Drukuj
Legnicka adaptacja „Romea i Julii” to interesująca i całkiem udana próba poszukiwania motywów dla wyborów i zachowań głównych postaci szekspirowskiego dramatu. A także dociekania przyczyn, dla których miłość wszech czasów kończy się podwójną klęską – już nie tylko śmiercią głównych bohaterów, ale i społeczną katastrofą podzielonego, skłóconego i zepsutego świata.

Adam i Ewa, Penelopa i Odyseusz, Don Kichot i Dulcynea, Tristan i Izolda, Orfeusz i Eurydyka… światowa literatura utrwaliła co najmniej tuzin par słynnych kochanków, a jednak najbardziej rozpoznawalnym symbolem młodzieńczej miłości uczyniła parę z północnowłoskiego miasta nad Adygą. Powód tej zawrotnej kariery nie jest oczywisty. Ani to najlepszy z dramatów Szekspira, ani historia miłości wbrew wrogości rodziców, z tej przyczyny kończąca się nieco przypadkową i samobójczą śmiercią kochanków, nadto wyrafinowana.

Jednak to właśnie Romeo i Julia stali się ikoną miłości wszech czasów, graną od czterech stuleci na scenach całego świata, inspiracją dla najwybitniejszych poetów, malarzy, kompozytorów, twórców opery, baletu, musicalu, filmu – od Gounoda, Berlioza, Czajkowskiego, Prokofiewa… po Zeffirellego, Bernsteina („West Side Story”), zespół Dire Straits („Romeo and Juliet”) i Janusza Józefowicza. W efekcie i niejako przy okazji włoska Werona, dzięki tej parze, stała się miejscem pielgrzymek zakochanych z całego świata. Takim sposobem popkultura i biznes zdyskontowały artystyczną kreację.

Jakie są jednak pierwotne źródła tej zdumiewającej fascynacji? Mam nieodparte wrażenie, że tkwią w prostocie opowieści o zakazanej miłości, jako formie młodzieńczego (u Szekspira Julia ma 14 lat, zaś Romeo 16) buntu przeciw skłóconym rodzicom, a także o sile uczucia, które skłania kochanków do najwyższej ofiary. Skoro nie mogą być razem wśród żywych, razem legną w grobie na wieczność. Tragedię wzmacnia rola przypadku w tej opowieści, fatum, które unosi się nad historią zakończoną śmiertelnym grzechem. Jego paradoksalnym skutkiem będzie pojednanie skłóconych rodów. Chrześcijańskie korzenie tej opowieści są zatem oczywiste. Mamy kluczową triadę: bunt, ofiara z życia, odkupienie.

Dla ewidentnych fanów Szekspira jakimi są zarówno Krzysztof Kopka, jak i Jacek Głomb, było oczywiste, że tragedia Romea i Julii wcześniej czy później trafi na legnicki afisz („Kochankowie z Werony” to szósty Szekspir w Legnicy, czwarty w realizacji duetu Kopka-Głomb i trzeci z kolei w ostatnim dziesięcioleciu na Scenie na Nowym Świecie). Tak jak oczywiste było, że w elżbietańskim dramacie poszukają nie tyle miłosnej historii (co ewidentnie zaskoczyło część widzów i recenzentów), co odniesień do współczesności tu i teraz, bez względu na inscenizacyjny sztafaż. Tak też się stało, mimo że - gdyby dokonać syntetycznego, szkolnego streszczenia fabuły oryginału i adaptacji - wersje Szekspira i Kopki byłyby niemal bliźniaczo podobne, nawet pomimo przeniesienia akcji z renesansowych pałaców na ulice i w zaułki powojennej Werony wczesnych lat 20. ubiegłego wieku. To co je zasadniczo różni, to motywy postaw i zachowań postaci dramatu i skutki, jakie one przynoszą.

Osadzenie akcji w realiach Włoch, do których docierają ze świata nowinki będące skutkiem wojennej masakry i związanych z nią zasadniczych przewartościowań i zmian w polityce (na scenę wchodzą ruchy radykalne, zarówno komuniści, jak i faszyści), kulturze (nieme kino, futuryzm, dadaizm, jazz, artystyczna cyganeria), obyczaju (emancypacja kobiet) i stylu życia (upadek autorytetów, kryzys tradycyjnej rodziny, moda na narkotyki i płatny seks). To świat, w którym kwestionowane są wszelkie dotychczasowe wartości: w państwie, społeczeństwie i rodzinie. Stare gwałtownie zderza się z nowym.

Właśnie takie cywilizacyjne zderzenie jest w spektaklu Kopki i Głomba osią dramatu, tak też objaśniana jest wzajemna wrogość rodzin, z których pochodzą Romeo (Rafał Cieluch) i Julia (Magda Skiba). Przeniesienie akcji z pałaców na place i ulice podkreśla ludowy, ale i uniwersalny charakter opowieści, w której religijne procesje i śpiewy zderzają się z komunistycznymi hymnami i manifestacjami, klasyczne włoskie melodie z rytmami charlestona, a tradycyjna w swej długiej, czarnej sukni pod szyję la mamma italiana obserwuje ze zgrozą wyzwoloną chłopczycę (z francuska garconne, z angielska flapper) w męskim stroju (Ewa Galusińska), z krótką grzywką i papierosem w długiej fifce w ustach (modę tę popularyzowało kino, m.in. Pola Negri). Kościelne kadzidła mieszają się z zapachem opium palonego w domach erotycznych uciech. Świętoszkowatość staje się przykrywką dla rozwiązłości. Rodzinne porachunki prowadzą do serii zbrodni.

Nikt tu nie jest kryształowy, nawet główni bohaterowi tej opowieści. Ani buntująca się, ale udająca posłuszeństwo Julia (w spektaklu dwudziestokilkuletnia kobieta), terroryzowana przez ojca, niby liberalnego, ale domowego despotę (Robert Gulaczyk), ani Romeo. Ów młody mężczyzna, którego najczęściej widzimy w erotyczno-narkotycznych scenach w domu publicznym Magi (Anita Poddębniak) z kochanką Rosaliną (Magda Biegańska), nawet po potajemnym ślubie zdradzi obiekt swojej miłości. Odmieni go dopiero domniemana śmierć Julii. Ciekawie zarysowała swoją postać matka Julii (Małgorzata Urbańska), dojrzała kobieta, klasyczna strażniczka patriarchialnego włoskiego domu, całkowicie podporządkowana mężowi. To dojrzała kobieta, która chciałaby jeszcze kochać, co pokazuje pełen erotycznych podtekstów epizod z Tybaltem (Mateusz Krzyk), dla której rolę matki wyznacza tradycyjnie rozumiana troska o przyszłość córki. Namawiając ją do uzgodnionego małżeństwa z Parysem (Paweł Palcat), krewnym Księżnej (Katarzyna Dworak), kieruje się rozumem, ale sercem wyczuwa też krzywdę, jaką może być powtórzenie przez córkę jej własnego, pozbawionego miłości życia. Zagrane subtelnie, acz czytelnie. Brawo.

W takim zdemoralizowanym i pękniętym świecie gier, masek i pozorów (bohaterowie poznają się na balu, oboje przebrani – on za kobietę, ona za mężczyznę) nie ma miejsca na czystą i uduchowioną miłość, która w legnickiej adaptacji jest głównie formą pokoleniowego buntu, ucieczki od realiów i zasad ustanowionych przez rodziców. Odmiennie jednak niż ma to miejsce u Szekspira, tragiczna śmierć potajemnie zaślubionych kochanków nie przyniesie zgody i oczyszczenia. Nie jest bowiem wyłącznie skutkiem wzajemnej wrogości rodziców i nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, lecz wkroczenia w akcję nowej, bezwzględnej siły – faszystowskich Czarnych Koszul – populistów, którzy głęboki społeczny konflikt i towarzyszący mu kryzys moralny wykorzystają do ustanowienia nowego, autorytarnego porządku. Ratunkowy plan dla kochanków wymyślony przez Ojca Laurentego (Paweł Wolak) zawiedzie, gdy ten zostanie pojmany i zamordowany przez faszystę Parysa. Nieprzypadkowo scenarzysta (odmiennie niż Szekspir) ocalił Parysa, nie zginie z ręki Romea. Przeciwnie, to on będzie największym beneficjentem sprowokowanej zbrodni, w jaką zamieni się samobójstwo kochanków. W scenie finałowej, wraz z zastraszonym ludem Werony i jego władczynią pozdrawiać będzie swoich faszystowskich towarzyszy maszerujących po władzę nad Italią.

Premiera na Nowym Świecie nie była pierwszym przedstawieniem „Kochanków z Werony”. Wcześniej oglądali spektakl widzowie na gdańskim Dolnym Mieście (z udziałem miejscowej grupy statystów). Recenzje w większości były chłodne, jak hala byłej zajezdni tramwajowej, w której go wystawiono, tuż po majowym ataku zimy. Jest prawdopodobne, że legnicka inscenizacja rozminęła się z wyobrażeniami i oczekiwaniami o spektaklu, jakie niosły jego zapowiedzi. Premierowy spektakl w Legnicy, w efektownej scenerii ruiny dawnej sali widowiskowej WDK, nie rozczarowywał. To przyzwoicie skrojona sztuka z niebanalnym przesłaniem. Nawet jeśli można jej zarzucić nadto leniwe tempo wprowadzania w akcję, co – jak sądzę – miało wprowadzać widza w klimat miejsca i czasu, to całość warta jest obejrzenia. Wielkim atutem przedstawienia jest kostium i klimatyczna scenografia Małgorzaty Bulandy, a także oprawa muzyczna (Bartek Straburzyński) sięgająca po autentyczne nagrania z epoki.  Żal trochę, że zespołowy charakter widowiska nie dał większych szans na indywidualne popisy aktorskie. Być może to właśnie, co stanowi reżyserski „charakter pisma” i społeczny profil fascynacji Jacka Głomba, nadmiernie wystudziło emocje, których można by oczekiwać po kultowej tragedii miłosnej. Wiele sympatii widowni zyskali dziecięcy statyści na scenie - trzyletni Antoś Galusiński i pięcioletnia Majana Wolak (dzieci legnickich aktorów).

- Zdaję sobie sprawę, że dla znawców Szekspira nasza adaptacja może być kontrowersyjna. Nie sądzę jednak, byśmy go masakrowali, co zdarza się w polskim teatrze. Duża w tym zasługa Krzysztofa Kopki. Bardzo dziękuję też statystom z Nowego Światu i okolic. Byli bardzo dzielni, choć w teatrze jest to wielekroć trudniejsze niż w filmie. Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, że przestrzeń Sceny na Nowym Świecie stała się przyjazna dla publiczności – mówił na popremierowym spotkaniu reżyser spektaklu Jacek Głomb.

Grzegorz Żurawiński


Teatr Modrzejewskiej w Legnicy
Scena na Nowym Świecie

KOCHANKOWIE Z WERONY
na motywach „Romea i Julii” Williama Szekspira
w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka

scenariusz: Krzysztof Kopka
reżyseria: Jacek Głomb
scenografia: Małgorzata Bulanda
ruch sceniczny: Leszek Bzdyl
opracowanie muzyczne: Bartek Straburzyński
premiera: 6 maja 2011 (Gdańsk), 22 maja 2011 (Legnica)

Obsada: Księżna Werony - Katarzyna Dworak, Parys, krewny Księżnej - Paweł Palcat, Montecchi - Bogdan Grzeszczak, Capuletti - Robert Gulaczyk, Romeo, syn Montecchiego - Rafał Cieluch, Merkucjo, krewny Księżnej, przyjaciel Romea i Beatrycze - Bartosz Bulanda, Beatrycze, bratanica Montecchiego i kuzynka Romea - Ewa Galusińska, Tybalt, bratanek pani Capuletti - Mateusz Krzyk (PWST Wrocław), Ojciec Laurenty, franciszkanin - Paweł Wolak, Brat Jan, franciszkanin - Wojciech Kowalski, Baltazar, sługa Księżnej - Włodzimierz Chomiak (gościnnie), Pani Capuletti - Małgorzata Urbańska, Julia, córka państwa Capulettich - Magda Skiba, Marta, służąca Capulettich - Joanna Gonschorek, Maga, wróżka - Anita Poddębniak, Rosalina, kochanka Romea - Magda Biegańska, Viola, dama, kochanka Parysa - Zuza Motorniuk, Kurwy - Katarzyna Dworak, Małgorzata Urbańska, Anita Poddębniak.

Lud Werony (statyści): Anna Pawłowska,  Jan Rosiński, Ewa Miroszewska, Konrad Benedyk, Agata Dymacz, Halina Toda, Alicja Kaczor, Mariusz Sikorski.

Najbliższe spektakle popremierowe w ostatni weekend maja, codziennie od piątku do niedzieli 27-29 maja o godz. 19.00.
bilet – 25 zł (ulgowy -15 zł).
rezerwacja telefoniczna 76-72-33-505, elektroniczna bilety©teatr.legnica.pl