Jacek Głomb: Kokolobolo najlepsze jest
- Szczegóły
Robert napisał tę opowieść specjalnie na zamówienie Teatru Nowego, a konkretnie jego dyrektora, Zdzisława Jaskuły. Zdzich jest dowodem, że poeci mogą rządzić teatrami i robią to wcale nie gorzej, niż wysławiani - szczególnie na Dolnym Śląsku - managerowie. Kokolobolo to szemrana nazwa szynku/piwiarni, gdzie Maks Borensztajn vel Ślepy Maks, przedwojenny łódzki Al. Capone, rezydował i gdzie w 1929 r. z zimną krwią zastrzelił Srula Karmę Balbermana. Panowie pokłócili się o wpływy w legalnie działającym (!) stowarzyszeniu filantropijnym „Bratnia pomoc”, które oficjalnie zajmowało m.in. zbieraniem środków na posagi dla biednych żydowskich dziewczyn. A tak naprawdę było stowarzyszeniem „dusicieli”, czyli jak to poetycko ujął autor sztuki – zajmowało się duszeniem dłużników.
Czytam przedwojenną łódzką prasę i pełna jest ona opisów wyczynów bohaterów naszej sztuki: Ślepego Maksa, Szai Zylberszaca vel Magnata, Fajwla Bucika. W 1929 r. Maks stał na czele bandy złodziejskiej o wyjątkowo oryginalnej nazwie Dardanele. W 1935 r. działała już ona pod inną nazwą – „Bracia mocni”. Wyobraźnia łódzkiego świata przestępczego nie znała granic. W książce adresowej miasta Łodzi na lata 1937-39 Fajwel Najfeld vel Bucik, który miał w Łodzi kasyno wraz z burdelem, figuruje jako…introligator. Robert, nie wiedząc jeszcze o tym, zrobił z niego w sztuce fałszerza, największego fałszerza Łodzi. Od introligatora niedaleko do fałszerza, i tak sztuka dopisuje swoje trzy grosze do rzeczywistości.
O Kokolobolo pisał we wspomnieniach przedwojenny łódzki dziennikarz Adam Ochocki: „Okrzyk bojowy dzielnych wojowników plemienia Apaczów? Imię piękności z Wysp Polinezyjskich? A może nazwa tańca egzotycznego? Nie łamcie sobie na próżno głowy i tak nie odgadniecie, co to słowo oznacza. Takie miano nosił niepozorny szynk w nieistniejącym już drewniaku na rogu ulicy Wschodniej i Pomorskiej, naprzeciwko parkingu, gdzie dzisiaj zobaczycie wyłożony płytkami placyk z kioskiem „Ruchu” i straganem owoców.
Kokolobolo! Na sam dźwięk tego słowa cierpła ludziom skóra. Tutaj bowiem schodzili się groźniejsi od Apaczów apasze, złodzieje, alfonsi, męty i szumowiny wielkomiejskie. Częstym gościem w tym przybytku bywał niejaki Przytulnik, dwumetrowy drab o niesłychanej krzepie. W sali tańca osaczyła go szajka rudego Rubina i zakłuła nożami. Już pierwszy cios, zadany w serce, był śmiertelny, jak wykazała ekspertyza lekarska. Miał przecież Przytulnik jeszcze tyle siły, że przebiegł kilka metrów, dopadł któregoś z napastników i rozszarpał go, jak rozwścieczony odyniec atakującego go psa. Przychodził tu również Mojsio Pojto, osławiony bogacz bałucki, Pejsach Mamyluk, co to w dzieciństwie uciekał od matki, Szaja Bokser, Mendełe Bękart, Bazmak i inni, z nazwiska znani chyba tylko wtajemniczonym. Tutaj też urzędowali w oparach alkoholu członkowie dintojry, sądu złodziejskiego i ferowali wyroki. Odwołania od nich nie było. Chyba... na tamtym świecie.
Z szyldu nad lokalem wynikało, że jest to piwiarnia z prawem wyszynku. „Kokolobolo” było nazwą nieoficjalną, zaczerpniętą z bogatego żargonu złodziejskiego. Co oznaczała – nie wiem. Ciekawości mojej nie mogli zaspokoić nawet stali bywalcy tego lokalu, z którymi z racji mojego zawodu miewałem luźne kontakty. - Co pan będziesz przejmował? – poklepywali mnie przyjaźnie po ramieniu. - Kokolobolo to Kokolobolo i już”.
A my w spektaklu mamy hymn Kokolobolo (słowa Robert Urbański, muzyka Bartek Straburzyński). Może będzie przebój?
Ma żabojad swe Wersale
I w Paryżu kabarety,
Mają Szwaby wielkie bale,
Wiedeń złote ma bankiety…
A my w dupie mamy Wersal
Wiedeń i sopockie molo,
W dupie Moulin Rouge i Berlin,
Bo mamy Kokolobolo!
Kokolobolo
To jak po setce w śmietanie
śledż
Kokolobolo
Razem czy solo
Najlepsze
Kokokokokokokobolo
Gdy w chałupie ci dosolą,
Gdy od życia kości bolą,
Gdyś sterany ludzką dolą –
Przychodź do Kokolobolo!
Kokolobolo
To jak po setce w śmietanie
śledź
Kokolobolo
Razem czy solo
Najlepsze
Kokokokokokokobolo
Jest!
(Jacek Głomb, „Kokolobolo najlepsze jest”, www.jacekglomb.pl, 2.09.2012)