Drukuj
Legnicki spektakl grany jest przy kompletach widzów, którzy się zaśmiewają. Autor namieszał tyle różnych wątków, że sam się w nich pogubił, więc postaci nadają nam różne komunikaty, które nie mają rozwiązania, ale miały za to swoje medialne życie, więc są czytane przez widzów natychmiast. Analizuje i ocenia Krzysztof Kucharski.

Jestem jednym z najlepszych adresatów "Pierwszej komunii" Pawła Kamzy na legnickiej scenie, bo po pierwszym, dłuższym spotkaniu z urzędnikami Pana B. w czarnych "kitlach" z koloratką odrzuciłem te kontakty i sam z ciekawością zająłem się zgłębianiem religii. Kolokwium z Biblii na II roku polonistyki u późniejszego prof. Andrzeja Litworni zdałem na cztery.

Gdy już się pochwaliłem, to teraz mogę zabrać się za dramaturga Pawła Kamzę, który trzy lata spędził u dominikanów. Jego "Pierwsza komunia" dzieje się właśnie wokół tego ważnego sakramentu. Dziecko w wieku ośmiu-jedenastu lat już jest podatne na abstrakcję i jeśli wychowane zostało od małego w religijnym reżimie, chętnie wcieli się w rolę rodzinnej gwiazdy. Zwłaszcza dziś media kreują najpaskudniejsze wzorce, a telewizja wręcz zniewala swoją misją: czym jesteś głupsza(y) i ładniejsza(y), tym dalej zajdziesz. Dzieci nie mają dystansu do siebie. To rodzice powinni mieć zdrowy rozsądek.

Mniemam, że dramaturg Paweł Kamza tak sobie myślał i czym bardziej myśl pogłębiał, tym mocniej się upewniał, że przecież nikt u nas sensownie nie rozmawia o Eucharystii, bo to, co bełkocą kościelni "przewodnicy", już dawno nic nie znaczy, zdewaluowało się. Nijak nie pasuje do dzisiejszych czasów, a kościół jest bezradny, bo też sam nie może się uporać z wewnętrznymi problemami.

Legnicki spektakl grany jest przy kompletach widzów, którzy się zaśmiewają. Autor namieszał tyle różnych wątków, że sam się w nich pogubił, więc postaci nadają nam różne komunikaty, które nie mają rozwiązania, ale miały za to swoje medialne życie, więc są czytane przez widzów natychmiast. Jak choćby słynny cud w Sokółce z dziwnym opłatkiem w roli głównej. Kamza chciał jednak o sensie wiary rozmawiać też poważnie i te niemal teologiczne wywody brzmią na scenie strasznie sztucznie, a są to pytania, które zadaje sobie wielu ludzi. Kościół nie potrafi na nie odpowiedzieć. Teatr też nie odpowiedział.

Wobec dramaturga Kamzy sporo zawinił reżyser Paweł Kamza, który fabularne wątki przegiął w stronę niemal kabaretu. Ja wiem, że dziś w polskim teatrze taka moda (patrz: sukcesy duetu Demirski-Strzępka), wolę jednak, gdy ktoś nie traktuje mnie jak głupka i chce ze mną porozmawiać na argumenty. Niestety, teatr, który prowadził takie rozmowy, już właściwie zaniknął. Uważa się, że nie ma partnera, bo partner (widz) jest zidiociały przez telewizję. Sukcesy legnickiej sceny temu przeczą, bo w ostatnich kilkunastu latach ten teatr nigdy nie epatował efekciarstwem Oczywiście, ludzie się śmieją z publicystycznych czy raczej populistycznych zderzeń, ale w tym wypadku szkoda okazji, by porozmawiać o czymś ważnym.

Reżyser z aktorami poszedł w stronę mocnego przerysowania, a właściwie czystej groteski, i wkomponowane w ten kontekst poważne światopoglądowe wybory brzmią tak jak reszta - groteskowo. Chyba strasznie to się wszystko rozminęło z sensem przedsięwzięcia.

(Krzysztof Kucharski, „Kontrowersyjna "Komunia” na legnickiej scenie", Polska Gazeta Wrocławska, 22.12.2010)