie wydarzenie półgodzina prezentacja fragmentu sztuki była dobitną ilustracją, jakie znaczenie w teatrze ma forma nałożona na tekst - reżyseria, kostium, scenografia, gra aktorów, świateł, muzyki. Że może nie paść ze sceny ani jedno słowo, a będzie się działo, że grać można nawet w całkowitej ciemności. Można to robić zespołowo w akcjach i dialogach, ale także solo w intymnych monologach.

„Stop the Tempo”, czyli odłącz się!

Rumuńska sztuka, która jej młodej autorce otworzyła drzwi do międzynarodowej kariery, to mocna i anarchistyczna opowieść o świecie, który tak się skomercjalizował i przyspieszył, że wielu nie nadąża w tej pogoni za kreowanym przez reklamy sukcesem, za byciem cool i trendy. Z przeciążenia otaczającym ich chaosem,  w świecie, gdzie wszystko jest towarem na sprzedaż, z braku czasu na miłość i w poczuciu samotności w tłumie, niektórzy tracą wręcz wiarę w sens życia. Bądź odnajdują go w antysystemowym buncie.

Troje bohaterów „Stop the Tempo” to pokolenie dwudziestoparolatków, rówieśników autorki dramatu. Wszyscy znajdują się na życiowym wirażu, są silnie sfrustrowani. Przypadkowy seks, klubowe spotkania przy drinku i ogłuszającej muzyce, która nie wymaga podjęcia rozmowy, zastępują im trwalsze związki. Porzucona przez partnerkę lesbijka Paula (Magda Skiba) rezygnuje z pracy w kieracie agencji reklamowej, bo ma dość fałszu i wymyślania idiotycznych sloganów. Dostrzega, że wszystko co ją otacza, warte jest tyle, co gówno.  Pracująca w kilku miejscach Maria (Joanna Gonschorek), samotna w niespełnionym marzeniu o związku z ginekologiem, ma dość tyrania dla zaspokajania potrzeb rodziny na coraz to nowsze, zawsze markowe i modne, a przy tym często kompletnie zbędne zakupy. Utrzymywany przez zamożną rodzinę didżej Rolando (Bartosz Bulanda) za wszelką cenę chciałby sukcesu, być na topie i koniecznie cool, cool… Tymczasem traci słuch.

Wszyscy oni mają już dość wyścigu szczurów i świata, który atakuje ich nadmiarem propozycji  typu: podłącz się, wykup abonament, przyjdź, click here,  wyślij smsa, join the big fucking party. I tak od rana do wieczora, bez przerwy. „Próbuję się zabawić i nie udaje mi się nawet udawać, że w całej tej sprawie jest jakiś fun” – wykrzyczy Paula. „Co mogłoby być na tyle ważne, żeby miało znaczenia” – zauważy Maria. Przypadek i drogowy wypadek sprawiają, że zbliżają się do siebie, by już wspólnie wykrzyczeć : „Wsadźcie sobie w dupę całe to podłączanie. Mamy już tego dość. Co by było, gdybyśmy się trochę poodłączali?”.

Wściekłość przeradza się w anarchistyczny bunt. Na początek wyłączają prąd w jednym, potem w kolejnych klubach, każdorazowo wywołując panikę uczestników imprez. Nagle świat dostrzega, że żyją, są, działają. Jeszcze nie są jak „Urodzeni mordercy” Olivera Stone”a, ale już piszą o nich tabloidy.

Legnicki widz ma prawo odczuć, że coś podobnego już widział w swoim teatrze. Np. w „Made in Poland” Przemysława Wojcieszka, które powstało niemal dokładnie w tym samym czasie, co rumuńskie „Stop the Tempo”. Z tym, że diagnoza społeczna zawarta w opowieści Gianiny Carbunariu wydaje się bardziej realistyczna i radykalna. Jedenaście lat po obu tych premierach młodych sfrustrowanych, oburzonych lub ostatecznie wkurwionych, wyraźnie jednak przybyło. Chyba nie tylko w Rumunii i Polsce. „Wkurwienie to będzie AIDS XXI wieku” – prorokował bohater Wojcieszka. Nie pomylił się, choć wielu udaje, że nic się nie stało.

Oglądali i skomentowali

Radosława Janowska-Lascar, tłumaczka:  - Gdy, już po polskim przełomie 1989/90, pojechałam do Rumunii miałam wrażenie, że tam wszystko zastygło, a ja cofnęłam się w czasie. Po roku 2000 zauważyłam jednak gwałtowne przyspieszenie. Sztuka Gianiny Carbunariu była reakcją na to, co się zaczęło dziać, ale też wyrazem jej buntu. Nieprzypadkowo zrealizowano ją poza państwowym teatrem, a autorkę nazwano rewolucjonistką i bombą rozsadzającą zastany układ. Dostrzegł to europejski teatr, bo zorientowano się, że opisywany problem dotyczy nie tylko Rumunii, ale wszystkich pokomunistycznych krajów Europy. Zresztą, chyba nie tylko ich, bo jest znacznie bardziej uniwersalny.

Jarosław Klebaniuk, psycholog społeczny, publicysta:  - Paradoksem opisywanej historii jest to, że jej bohaterowie, których życie jest niespełnione i puste, chcą zwolnić, ale tak naprawdę przyspieszają szukając nowych i większych wrażeń. Bunt, choć jego przejawy są irracjonalne, wyraźnie ich podkręca. Przekaz tej sztuki jest bardzo aktualny, a jednocześnie nie jest optymistyczny. Świat przyspieszył, głównie za sprawą rewolucji informatycznej, i zaczyna nas przeciążać. Tym bardziej, że znaleźliśmy się w systemie, który nie zapewnia już poczucia bezpieczeństwa socjalnego. A to jest bardzo obciążające. Złość jest emocją silną i bardzo energetyzującą. Może prowadzić do agresji, nawet spektakularnych. Bohaterowie sztuki chcą nadać sens swojemu życiu, nawet gdyby objawiał się w destrukcji. Szukają obszaru autoafirmacji, by odzyskać utracone poczucie własnej wartości.

Grzegorz Żurawiński