Iwaszkiewicz, patrząc na efekt pracy artysty z Supraśla w Legnicy, pewnie zrobił w grobie dwa obroty wokół własnej osi – pisze w cotygodniowym felietonie wrocławski recenzent teatralny Krzysztof Kucharski po niedzielnej (17 marca) premierze „Matki Joanny od Aniołów” w reżyserii Piotra Tomaszuka.

Czy można się modlić do postaci zmyślonych? Matka Joanna od Aniołów i Edyp są postaciami wymyślonymi przez literatów. Zresztą niezłych. Pierwszy to Jarosław Iwaszkiewicz, a drugi to starszy o 2390 lat Sofokles. Ani mitologicznego króla Teb Edypa, ani matki Joanny, przeoryszy zakonu urszulanek w Ludyniu na kresach Rzeczypospolitej, czas nie przemielił w puste znaki literackie, raczej owe postaci dręczą swoimi problemami kolejne pokolenia inteligentów. A że ostatnio teatr zaniedbałem (pozdrawiam „znachorów”, też teatromani), to odrabiam zaległości.

Zacząłem od najświeższych. Dramat Sofoklesa pociął nożyczkami Stanisław Melski, aktor i reżyser związany z Teatrem Polskim. Iwaszkiewicza na dramat przerobił (z Rafałem Gąsowskim) i wyreżyserował w legnickim Teatrze Modrzejewskiej Piotr Tomaszuk, legenda awangardy lat 90., współzałożyciel Teatru Wierszalin w Supraślu.

Melski chciał coś powiedzieć o odpowiedzialności: że jeśli popełniliśmy błąd, powinniśmy ponieść karę, którą najlepiej, jak sobie sami wymierzymy. Tylko kto dziś ma takie poczucie honoru? Może dlatego dramat Edypa ma siłę, bo widzimy w nim nie tylko swoją marność, ale i równię pochyłą, po której zsuwa się w nicość człowiek w XXI wieku. Ale walnąłem patetycznie.

Tomaszuk, wędrujący dotąd między zwykłością i świętością, postawił hipotezę, że matkę Joannę i księdza Suryna w opowiadaniu „Matka Joanna od Aniołów” diabły sprowadziły na manowce. Wydawało mi się, że scenarzyści utworu scenicznego pójdą tropem autorów (Tadeusz Konwicki i Jerzy Kawalerowicz) scenariusza filmowego z roku 1961, który oprotestował Watykan (w Cannes Lucyna Winnicka dostała Kryształową Gwiazdę, fil specjalną nagrodę jury). Iwaszkiewicz, patrząc na efekt pracy artysty z Supraśla w Legnicy, pewnie zrobił w grobie dwa obroty wokół własnej osi.

Obaj demiurdzy – pan M jak Melski i pan T jak Tomaszuk – jakby się umówili, że nie interesują ich postaci najważniejsze. Czemu M obsadził w roli króla Teb Łukasza Dziemidoka, serialowego aktora drugiego planu o urodzie Kena od Barbie, który robił wrażenie, jakby nie wiedział, w którym gra odcinku? Jeszcze gorzej było z Jokastą (Dorota Matarrelli), matką Edypa. Na scenie aktor oszukuje się wewnętrzną prawdą. Widz musi mu uwierzyć. Nie wystarczy nauczyć się literek, pani Doroto. Obciążam reżysera M.

Reżyserowi T nie wybaczę, że parł w wymyślony schemat spłaszczający Joannę i uniemożliwił Kasi Dworak zagranie wspaniałej roli. Jeszcze większy żal mam o księdza Suryna Rafała Palcata (Cielucha – przyp. @KT). Duet znakomitych aktorów miota się w dziwnych schematach. Drażnią sceny w knajpie, gdzie utonął dramat księdza, a finałowe panoptikum budzi grozę. T nie doczytał, ile wątpliwości chciał zasiać Iwaszkiewicz. T zawsze „poprawia” autorów, bo wie lepiej, tylko że gorzej wychodzi. Strzelił sobie fuchę za parę groszy.

Aktor broni przed brakiem myślenia kapitana okrętu, który tonie. Tak u M świetnie radzi sobie Monika Bolly (Posłaniec i Pasterz), a u T Anita Poddębniak (Karczmarka) i Bogdan Grzeszczak (Proboszcz Brym).. Najgłośniej pochwalę autorów muzyki. We Wrocławiu Izabelę i Piotra Matuszewskich (Izę za wokalizy!), w Legnicy Jacka Hałasa. Bo w obu przypadkach to wysoka klasa.

(Krzysztof Kucharski, „O Joanno, Edypie!”, Polska Gazeta Wrocławska – Magazyn, 22.03.2013)