Drukuj

Artur Pałyga w felietonie "A nasze dziewczyny będą nosić sukienki" wyczytuje z naszego Manifestu Kontrrewolucyjnego całą skrzętnie ukrytą obronę strasznych mieszczan, ich zgrzebnych wdzianek i małych rozumków - pisze Towarzystwo Kontrrewolucyjne w swoim drugim felietonie dla e-teatru.

Wina autorów Manifestu jest oczywista - podobnie godny potępienia jest niejaki Norwid, który przygotował niegdyś szereg chwytliwych wersetów, by komuniści w PRL mogli umieścić je na swych sztandarach.

"Spór, jaki teatr, jest sporem jałowym tak samo, jak spór, jakie powinno się nosić ubrania" - puentuje Autor. Nie sposób nie zadumać się nad samobójczą wręcz szczerością tego zdania. Jeśli każdy ubiór - wyciśnijmy z tej alegorii wszystkie soki - ma takie samo prawo do istnienia, wszelka krytyka jest bezzasadna, ale i jakakolwiek pochwała niemożliwa. Wydaje nam się raczej, że jeśli nie ma granic, nie ma nic. Jeśli forma nie ma w teatrze racji bytu i nie jest nośnikiem treści, ta ostatnia wcale przez to nie zyskuje, nie staje się istotniejsza i lepiej wyeksponowana.

Jeśli treścią spektaklu będzie dokonywanie przez owiniętego w karton aktora półgodzinnego aktu defekacji w rytm muzyki Monteverdiego, z wersetami Księgi Hioba na ustach, w mediach zaś twórcy tego zjawiska, powołując się na uczone traktaty, dokonają egzegezy, jakoby przedstawili w ten sposób ludzki wysiłek istnienia, którego owoc jest niestety zawsze niesatysfakcjonujący, wcale nie będzie to oznaczać, że szlachetne intencje i głębokie przesłanie zostaną przez widownię zrozumiane. A naszym zdaniem kontakt między widownią a twórcami jest koniecznym warunkiem istnienia teatru.

Teatr to komunikacja, nie głos wołającego na puszczy. Ignorowanie nierozerwalności sfery treści i formy w teatrze czy w sztuce w ogóle jest swego rodzaju kalectwem. Bo przecież jeśli "jak" nie jest pytaniem równie ważnym jak "co", sztuka aktorska, reżyserska, scenograficzna i wszystkie inne sfery działania składające się na spektakl nie mają sensu - wystarczy, jeśli pan Zenek z portierni siądzie na krzesełku przed widownią i wyduka kilka zdań z "Odysei", przeplatając je "Krytyką czystego rozumu".

Przerzucanie dyskusji z "jak" na "co" - tak jakby kwestia treści w ogóle w Manifeście nie zaistniała - jest daleko idącym uproszczeniem. Inna sprawa, że rozmowa i o "jak", i o "co" - może odrobinę nieświeża, ale zawsze inspirująca - zdaje nam się tu ściągnięta z sufitu. Podejmujemy ją, bo wywołano nas do tablicy. Ale nie znajdujemy w Manifeście podstaw do jej prowadzenia. Idąc za płodną metaforą Autora - daleko nam do stawiania brudasów pod pręgierzem. My tylko ubolewamy, że zamknięto wszystkie składy z dobrze uszytą odzieżą i - chcąc nie chcąc - wszyscy musimy się ubierać w szmateksach.

"I donośne, i nagłaśniane są głosy, że właśnie taki teatr, tylko taki teatr jest dla ludzi - nic o niczym. I niewykluczone wcale, że nic o niczym wygra" - wieszczy dramatycznie Autor. Sprowadzając dyskusja o teatrze do stylizowanych igraszek, przegramy wszyscy, niezależnie od tego, czy będziemy w płaszczu Prospera czy Konrada, czy w falbankach, czy nago.

(Towarzystwo Kontrrewolucyjne, „Nie szata czyni człowieka?”, www.e-teatr.pl, 22.02.2012)


Od redaktora @KT-u:
Towarzystwo Kontrrewolucyjne:  Jacek Głomb, Katarzyna Knychalska, Krzysztof Kopka, Robert Urbański z legnickiego Teatru Modrzejewskiej, autorzy opublikowanego 23 stycznia br. „Manifestu kontrrewolucyjnego”.