Ucieszył mnie teatralny „manifest kontrrewolucyjny” Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy i jego dyrektora Jacka Głomba, który wraz z grupą młodych ludzi wystąpił przeciwko hochsztaplerom, którzy opanowali dzisiejszy teatr, usiłując przekreślić wszystko, co było przed nimi. To piękna i napawająca optymizmem inicjatywa. W warszawskim miesięczniku pisze Witold Sadowy.

Wraz ze zmianą ustroju zmieniło się wszystko. Opluto przeszłość. Zniszczono autorytety, a teatr sprowadzono do bełkotu i brzydoty. Nagradza się nowych „genialnych” twórców i przyznaje im „Paszporty Polityki”. Za to tylko, że zniszczyli prawdziwy teatr i oduczyli ludzi odróżniać piękno od brzydoty.

Uprawiają podobno awangardę? Jakaż to awangarda? Ich przedstawienia są dziwaczne, bełkotliwe, długie, nudne i nic z nich nie wynika. To wszystko już było przed nimi, choć nie na taką skalę. Ich twórcy są butni, zarozumiali i pewni siebie. Łączą się w grupy i popierają wzajemnie, wmawiając maluczkim, że to oni dopiero tworzą prawdziwy teatr. Tymczasem na każdym kroku dokonują zbrodni na nieżyjących wielkich autorach nie mogących się bronić. Wymyślają najidiotyczniejsze rzeczy, wbrew logice, aby tylko było inaczej.

Widziałem ostatnio w Teatrze Ateneum „Sen nocy letniej” Szekspira w reżyserii Bożeny Suchockiej, pani profesor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Rok temu oglądałem jej szekspirowskie „Stracone zachody miłosne”, przygotowane ze studentami czwartego roku wydziału aktorskiego. Nie podobały mi się. Ale to co, zrobiła teraz ze „Snem nocy letniej” – to już koszmar. Zniszczyła Szekspira kompletnie. Odarła z piękna i uroku. Akcję umieściła w brudnej ruderze z lustrami i rusztowaniami. Aktorów ubrała w szmaty wyciągnięte z lumpeksów. Nie ma tu postaci tylko masa ludzka. Aktorzy nie wiedzą, kogo grają. Trudno zresztą grać Szekspira w takiej scenerii.

Gdybym nie znał sztuki, nic bym z niej nie zrozumiał. Nie ma tu fantastyki którą wprowadził do „Snu nocy letniej” Szekspir. Nie ma Elfów, nie ma Puka, nie ma lasu, w którym wszystko się dzieje. Jest obrzydliwa rupieciarnia i męczące ciemności. I to ma być najpiękniejszy spektakl o miłości, jak mówi o „Śnie nocy letniej” pani profesor i reżyser tej makabry. Nie ma tu niczego, co by przypominało klimat szekspirowskich sztuk. Wszystko jest wymyślone wbrew logice. Po to tylko, aby było inaczej, niż życzył sobie autor. Nawet scena z prostaczkami nie śmieszy. Jedynie utalentowany Grzegorz Damięcki usiłuje coś tam przekazać widowni.

Jeżeli chodziło o obrzydzenie twórczości Szekspira, to się pani profesor Suchockiej naprawdę udało. Można jej pogratulować. Powinna koniecznie otrzymać „Paszport Polityki” tak, jak otrzymali go niedawno najmodniejsi dziś „geniusze” pan Demirski i pani Strzępka, za bełkotliwy spektakl ich autorstwa „W imię Jakuba S.” w Teatrze Dramatycznym. W tym pięknym teatrze z dużą widownią i trzema balkonami, od dawna nie zapełnionymi, zmusza się widzów, którzy zapłacili za bilet, do oglądania nudnego, dwuipółgodzinnego „arcydzieła” w niewygodnych, prymitywnych warunkach. I choć nie mam zastrzeżeń co do strony aktorskiej, to gdybym nie przeczytał w programie, że chodzi im o dzisiejszą klasę średnią, która ich zdaniem wywodzi się od Jakuba Szeli, nic bym nie zrozumiał. Taki tam panuje galimatias. Wątpię, czy młoda widownia coś z tego rozumie. Reaguje tylko na wulgaryzmy, które padają ze sceny.

Dlatego ucieszył mnie teatralny „manifest kontrrewolucyjny” Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy i jego dyrektora Jacka Głomba, który wraz z grupą młodych ludzi wystąpił przeciwko hochsztaplerom, którzy opanowali dzisiejszy teatr, usiłując przekreślić wszystko, co było przed nimi. To piękna i napawająca optymizmem inicjatywa. Tyle tylko, że jest to sprawa nieco szersza. Hochsztaplerzy opanowali już cały świat. Wszędzie dzieje się to samo. Dlatego od nas, widzów, zależeć będzie, jakiego chcemy teatru? Bełkotliwego, odartego z piękna, pełnego chamstwa, wulgaryzmu i nagości czy teatru mądrego i zrozumiałego? Poruszającego problemy nurtujące każdego człowieka w każdej epoce? Teatru, po którym coś zostaje? Teatru, w którym usłyszymy ze sceny piękno mowy ojczystej? Jeżeli zbojkotujemy hochsztaplerów i przestaniemy chodzić na ich przedstawienia, zwyciężymy. Teatr stanie się znowu teatrem z prawdziwego zdarzenia.

Witold Sadowy – aktor, dziennikarz i kronikarz teatrów warszawskich. Debiutował na scenie pierwszego powojennego Teatru m.st. Warszawy w roku 1945 rolą Florisa w „Burmistrzu Stylmondu” Maeterlincka. Na początku lat 80 rozpoczął współpracę z „Życiem Warszawy” jako dziennikarz i felietonista. Publikował tam swoje „Wspomnienia zza kulis”, felietony teatralne i „Pożegnania”. Kontynuował je potem w „Życiu Codziennym”, „Słowie Powszechnym”, „Expressie Wieczornym”, „Kronice Warszawy” i nowojorskim „Nowym Dzienniku”. Następnie związał się z „Gazetą Wyborczą”, na której łamach ukazują się do dzisiaj Jego „Pożegnania” i „Wspomnienia” o ludziach teatru.

(Witold Sadowy, „Rozważania o dzisiejszym teatrze”, Skarpa Warszawska nr 3/2012)