Jeśli zrealizowany na podstawie głośnej francuskiej powieści monodram miał dowieść, że Joanna Gonschorek jest świetną aktorką, to dowiódł.  Problem w tym, że materia, z której skrojono spektakl, jest wątpliwej próby. Dramaturgii w nim niewiele, a przesłanie mętne. Premiera wprawiła mnie w zakłopotanie, a pytanie o co w tym wszystkim chodzi pozostało bez odpowiedzi.



Historia wykorzystywanej ekonomicznie i seksualnie bohaterki, pracownicy perfumerii i świata męskiej dominacji, to pasmo niekończących się nieszczęść, upokorzeń i udręki. Krwista o tyle, o ile jest naturalistycznym wspomnieniem kolejnych ciąż, poronień i aborcji. Kiczowata jak mieszkanie, w którym chowa się przed światem bohaterka tej smutnej, z rzadka okraszanej autoironią i wisielczym humorem, opowieści. Okrutna, ale banalna jak francuski tytuł powieści Marie Darrieussecq („Truisme”).

Jakie przesłanie niesie historia kobiety, która taplając się w bagnie życia powoli przeistacza się w maciorę? Nie wiem. Bajki, nawet te dla dorosłych i z elementami  thrillera, powinny zmierzać do morału. Ten w stylu Big Cyca, że „facet to świnia”, że świat to jeden wielki chlew lub rzeźnia urządzona przez mężczyzn traktujących kobiety jak przedmioty o walorach wyłącznie konsumpcyjnych, jest może radykalny, ale mało przekonujący. Tak jak i ten, że dopiero świadomość  własnego ciała i biologii może być źródłem siły i wyzwolenia kobiety.

Jeśli ten monodram operujący sporą dozą aktorskiego ekshibicjonizmu, a nawet wyuzdania, miał mnie szokować, wzruszać, albo zmuszać do przemyśleń i rewizji przypisanego mi społecznie i kulturowo szowinizmu, to żaden z tych celów nie został osiągnięty. Więcej!  Czasami czułem się zażenowany jak przypadkowy uczestnik seansu terapeutycznego, odgrywanej na moich oczach ponurej psychodramy.

Coś jest tu zresztą na rzeczy. Jak się wydaje nieprzypadkowo w spektaklu pojawia się bardzo charakterystyczny dla psychodramy głos sumienia. W tym przypadku jest to głos dziecka, najpewniej należący do bohaterki opowieści i jej wspomnień z dzieciństwa.

Oglądając depresyjne „Świństwo” myśl moja biegła w stronę podobnego formalnie monodramu, który od 21 lat odgrywa na polskich scenach Krystyna Janda. Shirley Valentine także monologuje (w dialogu ze ścianą!), także buntuje się i wiesza psy na męskim kulturowo świecie, który uczynił z niej kurę domową. Z jedną, ale zasadniczą różnicą, która sprawia, że ta kapitalna sztuka działa jak odtrutka i antydepresant w jednym. A wszystko to  – oprócz talentu aktorki – za sprawą dojrzałej mądrości, autoironii i humoru jaki zawarty jest w tekście Willego Russella (w styczniu zobaczymy na legnickiej scenie adaptację jego powieści „Inny chłopiec”).Krótko mówiąc, za sprawą dobrze napisanej sztuki. I tego najbardziej zabrakło mi w legnickim przedstawieniu.

Nie zmienia to faktu, że jedyna legnicka dwukrotna laureatka „Bomby sezonu”  Joanna Gonschorek jest świetną aktorką. Tym razem także to udowodniła. Najpewniej udowodniłaby to także interpretując na scenie książkę kucharską.

Powiedzieli po premierze:

 

  • Barbara Walicka, autorka przekładu francuskiej powieści zaadaptowanej na monodram:  - Gdy tłumaczyłam tę książkę byłam przerażona. Powieść bardzo mi się nie podobała. Pani (Joanna Gonschorek – przyp. red.serwisu) pokazała w tej sztuce nawet to, czego nie zawarła w powieści jej autorka. Jestem wzruszona i poruszona. To znakomity spektakl i wspaniała gra.
  • Jacek Głomb, dyrektor teatru: - Monodram to forma dramatyczna, w której aktor może najwięcej powiedzieć o sobie i o świecie, który przeżywa, a także go inspiruje. Cieszę się, że moi aktorzy chętnie i coraz częściej sięgają po taki środek artystycznej wypowiedzi.


Grzegorz Żurawiński


Teatr Modrzejewskiej w Legnicy
Marie Darrieussecq
ŚWIŃSTWO
przekład: Barbara Walicka
adaptacja: Janusz Chabior
reżyseria: Anita Poddębniak
opieka scenograficzna: Małgorzata Bulanda
wykonanie: Joanna Gonschorek
premiera: 27 listopada 2011 r.