Robert Więckiewicz gościł na Polskim Festiwalu Filmowym w Brukseli, gdzie odbyła się europejska premiera najnowszego dzieła Agnieszki Holland, „W ciemności”. Aktor opowiedział nam o czasach młodości, spędzonych w Legnicy i pracy nad filmem, który jest polskim kandydatem do Oscara. Rozmawiał Paweł Pawlucy.


*W Europie film Agnieszki Holland „W ciemności” debiutuje w ramach polskiej prezydencji. Uważa pan, że mamy się czym pochwalić, jeśli chodzi o współczesne kino w Polsce?
– Sądząc po wyborze festiwalowych filmów, jak najbardziej. Uważam, że akurat tych produkcji, które tutaj będą pokazywane nie musimy się wstydzić. Co więcej, mamy szansę się nimi pochwalić. To naprawdę dobre filmy.


*Uważa pan, że propagowanie kultury właśnie poprzez film odnosi najlepszy efekt?

– Jest to jeden ze sposobów. Znajdujemy się w siedzibie Parlamentu Europejskiego, a przed chwilą widzieliśmy tu polskie tańce ludowe. Za moment ekipa z Podkarpacia będzie serwować regionalne potrawy. Wczoraj, spacerując po Brukseli, zauważyłem plakaty obwieszczające koncert trio Leszka Możdżera z Fresco i Danielssonem i afisz, reklamujący występ Zakopower. Widać, że organizatorzy starają się pokazać kawałek Polski od strony kulturalnej. Podkreślić, że my też robimy film i spektakle teatralne, że mamy swoich malarzy, artystów itd. To fantastyczne. Uważam, że kultura jest najważniejsza.


*Agnieszka Holland w samych superlatywach wypowiadała się na temat pana aktorskich umiejętnościach...
– Myśmy się tak umówili, że ona mówi dobrze o mnie, a ja o niej. Ale mówiąc poważnie, trudno zawrzeć to w dwóch zdaniach. Zrealizowanie „W ciemności” wymagało ekstremalnie dużo pracy, ale ten wysiłek przyniósł ekstremalnie duże zadowolenie. Jestem szczęśliwy z tego filmu. Byliśmy teraz na festiwalu w Toronto, gdzie fantastycznie go przyjęto. To jest satysfakcja. A Agnieszka... Kto by nie chciał z nią pracować? Ja należę już do grupy szczęściarzy, którym się udało.

*Jak wspomina pan pracę nad najnowszym filmem? Jego akcja w znacznej części toczy się w podziemiach.
– Wspomniałem, że był to ekstremalny film, z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, pracowaliśmy w ciężkich warunkach. Większość tych kanałów była wybudowana w hali zdjęciowej, w Lipsku, ale jednak część z nich to były prawdziwe, łódzkie kanały. Kręciliśmy w zimie, było ciemno. Woda miała +1, +2 stopnie, więc po kilkunastu godzinach w takich warunkach człowiek był troszeczkę zmęczony. Po drugie, sam temat. „W ciemności” nie jest lekkim, łatwym, przyjemnym filmem. Opowiadamy tu o skrajnych emocjach i styuacjach. Pod względem psychicznym i fizycznym był to bardzo trudny projekt.


*Przez kilka lat mieszkał pan w Legnicy, uczył się w tutejszej szkole budowlanej.  W jakich okolicznościach trafił pan do miasta?

– Budowlankę poleciła mi jedna z nauczycielek. Nie wiedziałem wtedy, co ze sobą zrobić. Myślałem: tego typu szkoła, w tak dużym mieście, bo dla mnie Legnica to wtedy była metropolia. Pamiętam plac Słowiański ze słynnym pomnikiem, piękny Megasam, katedrę, festiwal Legnica Cantat. Dużo się wtedy w mieście działo, więc wydawało mi się, że fajnie będzie się wyrwać do Rosji (śmiech). Bardzo miło wspominam te cztery lata. Zresztą zawsze jesteśmy skłonni dobrze wspominać właśnie te momenty, kiedy byliśmy młodsi. Wracam myślami do tamtych czasów, bo człowieka wtedy nic nie bolało w kręgosłupie, ciągle była jakaś perspektywa, że coś się jeszcze w życiu wydarzy. Świetny czas, zresztą do dzisiaj mam w Legnicy znajomości. Co więcej, jeden z moich szkolnych, bardzo bliskich przyjaciół, mieszka obecnie w Toronto i spotkaliśmy się dwa tygodnie temu, kiedy byłem tam na festiwalu. Cały czas ta Legnica jest więc gdzieś we mnie obecna.


*Kiedy ostatni raz miał pan okazję ją odwiedzić?
– Z dziesięć lat temu. Nie zapuszczam się tak daleko, ale czasami o tym myślę i chyba jednak wolę zachować w pamięci dawną Legnicę. Czasami, kiedy przyjeżdża się po latach w takie miejsce, mamy poczucie rozczarowania, że inaczej to sobie wyobrażaliśmy, że to wszystko jakieś mniejsze teraz jest. Nie ma już kwadratu, nie ma całego folkloru. Tych ruskich, pijanych kierowców na drogach i tak dalej. Zobaczymy, może kiedyś zrobię podróż sentymentalną? Kto wie?


*Kiedy się przedstawiłem, podając nazwę redakcji, wspomniał pan, że był stałym czytelnikiem tygodnika „Konkrety”.
– Nie jest tajemnicą, że była wtedy w gazecie taka strona, która zawsze powodowała rumieńce i wypieki na naszych twarzach. Bardzo serdecznie pozdrawiam przy tej okazji czytelników „Konkretów.pl” z Legnicy i okolic. Autobus „A” do Głogowa, a później pociąg do Zielonej Góry, do dziewczyny. Tak to zapamiętałem (śmiech).


*Podobno miał pan również wkład w rozwój dolnośląskiej służby zdrowia?

– Tak, pracowałem na słynnej budowie szpitala, która trwała z 70 lat. Pamiętam, że robiliśmy z kolegami zakłady. Wjeżdżaliśmy na dach bez żadnych zabezpieczeń i zakładaliśmy się, kto najbliżej podejdzie do krawędzi. Później, jak już wszyscy podeszli, wymyśliliśmy, że podchodzimy tyłem... To nie było rozsądne, ale wszyscy przeżyli.


*Jako aktor z pewnością wspomina pan też Teatr Modrzejewskiej?
– Na młodym człowieku działalność teatru robiła duże wrażenie. Grano wtedy głównie w poranki, bo nie było chyba aż takiego zapotrzebowania na sztukę, ale o wiele bardziej sentymentalnie wspominam kino Kolejarz, położone w jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic w Legnicy. Gigantyczne kino, genialne wręcz miejsce. Mieliśmy tam akademie szkolne. Jak odbywały się uroczystości miejskie czy wojewódzkie to my z budowlanki, z panią Słomczyńską, byliśmy ich liderami. Nie wiem, co się teraz tam dzieje. Już wtedy kino troszeczkę podupadało, ale za to ja w Legnicy rozwijałem się bardzo prężnie.


*Dziękuję za rozmowę


(Paweł Pawlucy, „Pamiętam piękny Megasam”, Konkrety.pl, 28.09.2011)