Mieszkam na Dolnym Śląsku, który od kilku lat niezmiennie tytułowany jest teatralną stolicą kraju. Przedstawienia z regionu przodują w rankingach, wszelkie przemieszczenia nie wykraczają poza obszar województwa – raz triumfy święci Wałbrzych, później nagrody wędrują do Wrocławia czy znów do Legnicy. Żałuję, że nie udało mi się zobaczyć spektaklu „III Furie” Marcina Libera z Teatru Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Rok 2011 w polskim teatrze podsumowuje Magda Szpecht.

Rok 2011 w polskim teatrze był dla mnie przede wszystkim okresem stabilizowania się wypracowanych w poprzednich latach nowych języków teatralnych i form angażowania widza. Kontrowersyjne zabiegi sceniczne przestały wzbudzać niechęć. Co więcej - stały się pretekstem do dyskusji. W przestrzeni teatrów instytucjonalnych, oprócz nowych konwencji, narodził się również nowy typ widza, który zamiast automatycznie odrzucać to, co nieznane, próbuje analizować i zrozumieć. Ja zaś spróbuję podsumować mijający rok

Podsumowania zawsze są trudne. Wiem, że takie stwierdzenie trąci banałem, jednak jeśli mowa o współczesnym polskim teatrze, te słowa znajdują pełne uzasadnienie. Problemy z kategoryzacją współczesnych przedstawień mają źródło w wielkiej różnorodności, która we wszystkich dziedzinach sztuki i życia publicznego jest dziś najbardziej pożądanym zjawiskiem. Wielość estetyk, tematów i nurtów świadczy o tym, że mamy do czynienia z rozkwitem, nie zaś z kryzysem. Wbrew popularnym tezom o biednych, ciemiężonych artystach, uważam, że kultura w Polsce ma się całkiem nieźle. Być może dlatego, że mieszkam na Dolnym Śląsku, który od kilku lat niezmiennie tytułowany jest teatralną stolicą kraju. Przedstawienia z regionu przodują w rankingach, wszelkie przemieszczenia nie wykraczają poza obszar województwa – raz triumfy święci Wałbrzych, później nagrody wędrują do Wrocławia czy znów do Legnicy. Kilka lat temu jednym tchem wymieniłabym jeszcze Jelenią Górę, lecz ona ciągle nie może przezwyciężyć marazmu, w który popadła końcem minionej dekady. Niestety nie należy oczekiwać, że w najbliższym czasie Teatr Norwida odważy się zrzucić kostiumy, zwrócić Fredrę szkolnej bibliotece i podjąć dialog ze współczesnością. Jasna przyszłość rysuje się za to przed Wrocławiem, który już teraz doskonale wykorzystuje swój potencjał. W Europejskiej Stolicy Kultury 2016 będzie jeszcze lepiej. Pozwólmy sobie jednak spojrzeć wstecz. Jaki był miniony rok w polskim teatrze?

Trudno nie dostrzec wielkiego powrotu ducha romantycznego. Teatr jako soczewka rzeczywistości, skupił w sobie bieżące spory, podziały i napięcia, przetwarzając dzieła wieszczów na ironiczny, publicystyczny komentarz. Od kwietnia 2010 roku upiory mesjanizmu i martyrologii ciążyły nad dyskursem publicznym jak mgła nad Smoleńskiem. W minionym roku opary spowiły sceny wielu teatrów. Dzięki temu po raz kolejny przekonaliśmy się, że to właśnie literatura romantyzmu nadal najlepiej oddaje nasze nastroje i mentalność. Jerzy Jarocki wystawił w Teatrze Narodowym „Sprawę” na podstawie „Samuela Zborowskiego” i polemizował z tezami Jarosława Marka Rymkiewicza, autora książki o Zborowskim. W Bydgoszczy Paweł Wodziński stworzył „Dziady. Mickiewicz. Performance”- przepełniony gniewem obraz narodowego szaleństwa i dziwnych rytuałów, poprzez które formułują się współczesne wspólnoty. Powołana do życia w „Dziadach” postać Konrada powróciła po latach w „Wyzwoleniu” Stanisława Wyspiańskiego, jako zamrożony duch romantyzmu. Podobnie widzi go Piotr Jędrzejas, który o swojej inscenizacji w warszawskim Teatrze na Woli mówi: nawrót patetycznego tonu, nadużywanie symboli w manipulowaniu ludźmi, powrót spiskowych teorii - to jest żywcem wyjęte z Wyspiańskiego. Tacy byliśmy wtedy i mimo zmiany scenografii na współczesną, mimo całej nowoczesności dzisiejszego świata wcale się jako Polacy nie zmieniliśmy. Podobny obraz narodowych wad wyłania się z najnowszego spektaklu Teatru Starego w Krakowie. Mikołaj Grabowski odkurzył „Pana Tadeusza”, próbując poprzez narodową epopeję dotrzeć do źródeł polskości.

Ucieczka od uniwersalności w stronę rodzimych problemów z tożsamością nie jest jednak dla mnie tym, co dziś w teatrze najciekawsze. Kostiumy z epoki czy oczko puszczone w stronę Tupolewa nie wywołują dreszczy na plecach. Wyżej niż diagnozy polityczne cenię eksperymenty i debiuty, nawet jeśli nie uważam ich za udane.„Poczekalnia.0” czy „Farinelli” z wrocławskiego Teatru Polskiego to wprawdzie słabsze punkty w repertuarze, jednak na ich korzyść przemawia odwaga twórców, którzy próbują za wszelką cenę zejść z utartych ścieżek inscenizacji by poszukiwać nowych przestrzeni i okoliczności performansu.

Spektakli, które tworzą i wspomagają przemiany jest wiele. W subiektywnym podsumowaniu odchodzącego roku umieszczam te, które wywarły na mnie największe wrażenie. Mimo że dalsza kolejność nie gra roli, zacznę od najlepszego:

1. „Opowieści Afrykańskie według Szekspira i innych”, reż. Krzysztof Warlikowski, Nowy Teatr w Warszawie


„Król Lear”, „Kupiec Wenecki”, „Otello” i proza Coetzeego wchodzą w głębokie interakcje i składają się na przypowieść o starości, zahaczając o tematykę pamięci i wykluczenia. Mężczyźni rywalizują ze sobą i mierzą się z wewnętrznymi konfliktami, a kobiety stają do konfrontacji z patriarchalnym porządkiem u Szekspira. Oprócz tego, reżyser traktuje płeć jako konstrukt paralelny do roli teatralnej, raz po raz bawiąc się percepcją widza. Specyficzna wrażliwość i wyobraźnia Warlikowskiego poprzez estetykę prowadzą w stronę refleksji etycznej. Okazuje się, że poetyckość nie odbiera siły tematom publicystycznym. „Opowieści…” zadają masę trudnych pytań, na które odpowiedzi każdy musi znaleźć sam. Bo wobec spraw najważniejszych zawsze stajemy w pojedynkę.

2. „W pustyni i w puszczy z Sienkiewicza i innych”, reż. Bartek Frąckowiak, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu

Znowu Afryka i znowu „inni”, lecz teatr zupełnie niepodobny. Młodzi twórcy przez rok prowadzili bloga, na którym gromadzili teksty kultury dotyczące Afryki i – przede wszystkim – postkolonializmu. Dlatego spektakl nie jest prostą krytyką imperialnego ucisku, lecz remiksem europejskich wyobrażeń o Afryce. Znalazło się również miejsce na polskie ambicje kolonialne z początków XX wieku. To odważne i konsekwentne przedstawienie może wydawać się nieco chaotyczne, jednak jego performatywność dowodzi doskonałej orientacji twórców we współczesnej myśli teatralnej. Na uznanie zasługuje pomysłowość Bartka Frąckowiaka i Weroniki Szczawińskiej, którzy nie obawiają się ryzykować i o nużącej lekturze piszą na scenie intrygujący, energetyczny esej.

3. „Tęczowa Trybuna 2012”, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski we Wrocławiu

To bez wątpienia jeden z najgłośniejszych spektakli roku, nie tylko ze względu na kontrowersyjną tematykę. Egzotyczny i absurdalny – w polskich realiach - pomysł utworzenia na Stadionie Narodowym osobnej trybuny dla homoseksualistów, stał się pretekstem do krytyki współczesnej władzy i biurokracji. Teatr polityczny ma się dobrze, bo wszyscy obrywają po równo: liberałowie, konserwatyści, katolicy, kibice, artyści teatru, a nawet ci najbardziej zainteresowani, czyli geje. Wątpliwości może budzić przywiązanie treści do konkretnych osób i czasu, jednak tym, co w „Tęczowej” urzekło mnie najbardziej, jest wirtuozerska reżyseria Moniki Strzępki. I poczucie humoru Pawła Demirskiego.

4. „Utwór o matce i ojczyźnie”, reż. Jan Klata, Teatr Polski we Wrocławiu


Inscenizacja poematu Bożeny Keff to przerażający obraz spętania i uwikłania kobiet w historię. W zadziwiającym i błyskotliwym rytuale reżyser szuka uzdrowienia toksycznych relacji między matkami a córkami. Opętańczy taniec w rytm plemiennych śpiewów ma usunąć w niepamięć traumy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Matki potrzebują współczucia i uwagi, córki próbują odciąć pępowinę. Nie chcą dłużej znosić tyranii przeszłości, nie chcą czuć się winne, bo to nie im przyszło zmagać się z okropieństwami wojny czy komunizmu. W tym wszystkim wyrządzają sobie wzajemnie krzywdę, a poza tym okazują strażniczkami ustalonego porządku; bardziej nawet niż mężczyźni. Ci zostają rozgrzeszeni, jako pozbawieni wpływu na świat niejasnych kobiecych układów, opartych na dominacji, której wyznacznikiem nie jest siła, lecz status ofiary.  Stosunki społeczne, ukazane przez Klatę, znajdują swoje przeniesienie na społeczeństwo i łańcuchy, jakimi pęta je historia. Matka to ojczyzna, a polskie natręctwa – jej zrzędzenie.

5. "Judyta”, reż. Klemm, Teatr Współczesny w Szczecinie

Kolejny obraz kobiety poszukującej swojego miejsca w świecie. Spektakl oparty na nieznanym w Polsce dramacie Friedricha Hebbela, wykorzystuje historię biblijnej wdowy, która nocą zakrada się do obozu wroga, uwodzi ich dowódcę i nad ranem skraca go o głowę. Starotestamentową rodzajowość reżyser zastępuje wizją świata po katastrofie. Judyta to kobiet jednocześnie zagubiona, silna i pewna siebie; w chwili zagrożenia kraju potrafi wziąć sprawy w swoje ręce. Lecz ani na moment nie gaśnie w niej pragnienie miłości. Podobnie sportretowany zostaje Holofernes – groźny, odpychający wódz, który zawczasu ogłasza się panem świata. Starcie heroiny i herosa to coś więcej niż odwieczny konflikt pierwiastka męskiego z żeńskim. To pytanie o granice poświęcenia, definicję bohaterstwa i jego współczesny status. Wojtek Klemm w przepełnionym gniewem przedstawieniu, zarysował wiele tematów, jednak za każdym razem pozostawił widzowi miejsce na sformułowanie własnego sądu. Stworzył spektakl polityczny, który przepełniają emocje czytelne na tyle, by uruchomić w odbiorcy silny mechanizm identyfikacji.

Oprócz tych spektakli, chciałabym jeszcze wspomnieć „Sorry, Winnetou”, Piotra Ratajczaka z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Poprzez konwencję dramatu naiwnego podejmuje on temat multikulturowości i relatywizmu powszechnie akceptowanych wartości. Wyjątkowość tego przedstawienia tkwi w kostiumach i scenografii, których nie powstydziłby się Sergio Leone. Ubrania kowbojów odtworzono w najdrobniejszych szczegółach; zadziwiają wielkie pióropusze Indian i ich misternie wyszywane tysiącami koralików stroje. Na scenę w kłębach dymu wjeżdża prawdziwy pociąg. Magia kina, teatru i wspomnień z dzieciństwa zlewa się w jedno zagarniając bez reszty przestrzeń sceny kameralnej.

W podsumowaniu nie mogę pominąć udanego debiutu Cezarego Ibera, który w Teatrze Polskim we Wrocławiu zrealizował „Blanche i Marie” na podstawie prozy i dramatu Pera Olova Enquista. Ta opowieść o przyjaźni Marii Curie- Skłodowskiej z „królową histeryczek”, Blanche Wittman, świetnie obrazuje napięcia między siłą przypuszczeń a argumentami nauki, między racjonalnością a emocjami, między tym, co uznane za męskie, a tym co kobiece. Cztery postacie sceniczne w swoistym seansie duchów przechodzą skróconą psychoanalizę. Pojawia się nawet młody Zygmunt Freud.

Żałuję, że nie udało mi się zobaczyć „Życia seksualnego dzikich” w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego z Nowego Teatru w Warszawie, „Wielkiego Gatsby’ego” w reżyserii Michała Zadary z Teatru Polskiego w Bydgoszczy i spektaklu „III Furie” Marcina Libera z Teatru Heleny Modrzejewskiej w Legnicy.

Rok 2011 w polskim teatrze był dla mnie przede wszystkim okresem stabilizowania się wypracowanych w poprzednich latach nowych języków teatralnych i form angażowania widza. Kontrowersyjne zabiegi sceniczne przestały wzbudzać niechęć. Co więcej - stały się pretekstem do dyskusji. W przestrzeni teatrów instytucjonalnych, oprócz nowych konwencji, narodził się również nowy typ widza, który zamiast automatycznie odrzucać to, co nieznane, próbuje analizować i zrozumieć. Jest gotowy podjąć wyzwanie symultanicznego, wieloperspektywicznego odbioru przedstawienia, nie oczekując już od reżysera poddańczego stosunku wobec literatury. Cieszy się wielością festiwali i przeglądów teatralnych, dzięki którym coraz lepiej orientuje się w najnowszych nurtach światowych scen. Od teatru oczekuje czegoś więcej niż łatwa ilustracja tekstu czy popisy aktorskie. Oby w nadchodzącym roku polski teatr nadal nieustannie podnosił poprzeczkę sobie i widzom.

(Magda Szpecht, „Opowieści tęczowe według Sienkiewicza i innych”, www.g-punkt.pl, 29.12.2011)