„Roxxy 2 Hot” w wykonaniu Pawła Palcata pokazana na 26. Toruńskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora  wywołując salwy śmiechu publiczności sprowokowała dyrektora festiwalu, który przywołał widzów do porządku mówiąc „...o posłach Palikota i tym, kto na tej sali jest normalny...". Cóż, Toruń widać nie był jeszcze gotowy na tak „nieczysty" monodram – ocenia Arkadiusz Stern.

Na czym polega fenomen teatru jednego aktora? Odpowiedzią będą nie tylko aktorski kunszt i scenografia przywieziona w kufrze czy osadzanie spektaklu w ciągle nowej przestrzeni teatralnej, ale przede wszystkim - zacytuję za Bogusławem Kiercem -  „... moment prawdy, skrystalizowany w jednym, nieuniknionym". Prawda - to emocje, bardzo bliski kontakt aktora z publicznością, którą próbuje odurzyć eliksirem upodobnień do wykreowanej przez siebie postaci, by znalazła w niej życie. To arcytrudne zadanie wymaga też precyzji, gdyż „Monodram to wyższa matematyka", jak powiedziała Larysa Kadyrova z Ukrainy, jedna ze zwyciężczyń 26. Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora.

Podczas trzydniowego Festiwalu w toruńskim Teatrze Baj Pomorski zobaczyliśmy dziesięć monodramów pokazanych w bardzo różnorodnej estetyce scenicznej, od teatru alternatywnego z avant wodewilem (Krystian Wieczyński i Janusz Stolarski), przez spektakle wykorzystujące lalki i nowoczesną muzykę - po widowiskowe show. Słowem, także to, co charakteryzuje aktualne przemiany w tym gatunku teatralnym. Werdykty, zarówno Jury Aktorów ZASP i Jury Publiczności pokazały jednak zachowawczość i ścisłe trzymanie się kanonów charakteryzujących teatr jednoosobowy, utrwalonych od wielu lat - na uhonorowanie novum w monodramach było chyba jednak jeszcze za wcześnie. Jury Publiczności nagrodziło dwa spektakle: lalkowy Agaty Kucińskiej „Żywoty świętych osiedlowych” i antyczną „Fedrę” Anny Skubik.

Monodram Kucińskiej powstał na podstawie cyklu opowiadań Lidii Amejko o mieszkańcach betonowego Osiedla, i tym aktorka wygrała - biorąc na warsztat znakomity tekst o świętych betonowej pustyni: prostytutce Apolonii, staruszku Egonie, molestowanej Angelice, czy onaniście Cyfrojebie. Uniwersalne problemy egzystencjalne: pytanie o sens życia, lęk przed nicością, poczucie pustki i bezcelowego cierpienia - wszystko to dzieje się w wielkich blokowiskach, w których ludzie zwykle mieszkają z konieczności.

W monodramie Kucińskiej można było dać się zaczarować zarówno przez jej lalki i ironię, jak i kunsztowne zmienianie głosów. Wszystko to ubrane w maskę rozpaczy i fundamentalnej niezgody na świat - w wieloosobowej Kucińskiej, której multiinstrumentalista Sambor Dudziński nadał muzyczny rytm. Monodram zdobył już wiele nagród, więc nie było wątpliwości co do jego zwycięstwa, nieco inaczej ma się jednak nagrodzenie „Fedry” Anny Skubik.

Zdecydowanie nie ulega wątpliwości staranność i wielka konsekwencja w budowaniu roli przez Skubik; jej „Fedrę” zapamiętam zapewne długo także z racji wstrząsających lalek wplecionych w kostium aktorki, którymi rewelacyjnie operuje, wreszcie z przejmującego wejścia i ... zaskakującego elementu tuż przed zejściem ze sceny. A z samego dramatu? No właśnie - w monodramie wykorzystano „Fedrę” Racine'a - to w jego tekście kobieta opętana przez nieokiełznaną miłość do pasierba jest na pierwszym planie przed Hipolitem, poznajemy ją już po wypiciu trucizny, gdy czasu nie pozostało tak wiele. Ale mnie przynajmniej ten czas się bardzo dłużył, porażony początkowo prologiem w języku nowogreckim - z czasem zamiast na grającą z nadekspresją Skubik zerkałem na twarze siedzących w półkolu widzów. Gdzie kontakt z publicznością? Rozumiem - miał być metafizyczny i trafić intymnie (patrz cytat reżysera monodramu na wstępie), do mnie niestety nie dotarł.

Mą antyczną fascynacją Toruńskich Spotkań pozostanie nienagrodzona „Medea” wg Eurypidesa Jolanty Góralczyk z Wrocławia: jedna aktorka, sześć postaci, chłód scenografii, światło i metaliczna muzyka Karbido - klasykę w takim zestawieniu powinna oglądać młodzież! Tylko tak podany dramat antyczny do niej dotrze, poruszy, nie tylko przez pierwszą chwilę; przede wszystkim swym rytmem, cudownie kompilującym dialogi aktorki z muzyką i jej melorecytacją dopasowaną z absolutem do archaicznego tekstu. Jolanta Góralczyk z wielką precyzją przeistacza się w kolejne postaci dramatu, wraz ze zmianą świateł - jest w niebieskości dumnym Kreonem, w żółci uległą Medeą - kameleonem innych postaw, głosów, gestów, aż trudno uwierzyć, że tuż przed nami stoi cały czas jedna aktorka!
Z zakulisowych rozmów wiem, że monodram nie spodobał się bardziej doświadczonemu pokoleniu teatromanów, mój sąsiad z widowni na każdy głośny dźwięk Karbido mruczał pod nosem: „idioci, idioci", i jestem w stanie zgodzić się ze starszą koleżanką, że gra Góralczyk była trochę akademicka (aktorka jest prodziekanem Wydziału Lalkarskiego we Wrocławiu). Cóż, każdy lubi co innego, a widzowie z co wrażliwszym słuchem - na Boga siadajcie dalej od głośników!

W finale Festiwalu w monodramie „Stara kobieta wysiaduje” Tadeusza Różewicza wystąpiła Larysa Kadyrova z Ukrainy - laureatka nagrody Aktorów ZASP. Aktorka wzruszająco, pośrodku góry podartych gazet, zaprezentowała spowiedź samotnej kobiety, w aurze duszoszczypatielnej, w nieprawdopodobnym cieple, ale i zarazem siłą - po ukraińsku. Zbolała matka, nieszanowana przez syna odkryła i dosłownie zdjęła przed nami swe wnętrze, klasycznie - w formie tradycyjnego monodramu zza wschodniej granicy. Bardzo dobrego monodramu -jednak poza silnymi emocjami nie zaskakującego nowością formy.

Podczas panelu dyskusyjnego krytyk Tomasz Miłkowski zadał pytania: „(...) czy to normalne, że aktor, który deklaruje swoją niezależność, przyjeżdża na spektakl w otoczeniu obszernej scenografii i sztabu ludzi dookoła? W takim razie, co z czystością teatru i przekonaniem, że jest to teatr z walizki (...)?"

Paweł Palcat scenografię do Roxxy2 Hot przywiózł z Legnicy dużym busem i pokazał show, jakiego na tym Festiwalu jeszcze nie widziano. Jako gwiazdka porno, marząca o sławie tańczył, śpiewał, uwodził publiczność kiczowato i erotycznie, jednak nie przekraczając cienkiej teatralnej linii - co w tego typu tekście było niełatwym zadaniem. Droga do wielkiej kariery Roxxy wiodła bowiem przez łóżka i mniej wygodne miejsca, wywołując salwy śmiechu publiczności oraz coraz większe upokorzenie bohaterki. Szaleństwa Roxxy na wysokich obcasach były jednak niczym w porównaniu z finałem, w którym aktor zakończył spowiedź celebrytki już bez peruki, a dyrektor Festiwalu przywołał widzów do porządku, mówiąc „...o posłach Palikota i tym, kto na tej sali jest normalny...". Cóż, Toruń widać nie był jeszcze gotowy na tak „nieczysty" monodram.

Drobne zgrzyty - jak ten, oraz zażarte dyskusje pomiędzy spektaklami, nadały tej edycji Festiwalu szczególnego smaczku. To pokazało, jak współczesne monodramy ciągle rezonują na widzów niezwykle silną energią - i to niezależnie czy są „z walizki", czy niezbyt ściśle trzymają się kanonów im przypisanych.

(Arkadiusz Stern, „Co z czystością monodramu?”, Biuletyn Informacyjny ZASP, marzec 2012)