22 młodych ludzi z Polski i Rosji przez tydzień uczestniczyło w warsztatach w Pierwszej Polsko-Rosyjskiej Szkole Teatralnej, która odbyła się w Legnicy. O tym ciekawym projekcie z dyrektorem legnickiego teatru i jednym z organizatorów, Jackiem Głombem, rozmawia Dawid Sołtys.


Panie dyrektorze można już podsumować Pierwszą Szkołę Polsko-Rosyjską, która przez kilka dni odbywała się w Legnicy. Ciekawe doświadczenie?

- Każde doświadczenie spotkania z młodymi ludźmi, którzy są w teatrze, jest ważne. Ja bardzo się cieszę, bo z edukacją teatralną w Polsce nie jest najlepiej i dlatego chętnie w takie rzeczy wchodzę, bo wydaję mi się, że warto jest podzielić się z młodymi ludźmi z różnego świata, różnych miejsc Polski i Rosji, kawałkiem Legnicy. My tu snujemy dosyć konkretną opowieść o tym mieście, o jego kolorach, barwach. Tak opowieść lokalna staje się uniwersalną i nie ukrywam, że korzystam z takich okazji i chwytam łatwo takie pomysły, ponieważ mamy na tyle silny potencjał, że warto się tym podzielić. A jak ma się coś do powiedzenia, to warto o tym mówić. Szczególnie, że okazji jest coraz mniej, bo ten świat jest dyskoteką. Nie zawsze ten poważniejszy głos brzmi na tyle wyraźnie, jak powinien.

Trudno się pracuje z tymi młodymi aktorami i reżyserami?

- Nie. Jak są fajni to nie. Oczywiście są różni. Jedni mają większą energię, inni mniejszą. Ale jak się wierzy w to co się robi i jak się da ich tą wiarą zarazić, to jest ok. To wszystko wymaga niestety ciężkiej pracy. I oczywiście zawsze jest taki smutek, że może ten tydzień to jest za mało, że potrzeba dziesięć dni albo dwanaście albo dwa tygodnie. Ale życie jest jedno i za chwilę zacznę robić co innego - taki jest świat.

A jak by Pan ocenił ten narybek aktorski?

- Było tu dużo fajnych ludzi. Nie wszyscy, mówiąc delikatnie, podbiją teatr, ale widzę tu przynajmniej pięć-sześć osób o ekspresowym charakterze, takich którzy mogą zawojować świat. Są bardzo zdolni, fajnie myślą, Pan Bóg dał im talent, są pracowici, pokorni. Właściwie nie było tu żadnych, poza wynikającymi z niezrozumienia, bo mówimy w dwóch językach, problemów. Czasem ktoś źle usłyszał tłumaczkę. Oni tu przyjechali z całego świata i naprawdę przyjechali się spotkać. Ja bardzo się z tego cieszę, bo mam takie poczucie, że ten tydzień nie był zmarnowany.

Polacy czy Rosjanie lepiej radzą sobie na scenie?

- I tacy i tacy. To są zupełnie inne szkoły, inni ludzie. Teatr rosyjski jest kompletnie odmienny od polskiego. I bardzo dobrze zresztą, bo oni mają czego się uczyć od nas, my od nich, więc to jest sprawiedliwe.

Czy w swojej drużynie chciałby Pan kogoś z nich?

- Poważnie się zastanawiam, czy jednej osobie nie zaproponować tu pracy reżysera, ale muszę jeszcze o tym pomyśleć. A aktorsko jest tu wielu fajnych ludzi tylko jest taki ból, że nie można przyjąć na etat pięćdziesięciu osób. Teatr robi się drużyną, a ja mam fantastycznych swoich ludzi i czasem jest mi przykro, że muszę komuś odmawiać, bo pewnie ktoś jest na tyle zdolny, że miałyby prawo tu być. Na pewno będzie tak, że z kilkoma osobami aktorsko będę chciał utrzymać kontakt. My robimy przecież bardzo dużo rzeczy, nie robimy tylko spektakli czysto repertuarowych. Reżyseruję także poza Legnicą, robimy projekty koprodukcyjne. Będę chciał z  niektórymi się spotkać, bo to spotkanie choć dobre, było troszkę krótkie. Bardzo się cieszę, że ten pokaz wyszedł fajnie, ale to jest ich robota. Ja tu naprawdę odegrałem rolę organizatora i zresztą tak powinno być. To jest ich świat i oni mają opowiedzieć swoją historię, a nie że jakiś starszy  pan ma im mówić, co mają robić. Cieszę się, że oni te filmy Wajdy obejrzeli.  Potem sceny z filmów zaakceptowali (ja je wybierałem, ktoś musiał), ale kłócili się z nimi, polemizowali z nimi. Na pewno jest to fajna rzecz, że w XXI wieku któraś z Rosjanek patrzy na nakręcony w 1958 r. „Popiół i diament” i musi coś z tego wysnuć. Jest to fantastyczne, ponadczasowe i uczy to dialogu prawdziwego, nienadmuchanego. Ja ciągle uważam, że my dmuchamy w te relacje polsko-rosyjskie, a nie robimy ich. Relacje polsko-rosyjskie robi się wtedy, kiedy ludzie się spotykają w jednej sali i chcą gadać na jakiś temat, a nie kiedy wywołujemy demony historii i obrzucamy się nimi nawzajem w nieskończoność. To jest fantastyczna rzecz, że kiedy rozmawia się z nimi o polityce czy historii, to oni tak patrzą trochę z pobłażaniem, bo to jest tak jakby pan chciał z nimi porozmawiać o średniowieczu. To są stare czasy. “Trzeba z żywymi na przód iść”.... I to jest fantastyczne w nich, że mają te dwadzieścia kilka lat i mówią „idźmy dalej”. Co nie znaczy, że nie trzeba szanować historii. Trzeba czerpać z tradycji. Nie ma większego teatru w Polsce niż w Legnicy, który tak czerpie z tradycji, ale to nie znaczy, że trzeba pozostawać w XIX wieku czy w 1945 r. Trzeba po prostu iść dalej. Musimy wiedzieć o tym, że jest nowoczesna Rosja, nowoczesna Polska, że ludzie rozmawiają o innych sprawach i innymi sprawami żyją niż historia.

Jak wypadli legniczanie w tym towarzystwie?

- Nie namówi mnie pan na oceny. To jest indywidualna rzecz, bardzo intymny proces. Ja znam obu chłopaków, Grześka Grecasa i Maćka Rabskiego i wiem, że są dynamiczni, pracowici i trzymam za nich kciuki. Każdy fajny człowiek z Legnicy, który się otarł o teatr, jest dla mnie ważny. Mam takie poczucie, że coś im tu pomogłem. Natomiast wszystko jest przed nimi i wszystko jest w ich rękach, tu nikt za nich nic nie zrobi. To, że są z Legnicy, nie sprawi, że ktoś się będzie nimi interesował. Dzisiaj trzeba walczyć, dziś jest taki świat, że młodzi ludzie muszę się rozpychać. Warto pamiętać, że do tego projektu zgłosiło się prawie trzysta osób. Musieliśmy z Sieriożą wybrać 22 osoby. To była karkołomna sprawa i może tak było, że wśród tych ludzi było kolejne 50 fajnych osób albo nawet fajniejszych, bo to jest jak loteria. To jest jak z egzaminem do szkoły teatralnej. Jak Janusz Gajos cztery razy nie zdał, to nie znaczy, że nie jest dobrym aktorem.

Ilu w tej grupie było reżyserów?

- Pięcioro. Wszystkie te sceny były naznaczone przez nich. Z jakąś mniejszą czy większą moją pomocą. Ale za wszystkie te sceny odpowiadają reżyserzy, tak się złożyło, że cztery sceny zrobili Rosjanie, jedną Polak - Grzegorz Grecas.

Dziękuję za rozmowę.

(Dawid Sołys, „Jacek Głomb: Chętnie chwytam takie pomysły”, www.e-legnickie.pl, 15.07.2013)