Na razie to tylko pomysł, który ujawnił nowy dyrektor warszawskiego teatru Tadeusz Słobodzianek. Bohaterem przedstawienia Jacka Głomba ma być patron ulicy, przy której mieści się Teatr Na Woli, powieszony na Cytadeli w 1905 roku rewolucyjny socjalista Marcin Kasprzak – barwna i tragiczna postać polskiej historii.

Warszawską scenę przy Kasprzaka autor "Proroka Ilji", "Merlina" i "Naszej klasy", objął na początku września po Macieju Kowalewskim. Tak się składa, że obaj panowie mają związki z Legnicą i są znani miejscowej publiczności teatralnej: Kowalewski jako aktor („Zły”, „Ballada o Zakaczawiu”) i dramaturg (współautor „Ballady o Zakaczawiu” i autor „Obywatela M. – historyja”), zaś Słobodzianek poprzez dzieciństwo i związki rodzinne z miastem (dziadek, babcia, ciotki i wujowie), a także z ubiegłorocznego spotkania w teatralnej Caffe Modjeska.

- Gdy zwiedzałem miasto zrozumiałem dlaczego Rosjanie wybrali Legnicę na siedzibę swojego sztabu. Przecież dla nich to piękne, europejskie, niemieckie miasto Zachodu było jak dla nas Wyspy Bahama. I jeszcze ten absurd. Siedzieli sobie w koszarach i garnizonach i nie mogli doczekać się wojny. To co mieli robić? Pili i uwodzili sobie nawzajem żony… Gdy oglądałem grób tej Rosjanki na waszym cmentarzu zrozumiałem, że macie wielki mit Małej Moskwy, a jej bohaterowie są na miarę antycznej tragedii – miłość, zdrada, zbrodnia. Mam wrażenie, że to miejsce stanie się szybko miejscem pielgrzymek. Wiem na pewno, że mój pobyt w Legnicy (pierwszy od 1964 roku) na zawsze pozostanie w mojej pamięci – mówił w maju ub. roku w teatralnej kawiarni Tadeusz Słobodzianek.

Zdradźmy zatem, że dramaturg czynił przymiarki, by tragiczną historię miłości legnickiej Julii przenieść na scenę w artystycznej opozycji do historii opowiedzianej w filmie Waldemara Krzystka. Czy pomysł doczeka się realizacji? Objęcie dyrekcji w warszawskim teatrze może – co najmniej – przesunąć ten projekt w czasie…

- Chciałbym, aby po scenie Tadeusza Łomnickiego mogli chodzić Edyp, Antygona, Medea, Hamlet, Faust czy prorok Ilja. Chciałbym, żeby na tę scenę powróciło wartościowe słowo. W tej chwili jednak najważniejsze jest to, by przekonać warszawiaków do Teatru na Woli. Chcemy dać widzom dobry powód, by się do nas pofatygowali – mówi Słobodzianek.

- Ciekaw jestem, na czym polega ten dziwny melanż tradycji robotniczej, rdzennej, socjalistycznej z kapitalistycznym szaleństwem w postaci wszechobecnych na Woli banków. Przecież wszystkie fabryki produktów przerobiono tu na fabryki pieniędzy czy "wizerunku pieniędzy". Ciekawy pomysł ma Jacek Głomb. Zaproponował mi projekt o rewolucjoniście Marcinie Kasprzaku. Teatr mieści się przy ulicy jego imienia, a prawie nikt nie zna związanej z nim historii. A przecież to był prawdziwy terrorysta, działacz ruchu robotniczego, na własnych plecach przenosił Różę Luksemburg przez granicę. Gdy oskarżono go o współpracę z carską milicją, po prostu zastrzelił we własnej drukarni czterech żandarmów. To nie jest temat? – ten pomysł ujawnił Tadeusz Słobodzianek w rozmowie z Joanną Derkaczew opublikowanej w Gazecie Wyborczej Stołecznej (21.09.2010).

Bezspornie Marcin Kasprzak to jest temat, bo postać to nietuzinkowa, choć niemal całkowicie wyparta z narodowej pamięci. Jedyne skojarzenia, które mogą mieć starsze pokolenia Polaków to… słynne i pierwsze krajowe radio przenośne Szarotka (końcówka lat 50-tych ub. wieku), seria magnetofonów szpulowych o symbolu ZK i pierwsze polskie magnetofony i radiomagnetofony kasetowe (lata 70-te) produkowane na warszawskiej Woli w zakładach noszących imię tego socjalisty i rewolucjonisty. Tymczasem Kasprzak to postać wybitna, choć tragiczna. Ten współtwórca Polskiej Partii Socjalno-Rewolucyjnej Proletariat (tzw. II Proletariat w końcówce 19. wieku) i organizator pierwszej manifestacji 1-majowej na ziemiach polskich w 1890 roku, za swoją działalność, którą określano jako wywrotową i terrorystyczną, wielokrotnie był więziony przez władze carskie i pruskie.

Ten wysoki i silny fizycznie mężczyzna obdarzony wyjątkową konspiracyjną intuicją, dzięki której wychodził obronną ręką z rozlicznych opresji, był także bardzo polskim typem indywidualisty, trochę awanturnika i rewolucyjnego romantyka. Te cechy charakteru sprawiały, że niechętnie podporządkowywał się partyjnej i konspiracyjnej dyscyplinie. Był to jeden z powodów, dla których wielokrotnie był niesłusznie pomawiany o współpracę z tajną policją w Rosji bądź  Prusach. Gdy carscy żandarmi odkryli założoną przez niego konspiracyjną drukarnię zastrzelił czterech z nich, także dlatego, by - w pełnej świadomości konsekwencji - dowieść, że nigdy nie zdradził ani sprawy, ani współtowarzyszy. W efekcie został skazany i powieszony na stokach Cytadeli Warszawskiej we wrześniu 1905 roku  Miał wówczas 45 lat.

Grzegorz Żurawiński