Obszerny, analityczny tekst Marcina Kościelniaka i Bartosza Staszczyszyna o twórczości Przemysława Wojcieszka, dramatopisarza i reżysera teatralno-filmowego (Tygodnik Powszechny: "Miłość ci wszystko wybaczy") skłonił do polemiki Romana Pawłowskiego, recenzenta Gazety Wyborczej. Spór m.in. o to, czy widz teatralny w Legnicy jest „mniej wyrobiony” i poszukuje jedynie tanich wzruszeń. Ciekawe.

Roman Pawłowski: Nie ma przebacz

Gdybym był teatromanem z Legnicy lub Wałbrzycha, poczułbym się głęboko dotknięty tekstem Marcina Kościelniaka i Bartosza Staszczyszyna o twórczości Przemysława Wojcieszka, dramatopisarza i reżysera teatralno-filmowego ("Miłość ci wszystko wybaczy", TP nr 20). Nie chodzi bynajmniej o to, że autorzy poddają krytyce twórczość Wojcieszka, który jako jeden z niewielu twórców polskiego kina i teatru opowiada o świecie z punktu widzenia współczesnej, polskiej prowincji. Mają do tego prawo.

Problem w tym, że przy okazji deprecjonują publiczność teatralną z małych ośrodków, pisząc, że typ teatru, jaki Wojcieszek dzisiaj uprawia, "predestynuje go do pracy w mniejszych ośrodkach". "Są to produkcje dla mało wyrobionego widza, który w teatrze poszukuje wzruszeń - oceniają, przywołując sztukę "Osobisty Jezus", przygotowaną dla Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, i dramat "Ja jestem zmartwychwstaniem", zrealizowany w Wałbrzychu - odwołują się wyłącznie do uczuciowości, a swoje nadzieje opierają na gotowości identyfikacji widza - jeśli nie z bohaterem, to z jego światem, przypominającym świat, w który zanurzymy się po wyjściu z teatru".

Nie chcę wdawać się w dyskusję, czy rzeczywiście Wojcieszek pisze schematycznie i czy identyfikacja widza ze spektaklem to wada, czy zaleta. Interesuje mnie, na jakiej podstawie recenzenci sformułowali definicję "mało wyrobionego widza z mniejszego ośrodka". Akurat w przypadku Wałbrzycha i Legnicy jest ona całkowicie fałszywa. Publiczność prowincjonalnego wałbrzyskiego teatru oklaskiwała przedstawienia w reżyserii Jana Klaty i Mai Kleczewskiej dużo wcześniej, niż "wyrobiona" krakowska publika, która wali dzisiaj na ich spektakle do Starego.

Podobnie jest z Legnicą. Szef Teatru im. Modrzejewskiej Jacek Głomb w latach 90. był pionierem w wykorzystaniu przestrzeni miasta jako teatralnej sceny, a legnicka publiczność chodziła na widowiska w postindustrialnych przestrzeniach na długo zanim artyści pojawili w Nowej Hucie i fabryce Solvay. Z punktu widzenia Legnicy i Wałbrzycha to krakowska publiczność była jeszcze do niedawna "mało wyrobiona", zważywszy na wieloletni kryzys i zastój na krakowskich scenach.

Piszę to wszystko z żalem, bo czytam i wysoko cenię publicystykę Kościelniaka i Staszczyszyna. Nie mogę im jednak wybaczyć poczucia wyższości i protekcjonalnego traktowania tak zwanej "prowincji". Tym bardziej że to właśnie "prowincja" była w ostatnich latach źródłem przemian w polskim teatrze, w czym miał swój udział bohater ich tekstu. Bez wyrobionej, inteligentnej i otwartej na nowe prądy publiczności z Legnicy i Wałbrzycha nie byłoby to możliwe.

(Roman Pawłowski, „Nie ma przebacz”, Tygodnik Powszechny, 8.06.2007)



Marcin Kościelniak: Nie ma dyskusji

W określeniu "mało wyrobiony widz" nie dostrzegam niczego protekcjonalnego ani deprecjonującego (nieco gorzej brzmi "niewyrobiony", którego używa Roman Pawłowski udając, że posługuje się cytatem). Za protekcjonalną uważam natomiast pozytywistyczną laurkę dla legnickiej i wałbrzyskiej publiczności pióra Pawłowskiego. A deprecjonujące - poczucie wyższości, z jakim mówi o krakowskiej "publice". Zgadzam się, że moje stwierdzenie brzmi zbyt uogólniająco: "mało wyrobionego widza" spotkamy także w Krakowie (a nawet Warszawie), mimo że możliwości obcowania z ciekawym, ambitnym teatrem są tu większe.

Jan Klata i Maja Kleczewska po spektaklach w Krakowie i stolicy do Wałbrzycha nie wracają - na tym polega niefart tamtej publiczności. Jednocześnie sądzę, że nie jej, ale własnej inteligencji i otwartości Klata czy Kleczewska zawdzięczają sukcesy. Tutaj otwiera się pole do dyskusji o Przemysławie Wojcieszku. Moim zdaniem jego teatr nie kształtuje, bo nie stawia wymagań - i, jeśli już, to właśnie takim dobrodusznym traktowaniem widzowie mogliby poczuć się dotknięci. Szkoda, że akurat tego tematu Roman Pawłowski, przecież główny promotor Wojcieszka, nie chciał podjąć.

(Marcin Kościelniak, „Nie ma dyskusji”, Tygodnik Powszechny, 8.06.2007)


***********************************************************

Od redaktora serwisu:

"Wojcieszek stał się symbolem artysty ucieleśniającym pozytywistyczne ideały. Tyle tylko że Wojcieszkowy optymizm staje się dziś konwencją, a sam artysta zjada własny (niezbyt długi zresztą) ogon" – stwierdzili autorzy obszernego studium na temat młodego wrocławskiego filmowca i dramaturga, udanie współpracującego z legnickim Teatrem Modrzejewskiej. Ten - ponad wszelką wątpliwość - bardzo interesujący, choć krytyczny tekst  pt. "Miłość ci wszystko wybaczy" z Tygodnika Powszechnego, a który stał się źródłem powyższej polemiki, zamieściliśmy w naszym serwisie w całości 21 maja br. Zachęcam do lektury.