–Rolą dyrektora nie jest siedzenie za biurkiem i picie kawy, tylko kreowanie świata. Tak postrzegam swoje miejsce i nikt mi tego nie zabierze. W każdym momencie tam, gdzie jestem, jestem Legnicą, promuję nasze miasto, nasz mały świat – mówi w rozmowie z Bartłomiejem Rodakiem szef legnickiego teatru Jacek Głomb.


*Jest pan jedynym legniczaninem spośród 20 osób nominowanych w plebiscycie na „Hit pierwszej dekady XXI wieku” w kategorii człowiek dekady na Dolnym Śląsku.


– Plebiscyt to zawsze jakaś wypadkowa gustów konkretnych osób. Cieszę się, że się w nim znalazłem, ale odbieram to też jako dowód uznania dla mojego teatru. Mówiłem to milion razy i znowu powtórzę: każde moje osobiste wyróżnienie jest jednocześnie wyróżnieniem mojej drużyny. Razem z moimi ludźmi stworzyliśmy pewne miejsce oddziaływania na rzeczywistość. Często zarzuca mi się to jako błąd, bo nie robię tu wyłącznie teatru. Nie zamykam się na scenie, ale włączam w dyskusję publiczną. Gdybym był jedynie normalnym dyrektorem teatru, nigdy nie miałbym szansy na uczestnictwo w takim plebiscycie.

*A co to znaczy normalny dyrektor?

– Taki, który robi tylko teatr. Nie walczy z miastem, z urzędnikami, nie próbuje rewitalizować przestrzeni... Zamyka się w teatrze i nie zabiera głosu w sprawach społecznych.

*Poza panem, doceniono też teatr. W plebiscycie w gronie 20 wydarzeń nominowanych w kategorii dolnośląski hit teatralny i literacki znalazły się aż cztery teatralne kandydatury.


– I to są rzeczy różne, obejmujące całą dekadę. A mówi się różne głupoty, że legnicki teatr się skończył na „Balladzie o Zakaczawiu” albo na „Made in Poland”. Pierwszy spektakl zrobiliśmy w roku 2000, drugi w 2004, „Tryptyk rewolucyjny” Lecha Raczaka też był rozrzucony w czasie. Ostatnia jego cześć, czyli „Czas terroru”, to rok 2010. Dwie edycje Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Miasto” (2007 i 2009) to także wydarzenia ostatnich lat.

*Co zamierza pan zrobić, żeby utrzymać wysoką pozycję swojego teatru – niewątpliwie najbardziej rozpoznawalnej legnickiej marki?

– Codziennie zajmuję się tym, żeby utrzymać go na wysokim poziomie, wciąż myślę o projektach, które swoim artystycznym i społecznym wymiarem sprostają oczekiwaniom i utrzymają nas na jednym z czołowych miejsc na teatralnej mapie kraju. Pragnieniem każdego twórcy jest odnosić sukcesy, ale teatr to nie wyścig. Dlatego wszelkie rankingi traktuję z pewnym dystansem. Robienie teatru to sprawa, a nie konkurencja.

*Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. O jakich projektach pan mówi?


– Konsekwentnie otwieram legnicką scenę na nowych twórców. Chcę przyciągnąć ludzi innego pokolenia i inaczej myślących niż ci, którzy do tej pory stanowili twarz Teatru Modrzejewskiej. Jesteśmy w momencie, kiedy powinniśmy wsłuchać się w brzmienie świata, trochę innego niż jeszcze ten niedawny, poczuć inną wrażliwość widza, zrozumieć inny język teatru. Dlatego do współpracy zaprosiłem Jarka Tumidajskiego, pracującego nad spektaklem „Fantasy/Niepoprawni”, którego premiera już 27 lutego. Natomiast 8 marca kolejna premiera. „III Furie” przygotowuje Marcin Liber, głośny reżyser, performer i aktor. Te dwa projekty to dowód nowej logiki w postępowaniu. Czy odbiją się echem w Polsce? Zobaczymy.

*Nie uważa się pan za typowego dyrektora teatru. Jak zatem nazwać to, co pan robi?


– Nigdy nie mówiłem o sobie artysta, choć tak się określa ludzi pracujących w sztuce. Jeżeli tak siebie nazywam, to zawsze z daleko idącą ironią. Siebie nazwał bym raczej społecznik, choć to fatalne słowo.

*A może raczej polityk? Przed wyborami był pan mocno zaangażowany...

– Wciąż jestem i będę zawsze do końca świata. Polityka bardzo mnie interesuje. Nasza nieufność do niej powoduje, że politykami są najczęściej ludzie niewłaściwi. Widać to szczególnie w środowisku artystycznym, gdzie wszyscy mają politykę w poważaniu. Dlatego, z marnym skutkiem, ale indoktrynuję wszystkich kolegów, namawiając ich na większą aktywność.

*I nie ma tu pana zdaniem żadnego konfliktu interesów? Uprawianie polityki nie kłóci się z misją szefa teatru?

– Pomagam Platformie Obywatelskiej nie dlatego, że jestem entuzjastą ich programu politycznego, ale bliski jest mi ten sposób myślenia. PO chce troszczyć się o to samo miasto co ja: zrujnowane, pęknięte, zdegradowane. Jeżeli ci ludzie wpisują moje pomysły na Legnicę do programu, to naturalne jest, że im pomagam. Poza tym nie jestem blisko z Borysem politykiem czy Kropiwnickiem politykiem, ale po prostu i Piotr, i Robert, są moimi kolegami od wielu lat.

*Ostatnio jednak jest pan mniej aktywny społecznie i politycznie.


– Robię to samo co w czasie kampanii wyborczej, tyle że w gabinetach. Wybory to czas szczególny. Przecież gdybym nie zorganizował konwencji w teatrze Varietes na Zakaczawiu, ważni politycy PO, w tym marszałek Schetyna, nigdy by tam nie trafili, a tak zapamiętają sobie to miejsce. Ja z kolei mogę odwoływać się do deklaracji, jakie tam padły. Zapewniam, że jak będę miał coś nowego do powiedzenia, poinformuję o tym.

*Myśli pan o polityce na poważnie?

– Nigdy nie mówiłem nie. Myślę o polityce. Każde kolejne wybory są dla mnie odpowiedzią na pytanie, czy to już ten moment, czy jeszcze chwilę poczekam. Polityka mnie interesuje, bo zmienia świat. Będąc politykiem można mieć wpływ na rzeczywistość. Więcej zrobię z pozycji polityka niż artysty czy społecznika. Ale ja chciałbym to łączyć. Bardziej siebie sobie wyobrażam w roli podobnej do tej pełnionej przez Kazimierza Kutza, a nie kogoś, kto ubiera garnitur i zmienia świat, ale jedynie własny. Chciałbym dalej robić teatr i film, a dodam, że właśnie przygotowuję się do kolejnego.

*Kolejny film Jacka Głomba?

– Sportowy film żużlowy będzie kręcony w Gorzowie i w Tarnowie. Scenariusz jest Iwony Kusiak, która napisała mój żużlowy spektakl „Zapach żużla”, i Krzyśka Łukasiewicza, scenarzysty i reżysera. Robiąc to przedstawienie w Gorzowie wysłuchaliśmy dziesiątek wspomnień opowiadanych przez złotą drużynę gorzowską z lat 70. – Plecha, Nowaka, Fabiszewskiego, Woźniaka, a jednocześnie wielu ludzi z ich otoczenia. W spektaklu wszystko się nie zmieściło, a sporo zostało. Roboczy tytuł filmu to „Żużlowa ballada”, ale pewnie się zmieni. Mając na uwadze sprawność mojego producenta, czyli Wytwórni Filmów Fabularnych i Dokumentalnych, myślę, że latem przyszłego roku zaczniemy kręcić. W latach 60 i 70 robiło się sporo filmów sportowych – o bokserach, pływakach... Ja staram się wejść tam, gdzie już dawno nikogo nie było.

*Pana romans z filmem się przedłuża, czy może całkiem porzuci pan teatr?


– Wszystko jest do pogodzenia. Rolą dyrektora nie jest siedzenie za biurkiem i picie kawy, tylko kreowanie świata. Tak postrzegam swoje miejsce i nikt mi tego nie zabierze. W każdym momencie tam, gdzie jestem, jestem Legnicą, promuję nasze miasto, nasz mały świat. Poza tym film to na razie śpiew przyszłości. A że prawdopodobnie będzie powstawał w wakacje, to ja wykorzystam je na pracę.

*Dziękuję za rozmowę.


W zacnym gronie

Już sama nominacja Jacka Głomba w plebiscycie na człowieka dekady na Dolnym Śląsku jest ogromnym wyróżnieniem. W gronie jego dziewiętnastu konkurentów pojawiły się takie postaci, jak ks. kardynał Henryk Gulbinowicz, marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna, prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, dwóch najbogatszych Polaków – Leszek Czarnecki i Zygmunt Solorz-Żak, minister kultury Bogdan Zdrojewski czy tragicznie zmarły w katastrofie smoleńskiej Jerzy Szmajdziński.

(Bartłomiej Rodak, „Myślę o polityce”, Konkrety.pl, 19.01.2011)