Autorzy spektaklu wyśmiewają się z irracjonalnych uprzedzeń i patetycznych deklamacji, opowiadając swą historię z miłością do człowieka, zwyczajnego i słabego. Wiedzą, że człowiek ten niezbyt jest podobny do bohatera, choć może stać się bohaterem, mimo że, być może, wcale tego nie chce – pisze w periodyku Związku Działaczy Teatralnych Federacji Rosyjskiej Jelizawieta Ganopolska.

Teatr z polskiego miasta Legnica w dziewięciu rosyjskich miastach pokazał spektakl „Opowieść syberyjska” (polski tytuł sztuki Krzysztofa Kopki w reżyserii Jacka Głomba to "Palę Rosję! - opowieść syberyjska" - przyp. red. serwisu).

Akcja sztuki rozgrywa się na fikcyjnej stacyjce kolejowej Chandra Ułyńska paralelnie w 2009 i 1849 roku. Polscy turyści przybywają na tę stację aby odnaleźć mogiły swoich przodków. Dostają się tu w ręce aferzystów przebranych za znane postaci literackie. Są to Rosjanie, ale tacy, jakimi ich sobie wyobrażają Polacy, niezbyt przypominający rzeczywistych ludzi. Publiczność od razu rozumie, że to maskarada: Graf Szeremietiew (sic!) - jest kobietą przebraną za mężczyznę, w Margaricie nie ma nic z bułhakowowskiej wiedźmy, to jakiś rozchichotany podlotek; Behemot – dziewczę w uszance.

Nie czekając nawet na zdemaskowanie aferzystów w finale, można dowiedzieć się z przebiegu akcji, że Behemota odgrywa Swieta, aktorka z teatru lalkowego w Iszymie; że Graf Szeremietiew nauczał angielskiego w uniwersytecie nowosybirskiem zaś gdy idzie o Margaritę to jej historia jest wyjątkowo ciekawa: była literaturoznawczynią, specjalistką od rosyjskiego postmodernizmu, pracę doktorską napisała o prozie Pielewina, zaś w zamierzchłej przeszłości była jeszcze jakoby sekretarzem rejonowym Komsomołu – Wasylem Curukiem. Ponieważ na trasie występów gościnnych był zarówno Iszym, jak i Nowosybirsk, wydaje się że autorzy spektaklu wprowadzili owe toponimy ku radości tamtejszych widowni.

Oczywistej mistyfikacji w scenach współczesnych odpowiada fantastyczna wizja historii w scenach z przeszłości, gdzie spotykamy przodków naszych turystów: rodzinę polskich zesłańców Migurskich i zruszczonego Polaka na carskiej służbie, komendanta Chandry Ułyńskiej, Kołpakowskiego. Ta fantazja pozwala zbliżyć się do prawdy. Nie tej dokumentalnej, ale prawdy życia, takiego jakie ono jest. Autorzy spektaklu wyśmiewają się z irracjonalnych uprzedzeń i patetycznych deklamacji, opowiadając swą historię z miłością do człowieka, zwyczajnego i słabego. Wiedzą, że człowiek ten niezbyt jest podobny do bohatera choć może stać się bohaterem, mimo że, być może, wcale tego nie chce.

Sztuka mówi o tym, że choć w polskiej świadomości narodowej zwyciężyło wyobrażenie o martyrologii zesłanych na Syberii, lecz rzeczywistość jest bardziej złożona i nie zawsze zgodna z legendą i zesłańcy nie tylko cierpieli ale także – zajmowali się biznesem, prowadzili badania naukowe, zakładali teatry i szkoły, organizowali służbę zdrowia. Także ludzie z nich byli różni – dobrzy i źli – i bynajmniej nie wszystkich można uznać za idealnych patriotów.

- W Polsce odbywa się teraz ogólnospołeczna dyskusja, która, być może, doprowadzi do pewnej reinterpretacji naszej historii – powiedział dramaturg Krzysztof Kopka, podczas konferencji prasowej w Tiumeniu przed pierwszym spektaklem w Rosji. - Sądzę, że mój tekst jest przede wszystkim głosem w tej dyskusji. Uważam, że trzeba przestać myśleć o Polsce i Polakach jako nieustających ofiarach historii, ofiarach złych sąsiadów, itd.

Dramaturg wymyślił następującą sytuację: zesłani nie myślą na serio o buncie czy spisku, choć zbierają się na tajne spotkania, żeby na przykład poczytać wiersze w ojczystym języku lub się poużalać; to komendantowi Kołpakowskiemu potrzebna jest głośna afera, żeby wrócić do Petersburga i to on organizuje spisek, skazując rodaków na zagładę. Niestety w spektaklu część historyczna wybrzmiała słabo. Wątpię czy publiczność zrozumiała gorzkie żarty autora, ironię losu zesłańca Migurskiego, temat butów studenta Benedyktynowicza (ojciec studenta zginął w powstaniu, uważa się go za bohatera, lecz z jego śmiercią wiąże się wstydliwa i tragiczna tajemnica.) Zadziałała bariera językowa, gdyż aktorzy grający zesłańców mówią po polsku. Prócz tego część historyczna niezbyt się reżyserowi udała.

Te niedostatki łatwo wybaczyć dzięki mistrzostwu aktorów (bariera językowa nie utrudniła  nam zrozumienia, jak dobrych aktorów ma teatr legnicki!) i odwadze całego projektu. Nigdy jeszcze w historii teatru polskiego nie było takiego tournees. Podróż trwała 23 dni. Sponsorowało je polskie Ministerstwo Kultury i dziedzictwa Narodowego. W Rosji pomoc okazali Irina Miagkowa, tłumaczka i krytyk teatralny, Paweł Rudniew, dyrektor artystyczny Centrum im. Meyerholda, Władimir Korewicki, dyrektor Teatru Dramatycznego w Tiumeniu oraz główny reżyser nowosybirskiego Teatru Stary Dom – Linas Zaiskauskas.

- Przyjechaliśmy dla dialogu – oświadczył reżyser Jacek Głomb. - Nasz teatr głośny jest z tworzenia spektakli mówiących o stosunkach między narodami, Polakami i Niemcami, Ukraińcami, Czechami. To jest taka nasza sceniczna specjalność. Mieszkamy w Legnicy, a to miasto wieloetniczne. Szukamy rozmaitych tego rodzaju tematów, zaś opowieść którą zaproponował nam Kopka okazała się interesująca. W sztuce część dialogów jest po rosyjsku więc oczywiście nie mogliśmy nie przywieźć spektaklu do Rosji. My mało z wami rozmawiamy. Wiele nieporozumień i uprzedzeń bierze się właśnie stąd, że my ze sobą mało rozmawiamy.

(Jelizawieta Ganopolska, „Polska opowieść o Syberii”, Strastnoj Bulvar, 10)