Drukuj

Natchniony erudyta, charyzmatyczny gawędziarz i oryginał jakich mało.  Wszystko to prawda, ale i tak tylko w połowie. Ci, co byli w legnickiej Caffe Modjeska już wiedzą. Reszta może żałować. Pisać o wykładzie wrocławskiego polonisty, to jak ze ślepym gadać o kolorach, a z głuchym o pięknie muzyki Szopena.  Wybierać się z Bogusławem Bednarkiem w świat „Snu nocy letniej” Szekspira to zgoda na podróż w sensie, jaki nadaje temu słowu wyłącznie narkotyczny odlot.



Nie będę nawet próbował odtworzyć opowieści, którą w środowy wieczór w teatralnej Strefie Kultury wysłuchali uczestnicy tego kawiarnianego spotkania. Już po kwadransie odczułem lekki zawrót głowy, kompletnie gubiąc się w labiryncie literackich faktów, tajemnic, mitów i dygresji ze świata elżbietańskiego teatru i antycznych odniesień. Opadła mi szczęka i tak już zostało do końca spotkania, po którym nie zostało mi nic innego, jak wspólnie z resztą jego uczestników bić brawo z podziwu dla wiedzy i formy, w jakiej została zaprezentowana.

Doktor Bogusław Bednarek mógłby mówić  nawet po chińsku i aramejsku na przemian, a i tak nie pozostałoby nic innego jak słuchać i – to nie mniej ważne – patrzeć, jak on to robi.  Podziw mieszał się z niedowierzaniem, gdy patrzyło się na człowieka, który wybitną erudycję połączył ze skromnością i autoironią („Moja Muza jest rachityczna i podróżuje na kurze, a nie na Pegazie”). Czułem się jak zaczarowany, odurzony tajemnym napojem profan prowadzony na niewidzialnej smyczy na Parnas, na którym Apollo wydawał literacki bankiet przeradzający się w bachanalia połączone z orgią. Na którym jednakowoż „kulturalna dziewczyna nie splunie w środek urodzinowego tortu”.

Tylko raz zdarzyło mi się w życiu coś podobnego. Było to gdzieś w połowie lat 60. ubiegłego wieku,  gdy uganiając się za piłką na podwórku przy Chojnowskiej usłyszałem „She Loves You” Beatlesów puszczane z na cały regulator z pocztówkowej pirackiej płyty, jakie sprzedawano wówczas w nieistniejących już pawilonach legnickiej Podkowy. Nie rozumiałem ani słowa, co w niczym nie przeszkadzało mi w słuchaniu i powtarzaniu yeah, yeah, yeah. Było też oczywiste, że natychmiast musiałem mieć płytę z tą piosenką tylko dla siebie. No i dla dziewczyn, którym puszczałem ją… przez telefon.

Doktor Bednarek to unikat, ostatni być może, co tak tego poloneza, po literackich labiryntach wodzi. Żal zatem, że wrocławska telewizja zaprzestała produkcji kolejnych (pierwsze jeszcze w 1995 roku) odcinków jego „Labiryntów kultury”. Pozostają nam tylko powtórki. W Legnicy ów mistrz i gwiazdor literackiej gawędy, by uwodzić nie potrzebował  ani melonika, ani muszki, ani nieodłącznego parasola. Jak się okazało ów renesansowy człowiek kochający życie ze wszelkimi jego urokami nie posiada, ani nie używa komputera. - Mam dzięki temu więcej czasu na czytanie książek… - zauważył skromnie. Prawdziwy oryginał, nieprawdaż?

Grzegorz Żurawiński