Był to popis erudycji, sztuki mówienia, umiejętności nawiązywania kontaktu ze słuchaczem i poczucia humoru. Tak najkrócej można opisać czwartkowy (14 marca) wykład wrocławskiego literaturoznawcy dr Dariusza Dybka, który odbył się w teatralnej Caffe Modjeska w cyklu Strefa Kultury. Było o kobietach, a właściwie o ich literackich przedstawieniach.

Czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego zaraza, dżuma, cholera, ospa, śmierć , kostucha i inne mało pociągające przykłady (by nie rozwijać tej wyliczanki) to rzeczowniki rodzaju żeńskiego?  Musi coś w tym być, że w takiej właśnie formie trafiły do naszej mowy. Gość kawiarnianego spotkania nie był językoznawcą, ale także jemu intuicja podpowiadała, że nie jest to dziełem przypadku, a temat – jak mawiał Standartenführer Stirlitz (pamięta ktoś jeszcze „Siedemnaście mgnień wiosny”?) – warty jest przemyślenia.

Kudlicha, Pomyja, Wieszczuchna, Leżuchna, Niewtyczka, Chwycicha, Suwalanka, Powaliszka… - to tylko niektóre z imion, które nadawano ohydnym (czytaj: niskourodzonym, niewykształconym, pomiatanym i podporządkowanym mężczyznom) kobietom w staropolskiej literaturze. Nie lepiej było w starożytnym Rzymie, w którym dziewczynki się uśmiercało, albo traktowało jak wstydliwie przemilczany kłopot. Dziewczynkom nie przysługiwało nawet prawo do własnego imienia. Jak ojciec był Korneliusz, to córka zostawała Kornelią. To doskonały przykład jak silnie zideologizowany jest język. Jest do dziś, a  nie tylko był w przeszłości. Świadectwem jest chociażby - zupełnie już współczesna - kariera ministry.

Nieprzypadkowo też w wielu językach (np. w angielskim) mężczyzna i człowiek to właściwie to samo słowo. Kobieta zaś, to coś zdecydowanie bardziej wulgarnego (np. divka lub femina, czyli osoba małej wiary). Ale nie tylko literatura podkreślała szatańskość pomiotu, jakim była ówcześnie kobieta. Także religia, prawo, medycyna…  Jeśli pojawiał się głos, że kobiety są sprawniejszego rozumu, niż mężczyźni, to uznawano to za herezję, a autora takiej tezy za pomyleńca.

Literackie odstępstwa były, ale nieliczne. Sonety Petrarki są jak jaskółka, która nie czyni wiosny. Hołd wobec Laury i jej kobiecości, był wręcz poddańczy. Ona bogini, on sługa jedynie. Ten anioł  i tak był jednak nagrodą dla mężczyzny. Podobnie zideologizowany był (jest?) kanon piękna i doskonałości. Piękny mógł być tylko ktoś z wyższych sfer, ktoś szlachetnie urodzony. Raczej mężczyzna zatem, a nie – niepiśmienna z reguły - kobieta, której miejsce było u jego boku, do rodzenia i wychowywania dzieci, kuchni i kościoła.

Wyjątkiem, ale i potwierdzeniem jednocześnie, silnej i negatywnie nacechowanej ideologizacji obrazu kobiety jest matka Boża. Bo chociaż Biblia nic nie mówi o jej wyglądzie, to musiała (!) być piękna, skoro miała szlachetną duszę. Każde inne stwierdzenie byłoby herezją.  Jej wizerunki były zatem stale doskonalone i adaptowane do zmieniających się kanonów piękna. Ktoś ważny musiał być bezwarunkowo i bez zastrzeżeń śliczny.

Aby nie było nieporozumień. Powyższe to nie są dosłowne cytaty z kawiarnianego wykładu, ale moje własne, nieco kulawe słowa i wnioski, które – w wielkim skrócie - zanotowałem słuchając erudycyjnych popisów wrocławskiego literaturoznawcy.  Doprawdy było czego posłuchać, a i pomyśleć o tym, jak radykalnie zmieniły się czasy i… literacka (ale i społeczna) rola i pozycja kobiet. Nie muszę dodawać, że w przeszłości (poza wyjątkami np. Safona) ich wizerunek kształtowali (bo opisywali) mężczyźni. Dziś to już nie do pomyślenia… Warto było poświęcić jeden wieczór w Caffe Modjeska, by dobitnie się o tym przekonać. Tym bardziej, że były momenty, w którym siedzące na sali kobiety wydawały się lekko przerażone. Wykładowca to jednak mistrz w poruszaniu się po polu minowym. Do eksplozji nie doszło.

(żuraw)