Droga aktora od ról na scenie do udziału w filmach i serialach bywa tym bardziej długa i wyboista, im dalej jego macierzysty teatr znajduje się od Warszawy. Przemysław Bluszcz z zespołu Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy jest już jednak dobrze znany z dużego ("W dół kolorowym wzgórzem" - nagroda za debiut na festiwalu w Gdyni, "Jestem", "Oda do radości", "Skazany na bluesa", "Świadek koronny") i małego ekranu ("Fala zbrodni", "Boża podszewka II", "Na dobre i na złe", "Wiedźmy", "Odwróceni") – pisze Janusz R. Kowalczyk w telewizyjnym dodatku Rzeczpospolitej.

Tak naprawdę wszystko zaczęło się od "Ballady o Zakaczawiu" - mówi aktor. - Przedstawienie legnickiego teatru odniosło sukces jako widowisko Teatru TV w reżyserii Waldemara Krzystka. Po jego emisji zacząłem dostawać pierwsze propozycje ekranowe. Po roli Benka Cygana, trzęsącego półświatkiem legnickiego Zakaczawia w czasach PRL, chętnie angażująca nowe twarze Izabella Cywińska dała mu rolę tępego brutala w telewizyjnej wersji "Merylin Mongoł". W przeniesionym na mały ekran "Made in Poland" Przemysława Wojcieszka zagrał bezwzględnego egzekutora długów.

- Reżyserzy postrzegają mnie głównie jako "energizera". Na szczęście w teatrze miałem znacznie więcej możliwości udowadniania, że nie zawsze muszę grać mocno pokrzywionych facetów. Również w sensacyjnym serialu "Mrok" Jacka Borcucha zagrałem główną rolę dobrego policjanta. Mój komisarz Grosz był inny od wszystkiego, co na co dzień można zobaczyć w telewizorze - lekko ekscentryczny, w chandlerowskim klimacie.

W teatrze obok drobnych kombinatorów, jak w "Mersi, czyli przypadki Szypowa" według Okudżawy, grał poważne role w klasyce, choćby Klaudiusza w "Hamlecie". Jest mocno kojarzony z zespołem legnickim, co dobrze świadczy zarówno o aktorze, jak i o teatrze, o którym wciąż jest w Polsce głośno. Dziś Przemysław Bluszcz występuje też gościnnie na scenie Teatru Współczesnego we Wrocławiu.

- Jan Klata upatrzył mnie sobie do roli Stalina w "Transferze", a pani dyrektor Krystyna Meissner potrzebowała takiego właśnie rzezimieszka do "Orkiestry "Titanic"". Cenię sobie tę współpracę. Dziesięć lat w jednym zespole jest fantastycznym doświadczeniem, bo znamy się jak łyse konie, ale - jak mawiał Kordian - "trzeba mi nowych skrzydeł, nowych dróg potrzeba".

Choć aktor studiował na wydziale lalkarskim we Wrocławiu, od ukończenia szkoły grał jedynie na scenie dramatycznej.
- Moim profesorem od scen aktorskich był Robert Czechowski. Wspólnie z Jackiem Głombem pracował nad nowym kształtem legnickiej sceny i zaprosił mnie do swego "Jak wam się podoba" Szekspira, gdzie zagrałem dwóch braci: Księcia Wygnanego i Fryderyka. Niedługo później Jacek Głomb zaproponował mi rolę w "Złym", a wkrótce zagrałem Sancho Pansę u Krzysztofa Kopki w "Don Kichocie uleczonym". Wraz z żoną Anną Wieczur-Bluszcz (też grała na legnickiej scenie, choć dziś głównie reżyseruje) sprowadziliśmy się z Wrocławia do Legnicy. Byłem jednym z pierwszych, którzy brali udział w budowaniu tego zespołu. Zadziałał genius loci, nasza niepohamowana pasja, a przede wszystkim pomysł na teatr dyrektora Jacka Głomba. Na początku bywało trudno. Zdarzało się, że graliśmy dla dziesięciu widzów. Próbowałem też reżyserii, np. "Kubusia Puchatka" w wersji dla dorosłych. Nigdy nie zagrałem w teatrze lalek, ale w nowym projekcie, "Sidharthcie" Hessego, nad którym pracujemy razem z żoną, lalki bunraku spotkają się z filmem i żywym planem.

(Janusz R. Kowalczyk, „Potrzeba skrzydeł”, TeleRzeczpospolita, 7.09.2007)



Przemysław Bluszcz w tym tygodniu w spektaklach Teatru Telewizji: "Ballada o Zakaczawiu" (TVP 1, poniedziałek 20.20) i "Made in Poland" (TVP Kultura, wtorek 20.30). Legniczanie będą mogli go zobaczyć trzykrotnie na telebimie Klubu Muzycznego „Spiż”. W poniedziałek 10 września w „Balladzie o Zakaczawiu”, we wtorek 11 września we „Wschodach i Zachodach Miasta” oraz w środę12 września w „Made in Poland”, Wszystkie pokazy rozpoczną się o godz. 18.00 w ramach prologu Festiwalu „Miasto”, który startuje w czwartek 13 września. Wstęp na projekcje jest bezpłatny!