Drukuj

Jeśli premiera "Innego chłopca" miała być spełnieniem tez ogłoszonych w kontrrewolucyjnym manifeście Jacka Głomba, to zamiast armatniej kanonady usłyszeliśmy wystrzał z wiatrówki. Przedstawienie jest kompletnie pozbawione siły, która mogłaby pchnąć współczesny teatr na nowe tory. Najnowszą propozycję legnickiej sceny recenzuje Magda Piekarska.

Z pewnością jednak "Inny chłopiec" jest zgodny z założeniami manifestu - ma początek, rozwinięcie i zakończenie, wyrazistego bohatera i uchwytny rozumowo sens. Do tego stopnia, że widz ma wrażenie, jakby realizatorzy pakowali mu go łopatą do głowy.

Książka Willy'ego Russella, na której został oparty spektakl, ma w sobie potencjał. Mam jednak wrażenie, że zdecydowanie bardziej predestynuje on ją do wycieczek w stronę kina niż teatru. Historia tytułowego chłopca, Raymonda (Bogdan Grzeszczak) - który wskutek jednego chłopięcego wyskoku zostaje wyrzucony ze szkoły i odrzucony przez rówieśników, znajomych i rodzinę, a jedyne pocieszenie i wsparcie znajduje w rozmowach, jakie prowadzi ze swoim idolem - Morrisseyem (Rafał Cieluch) - to gotowy temat na scenariusz. W realizowanych w ekranowym mainstreamie opowieściach o bólach dojrzewania zdecydowanie mniej przeszkadzają rozmaite oczywistości i schematy, które na scenie uwierają. Ba, jeśli są nam serwowane z umiarem, oczekujemy ich z niecierpliwością, bo stają się potwierdzeniem, że odnajdujemy się w tej gatunkowej szufladce, do której chcieliśmy trafić, wybierając seans w multipleksie. Niepowtarzalny jest zmieniający się z każdym powrotem do tego schematu społeczno-obyczajowy kontekst. Tutaj tworzy go rzeczywistość brytyjskiego prowincjonalnego miasteczka początku lat 90.

Sprawa się komplikuje, kiedy trafiamy na widownię teatru. I boleśnie odczuwamy szelest papieru - w konstrukcji tytułowego bohatera, który za sprawą innych stał się innym chłopcem, w postaci jego matki (Ewa Galusińska), która choć ma dość kłopotów z synem, to przecież w głębi serca naprawdę go kocha, czy pary psychiatrów wyjętych żywcem ze znanych nam dobrze historii, w których to przedstawiciele tego zacnego zawodu dopuszczają się godnych potępienia eksperymentów, grzebiąc w całkiem zdrowych głowach i duszach. Tych klisz i zgranych kart jest w "Innym chłopcu" tak wiele, że wywołują nieuchronne pytanie: czy podejmowanie tej teatralnej roboty miało sens, czy nie było to z góry skazane na porażkę. Mimo ogromnego wysiłku zespołu (aktorzy dosłownie wychodzą ze skóry, żeby uwiarygodnić sceniczną historię), odnosi się wrażenie, że góra urodziła mysz.

Wydaje się, że jest w teatralnym "Innym chłopcu" pewien zalążek scenicznego sukcesu, który jednak nie został dostatecznie wykorzystany. Przede wszystkim to przedstawienie mogłoby wypełnić pewną lukę, która istnieje we współczesnym teatrze. Chodzi o widza w wieku gimnazjalno-licealnym, wczesnonastoletnim, który wyrósł już z bajek w lalkowych teatrach, a do propozycji dramatycznych scen jeszcze nie dojrzał. Współczesny teatr bardzo rzadko bierze takiego widza pod uwagę, a jeszcze rzadziej odnosi się do jego świata i jego problemów. Żeby taką rozmowę poprowadzić z sukcesem, potrzebna jest zmiana języka.

W "Innym chłopcu" pojawiają się całkiem trafne odniesienia do komiksowej stylistyki - niestety, serwowane z pewną taką nieśmiałością. Jest w tym spektaklu świetna, narysowana ostrą, wyraźną kreską, dyrektorka szkoły (Katarzyna Dworak), znakomicie z tą konwencją radzi sobie para szkolnych kolegów Raymonda (Robert Gulaczyk i Mateusz Krzyk). Ale już jego wuj, ciotka i kuzynka, choć przerysowani, wydają się pochodzić z zupełnie innej bajki - wyglądają jak rodzina fumów turystycznych z dziecięcych książek Wojtyszki.

Gdyby Raymond swoją podróż odbył w narysowanym świecie, stykając się wyłącznie z komiksowymi postaciami, wszystkie klisze i schematy, które uwierają w realistycznej konwencji, a z której twórcy spektaklu nie potrafili się wyzwolić, stałyby się naturalnym środkiem wyrazu, a jego realny dramat w zderzeniu ze sztucznością konwencji miałby szansę dotknąć widownię. Inne koło ratunkowe podsuwają piosenki Morrisseya i The Smiths, po które warto byłoby śmielej sięgnąć.

Tymczasem "Inny chłopiec" stoi w rozkroku między realizmem a komiksową groteską i w efekcie - mimo kilku udanych scen i dobrych ról - ponosi porażkę. Jej przyczyną jest brak konkretnego pomysłu na realizację i konsekwencji w jego przeprowadzeniu. Spektakl jest efektem pracy zespołowej aktorów i na scenie widać wyraźnie, jak podczas pracy nad nim ścierały się rozmaite pomysły na jego realizację. Bez silnej reżyserskiej ręki to nie mogło się udać.


(Magda Piekarska, „Schemat zabił chłopca. Nieudana premiera w Legnicy”, www.gazeta.pl, 12.02.2012)