Nowe Wiadomości Wałbrzyskie: ryzykowni „Kochankowie…”
- Szczegóły
Każda zbliżająca się premiera w Teatrze w Legnicy budzi wśród miłośników sztuki scenicznej spore emocje. Nie inaczej było w przypadku „Kochanków z Werony”, tym bardziej że za reżyserię wziął się sam Jacek Głomb – dyrektor tamtejszego teatru. Jego nazwisko jest już niczym uznany znak firmowy. Efekt powinien być zatem znakomity. Niestety nie tym razem.
Stwierdzenie jednak, że najnowsza realizacja „Romeo i Julii” jest nieudana byłaby z kolei zbyt daleko idącym uproszczaniem. Są w spektaklu elementy zupełnie niezwykłe. Mam tu na myśli przede wszystkim wykorzystane możliwości sceny na Nowym Świecie. Twórcy na potrzeby „Kochanków z Werony” na dwie godziny zamienili ruiny byłego Teatru Żydowskiego „Varietes” (im. Gerszona Dua - przyp. red. serwisu) a później Domu Kultury na … ulice Werony.
Już same wejście z Nowego Świata wywołuje zawrót głowy. Atmosferę lat 20-tych minionego stulecia tworzą nie tylko ściany i dekoracje, ale przede wszystkim aktorzy i statyści ubrani w stroje zgodne z tamtą epoką. Idąc zająć miejsce na widowni przechodzimy obok nich. Aktorzy – przechodnie nie stronią od zaczepek. Tak wyjątkowy początek jeszcze bardziej podsycił moje nadzieje na bycie świadkiem nietuzinkowego wydarzenia.
Pierwsze pół godziny wciąż oczarowuje konwencją. Niestety kolejne kwadranse zaczynają doskwierać znużeniem. Pamiętajmy, że „Kochankowie z Werony” to przedstawienie mocno osadzone w historii „Romea i Julii”, a co za tym idzie, wszyscy wiemy jak potoczą się losy bohaterów. Każdy, kto zatem podejmuje się przełożenia dramatu Williama Szekspira na deski sceniczne zdaje sobie sprawę z ryzyka i zazwyczaj oferuje nowe, swoje spojrzenie na najsłynniejszą tragiczną miłość w historii ludzkości.
Oczywiście robi również Jacek Głomb. Umieścił prowokacyjnie swojego Romea (Rafał Cieluch) i Julię (Magda Skiba) w czasach narodzin włoskiego faszyzmu. Taki wyrazisty nazistowski (autor myli nazizm z faszyzmem - przyp. red. serwisu) akcent położył na koniec spektaklu już po śmierci kochanków. Innym mam wrażeniem lepszym rozwiązaniem było pojawienie elementów zaczerpniętych z opery. Aktorom, którzy w milczeniu poruszają się po scenie przez długie minuty towarzyszą piosenki włoskich pieśniarzy z tamtych lat. W ogóle dużą rolę w „Kochankach z Werony” odgrywa muzyka przygotowana przez Bartka Staburzyńskiego.
Te wszystkie zabiegi okazały się jednak niewystarczające aby widz do samego końca wytrwał w skupieniu i niesłabnącym zainteresowaniu. „Kochankowie z Werony” to dość udane przedsięwzięcie, ale moje oczekiwania były znacznie większe. Jak przystało na legnicki zespół aktorski to – oczywiście - wszystko bez zarzutu, choć także bez fajerwerków. Jeszcze jedno, kto jednak jeszcze nie widział inscenizacji Szekspirowskiego klasyka może być spektaklem oczarowany. Bliższe informacje i rezerwacje biletów na stronie internetowej – www.teatr.legnica.pl lub pod tel. 76 723-35-00.
(Piotr Bogdański, „Kochankowie z Werony”, Nowe Wiadomości Wałbrzyskie, 13.06.2011)