Spektakl "Generał" Jarosława Jakubowskiego w reżyserii Aleksandry Popławskiej i Marka Kality z prywatnego warszawskiego Teatru IMKA zdobył Grand Prix zakończonego w sobotę w Gdyni 6. Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port. Przewodniczącym jury był Sławomir Mrożek. „Intrygujące i bezkompromisowe” legnickie „III Furie” zauważono, ale pominięto w werdykcie jurorów. Piszą Mirosław Baran i Katarzyna Fryc.



Publiczność tegorocznego R@Portu obejrzała osiem spektakli konkursowych z całego kraju. Jednak poziom tych prezentacji był chyba najniższy w całej historii imprezy. Szczególnie słabo wypadło to, co w zamyśle jest najważniejsze na R@Porcie - jakość wystawianych tekstów dramatycznych.

Obalony dyktator

Po raz pierwszy na R@Porcie nagrodzono teatr prywatny. Jednak warszawska IMKA Tomasza Karolaka - laureat Grand Prix (prócz statuetki to 50 tys. zł dla teatru) - nie jest typową, komercyjną sceną prywatną. Artyści, na co dzień kojarzeni z serialami i reklamami, realizują tam projekty często ambitniejsze od wielu teatrów utrzymywanych ze środków samorządowych. Dodatkowo IMKA - w odróżnieniu chociażby od Teatru Polonia Krystyny Jandy - nie korzysta wcale z miejskich czy ministerialnych grantów i dotacji.

Bohaterem "Generała" Jarosława Jakubowskiego jest - choć nazwisko nie pada ani razu w dwugodzinnym spektaklu - Wojciech Jaruzelski, grany przez Marka Kalitę. Nie mamy jednak do czynienia ze spektaklem historycznym czy dokumentalnym, ale fikcyjną wariacją zbudowaną wokół tej postaci.

Historia zamknięta jest w ciągu jednego dnia, poprzedzającego wyrok sądu w procesie dyktatora. Obserwujemy jego obsesje, konflikty z żoną i córką, okrutną grę z sekretarzem czy wreszcie popijawę z kolegami-generałami. Kuleje tu jednak tekst, z paroma zaledwie sprawniejszymi momentami, pełen irytujących powtórzeń. Z jednej strony nie mówi on nam nic nowego, kontrowersyjnego czy ważnego o Wojciechu Jaruzelskim. Z drugiej - jeżeli przyjąć, że mamy do czynienia z uniwersalną figurą obalonego totalitarnego dyktatora - widzimy postać dość jednowymiarową, nieciekawą, niezdolną do żadnej autorefleksji.

Nie do zniesienia jest też pierwsza godzina inscenizacji, w której reżyserzy Aleksandra Popławska i Marek Kalita próbują nieudolnie pogłębić portret psychologiczny bohatera (ogarniętego chorobliwą obsesją seksualną) czy budują sceny rodem ze sztuki małego realizmu (kłótnia przy wystawnym obiedzie ze zbuntowaną córką, wegetarianką i lesbijką w jednej osobie). W drugiej części, wreszcie bardziej umownej, mamy trochę więcej interesującego teatru i zabawy z formą. Jednak to chyba ciągle za mało na główną nagrodę tak ważnego festiwalu.

Pogrzeb Andrzeja Wajdy

Jury wyróżniło także spektakl Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu "Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki (czyli zdobywców Grand Prix R@Portu w zeszłym roku) "za podjęcie coraz bardziej aktualnego tematu odpowiedzialności elit za kształt życia społecznego i kulturalnego w Polsce". Przedstawienie, w którym autor rysuje wizję pogrzebu Andrzeja Wajdy, "architekta masowej wyobraźni" i reakcji na tę śmierć w tak zwanym środowisku to napisana z nerwem, poczuciem humoru i bez żadnych zahamowań, zagrana z pasją (brawa głownie dla Agnieszki Kwietniewskiej i Mirosławy Żak) i przedstawiona w krzywym zwierciadle panorama postaci, które schodzą się na stypę. I choć spektakl spokojnie mógłby obyć się bez pierwszej części, pozostałe trzy wynagradzają tę niepotrzebną obfitość tekstu.

Furie na punkowo


Z pozostałych realizacji konkursowych intrygującą pozycją były "III Furie" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, Sylwii Chutnik i Magdy Fertacz w reż. Marcina Libera z Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy. Mocny, bezkompromisowy tekst, nawiązujący z jednej strony do mitologii, z drugiej - m. in. do "Dziadów" Mickiewicza, zajmuje się polską historią ostatnich kilkudziesięciu lat. Mamy tu podjęty po raz kolejny temat wojny, kata i ofiary, jednak zacierają się zupełnie utarte podziały na czarne i białe, bohaterskich Polaków i strasznych oprawców - Rosjan czy Niemców. Wszystko to ubrane zostało w bezkompromisową formę sceniczną, z agresywną punkową muzyką wykonywaną na scenie. Jednak reżyserowi niestety nie udało się utrzymać w ryzach tej nielinearnej historii i zamknąć jej w spójnej całości.

Formalnym majstersztykiem był za to lalkowy monodram (!) "Żywoty świętych osiedlowych" Lidii Amejko w reż. Agaty Kucińskiej z wrocławskiego Teatru Ad Spectatores. To kameralne, niezwykle pomysłowo i sprawnie zrealizowane przedstawienie, niesamowicie operujące światłem, muzyką czy wreszcie imponujące animacją lalek przez występującą na scenie Kucińską. Jednak znów problemem był tekst - zabawne i urocze opowiastki Amejko nie miały żadnego potencjału dramaturgicznego, konfliktu czy żywo zarysowanych postaci.

Narodowy Stary Teatr z Krakowa przywiózł do Gdyni "Czekając na Turka" według tekstu Andrzeja Stasiuka w reżyserii Mikołaja Grabowskiego z udziałem m.in. Jana Peszka i Iwony Bielskiej. Widz odnajdzie w nim kwintesencję motywów, które prozaik Stasiuk eksploatuje od lat: zapomniane przez ludzi pustkowie gdzieś w górach, kioskarka z budki z piwem adorowana przez stałych bywalców, lęk przed zmianami, jakie niesie nowoczesność. Wszystko miłe dla oka, dobrze zagrane, ale zbyt dobrze znane.

Mrożek wygrał ze spektaklami

Wobec słabego poziomu festiwalowych propozycji nie jest niczym dziwnym, że u wielu widzów większe emocje niż przedstawienia, budziła osoba Sławomira Mrożka. Bo naprawdę przekonanie 81-letniego dramatopisarza, autora "Tanga" czy "Emigrantów", by zasiadł w festiwalowym jury, jest ogromnym sukcesem organizatorów R@Portu.

Niestety nie zabrakło na tegorocznym R@Porcie także kontrowersji. A te zaczęły się jeszcze przed festiwalem. Bogdan Ciosek, dyrektor programowy imprezy, zaprosił do Gdyni trzy przedstawienia z Teatru Polskiego we Wrocławiu: "Poczekalnię.0" Krystiana Lupy, "Tęczową Trybunę 2012" Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki oraz "Utwór o Matce i Ojczyźnie" Bożeny Keff w reżyserii Jana Klaty. Okazalo się jednak, że z powodów technicznych żadna z przestrzeni w Gdyni nie spełnia wymagań realizatorów. A władze miasta stanowczo sprzeciwiły się zagraniu tych realizacji w Gdańsku (przynajmniej dwa ze spektakli możnaby bez problemu pokazać w Teatrze Wybrzeże). W efekcie żadne z tych trzech ważnych przedstawień nie było obecne w konkursie. A "Tęczową Trybuna" zagrana została w Gdańsku na aneksie do Festiwalu Wybrzeże Sztuki, który odbył się... dokładnie w takcie trwania R@Portu, odbierając Gdyni na pewno cześć festiwalowych widzów.

Pod znakiem zapytania stoi także znaczenie R@portu w przyszłości. W tej chwili jest to jedyny festiwal zajmujący się krajową współczesną dramaturgią. Jednak być może - do czasu. Bo Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, zapowiedział reaktywację Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych w tym mieście (taka impreza odbywała się we Wrocławiu przez dwie i pół dekady, R@Port miał być jej następcą). Jeśli plany Mieszkowskiego zostaną wprowadzone w życie (a jest na to spora szansa, chociażby w związku ze zdobyciem przez Wrocław tytułu Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku), na pewno szalenie na tym ucierpi prestiż gdyńskiego R@Portu.



Dla Gazety

Sławomir Mrożek, dramatopisarz, przewodniczący jury 6. R@Portu


Współczesnej polskiej dramaturgii nie znam praktycznie zupełnie. Zobaczyłem w konkursie R@Portu różne rzeczy. Do tego stopnia różne, że - dla mnie osobiście - szalenie nierówne. Były tam przedstawienia bardzo ciekawe, jak i nieciekawe. Choć coś takiego jest normalne w każdym konkursie. Nie podam konkretnych tytułów, bo niektórym twórcom powinno być wstyd. Parę spektakli zaskoczyło mnie pozytywnie; nie było w nich twórczego niedoróbstwa, które stanowczo odrzucam. Pozostańmy może po prostu przy oficjalnym werdykcie jury, pod którym się podpisałem.

Aneta Kyziol, recenzentka teatralna "Polityki", jurorka 6. R@Portu

Poziom całego R@Portu faktycznie nie był szczególnie wysoki. Widać, że ciągle mamy problem z naszą dramaturgią. Pomimo istnienia wielu konkursów dramatopisarskich, ilość tekstów ciągle nie przekłada się na ich jakość. Choć, z drugiej strony dobór konkursowych tytułów jest raczej reprezentatywny dla tego, co się dzieje w polskim teatrze. Bo nie mamy za sobą dobrego i ciekawego sezonu. Może jedynie brakuje mi w Gdyni "Utworu o Matce i Ojczyźnie" Bożeny Keff w reżyserii Jana klaty z teatru Polskiego we Wrocławiu.

"Generał" to bardzo ambitna próba zmierzenia się z bohaterem, który ciągle budzi wiele kontrowersji. Przyznając mu nagrodę zwróciliśmy uwagę na parę rzeczy: dobry tekst, interesującą formę sceniczną, ciekawy temat - który ciągle dzieli i budzi emocje - oraz fakt, że to realizacja sceny prywatnej. To, co robi Tomasz Karolak, to rodzaj szaleństwa. Nasz werdykt to także zatem włożenie do kieszeni 50 tys. złotych romantykowi, którego pieniądze te pomogą na pewno bardziej, niż by pomogły zespołom z teatrów publicznych. Chcemy dać sygnał organizatorom innych festiwali, że "Generała" warto zaprosić do siebie.

(Mirosław Baran, Katarzyna Fryc, „Sławomir Mrożek: nie znam współczesnej polskiej dramaturgii”,www.gazeta.pl, 27.11.2011)