Legnicki teatr wypełniony od parteru z dostawionymi krzesłami po jaskółkę. Na scenie spektakl, który wbijał w fotele i szarpał emocjami. „Nasza klasa” warszawskiego Teatru na Woli zainaugurowała tegoroczną  edycję Festiwalu Teatru Nie-Złego. Na późnowieczorny deser kawiarniane spotkanie z twórcami: autorem sztuki Tadeuszem Słobodziankiem i reżyserem Ondrejem Spišákiem. Kapitalny start festiwalu.



Pisanie recenzji z tego przedstawienia to strata czasu. Napisano ich wiele, większość bardzo dobrych i bliźniaczo podobnych do siebie. Bez trudu można sięgnąć po nie w sieci. Ich fragmenty zawierał także elegancko wydany folder rozdawany widzom spektaklu. Wyjątkowy tekst, świetna reżyseria, bardzo dobra zespołowa gra aktorów. Minimalizm środków, maksymalny efekt ściskający gardła. Śmiech, czasami spontaniczny, czasami nerwowy, przechodzący w przerażającą ciszę. Katharsis.

Zaledwie trzy wymiennie pojawiające się rekwizyty symbolizujące kilkadziesiąt lat historii na polskich Kresach (krzyż, sierp z młotem, swastyka), skromna scenografia (drewniane ławki i krzesełka oraz drzwi) i kapitalny, choć zapewne ryzykowny pomysł, by sceniczne dialogi zastąpić relacjami i opowieściami, co – wbrew naturze klasycznego dramatu – dawało dystans i schładzało gorącą historię, która jest treścią sztuki. „Historię w XIV lekcjach” - jak napisano w podtytule przedstawienia - przerywaną szkolnym dzwonkiem i akademijnymi dziecięcymi rymowankami. Straszną historię polsko-żydowskiego współistnienia w naznaczonym totalitaryzmami XX wieku. Straszną, bo pisaną także zbrodniami na kolegach i sąsiadach. Bolesną tym bardziej, że odrzucaną, zakłamywaną i wypieraną z pamięci sprawców i ich potomków.

„To historia o zwykłych ludziach. Opowiada o kolegach i koleżankach z jednej klasy i pokazuje, jak bardzo polityka i ideologia mogą zdeterminować ludzkie życie. To też dramat o zjawisku „zła”, które przybiera wciąż nowe postaci i którego eskalacji nikt nie potrafi powstrzymać. „Nasza klasa”  pokazuje, jak łatwo jest z koleżeństwa i przyjaźni przejść do nienawiści” – objaśnia słowacki reżyser Ondrej Spišák.

„Pisarz musi pytać: Dlaczego tak się stało? Dlaczego do tego doszło? Kto zawinił? Ale nie jest moją rolą na nie odpowiadać. Moją rolą jest je postawić”
– zauważa Tadeusz Słobodzianek, autor sztuki, którą - jako pierwszy dramat w historii - uhonorowano nagrodą literacką Nike 2010.

- Tadeusz Słobodzianek, dramaturg, który od 2010 roku jest także dyrektorem Teatru Na Woli, stworzył z tego miejsca jedną z najważniejszych scen w Polsce. Spektakl „Nasza klasa” jest tego dowodem, bo  daleko wykracza poza wąsko teatralną skalę ocen, jako wydarzenie wyjątkowe – zauważył na pospektaklowym spotkaniu z jego twórcami prowadzący je szef legnickiej sceny Jacek Głomb.

Tadeusz Słobodzianek: - Gdy przeczytałem „Sąsiadów” Grossa uświadomiłem sobie, jak niewiele wiem o sprawach, które działy się zaledwie 50 km od mojego domu. Zrozumiałem, że Kresy nie były sentymentalną sielanką o współżyciu narodów, że całe podszyte były Jedwabnem i dziesiątkami podobnych miejsc. Uznałem, że każdy naród sam musi rozliczyć się ze swoją przeszłością, opowiedzieć o swoich zbrodniach i grzechach. Z perspektywy sprawców, a nie ofiar, co nikogo już nie interesuje, gdyż każdy stara się eksponować jedynie krzywdy. Dlatego o Katyniu powinni pisać Rosjanie, Niemcy o Auschwitz, a my o Jedwabnem. Napisałem zatem dramat, który ma być lustrem, w którym każdy może się przejrzeć. Nie o dobru i złu, które są w każdym z nas, ale o skłonnościach do wyrządzania zła, które przechodzą z pokolenia na pokolenie. O tym, że syn ofiary staje się katem, a w kolejnych pokoleniu syn kata ponownie ofiarą. I tak przez sześć generacji. Graliśmy to przedstawienie w wielu miastach. Bywało, że natrafialiśmy na wrogość, na złość i sprzeciw, na ścianę i martwą ciszę. W Legnicy było inaczej, bo macie świetny teatr, a dzięki temu wyrobioną publiczność, która zna się na sztuce. Zdarzało się także, zwłaszcza w USA, że przedstawienie naprzemiennie było atakowane jako polakożercze (Polonia) lub przeciwnie, jako antysemickie (środowiska żydowskie). Tak odreagowywane były własne kompleksy tych środowisk.

Ondrej Spišák: - Długo odmawiałem podjęcia się reżyserii „Naszej klasy”. Przestraszyłem się polityki, którą w Polsce sprowokowała sprawa Jedwabnego. Bałem się zarzutu, że Słowak czyli obcy miesza się w polsko-polskie spory. Dałem się jednak przekonać, że to historia z uniwersalnym przesłaniem, wykraczającym poza polskie granice. Na Słowacji uciekamy od takich rozliczeń. Wmawiamy sobie, że nie ma takiej potrzeby. A byłoby z czego się rozliczać, bo mamy wiele ciemnych kart w historii. Choćby tej z wasalnym państwem księdza i prezydenta Tiso, który kolaborował z Hitlerem, co sprawiło, że wielu Słowaków skorzystało z okazji, by wzbogacić się na eksterminacji Żydów.

Pytany o obietnicę sprzed 2 lat, że napisze dramat inspirowany Legnicą i jej wielonarodową historią Tadeusz Słobodzianek, który ma przeszłe związki rodzinne z tym miastem („na legnickim cmentarzu leży całkiem sporo członków mojej rodziny”), odpowiadał ostrożnie: - Razem z Jackiem Głombem szukamy na tyle atrakcyjnego tematu, by zainteresować nim publiczność. – Łatwo nie jest, bo obietnica padła zanim Tadeusz został dyrektorem teatru – tłumaczył Głomb.

Na razie jednak nazwiska tego dramaturga nie ma w planie przedstawień, które złożyć się mają na rozpoczęty w tym roku trzyletni (2012 – 2014) legnicki cykl „Teatru opowieści”. Jest jednak na tej liście nazwisko reżysera Ondreja Spišáka (marzec 2014). To do niego będzie należało zaproponowanie dramatu, który zrealizowany zostanie w Teatrze Modrzejewskiej.

Grzegorz Żurawiński