Aktorzy traktuję postaci Rosjan nie tyle jak pełne postaci dramatyczne, ile raczej jako  - figury gry. Bowiem my przez cały spektakl oglądamy postmodernistyczną grę. Zaś jej częścią jest wspaniale zapleciona fabuła, która przynosi nie tyle wyjaśnienia, ile mnoży inteligentne aluzje i nowe zagadki -  tak „Opowieść syberyjską” Krzysztofa Kopki w reżyserii Jacka Głomba ocenia moskiewska krytyk Aleksandra Ławrowa.

Odzwyczailiśmy się dziś od teatru społecznego, popularnego wcześniej na przykład w Niemczech. Zaś „Opowieść syberyjska” to bez wątpienia teatr przede wszystkim społeczny, to próba aby poprzez teatr zaktywizować dialog między Rosjanami i Polakami.

Współczesne spektakle, w których zastanawiano się ironicznie nad relacjami dawnych „braci” Moskwa zobaczyła w gruncie rzeczy dwukrotnie: był to litewski „Madagaskar” pokazany w ramach wizyty teatru Tuminasa oraz „Gorący estońscy chłopcy” pokazany poza konkursem podczas Złotej Maski. I w jednym, i w drugim przypadku nie chodziło o narodową autorefleksję, utrzymaną na dość żenującym poziomie. Obraz Rosjan w „Madagaskarze” był raczej abstrakcyjny, potraktowany jako założenie wyjściowe, zaś w „Chłopcach...” Rosjanie pojawili się na scenie jako element satyryczny, niemal karykaturalny. Rosjanie zostali tu ostro przeciwstawieni estońskim patriotom, którzy próbują się z nimi porozumieć ale okazuje się to z zasadniczych powodów niemożliwe.

W „Opowieści syberyjskiej” Polacy nie tylko ironizują na swój temat, nie tylko próbują przemyśleć podstawy historycznego nierozumienia się naszych narodów na przykładzie konkretnych sytuacji i postaci, ale również nie boją zranić uczuć narodowych „strony przyjmującej” i – gryząca ironia skierowana jest zarówno pod adresem Polaków absolutnie nie rozumiejących realiów syberyjskiego życia, jak i pod adresem Rosjan, w których charakterze i życiu codziennym niezbyt wiele w ciągu tych 160 lat się zmieniło: wciąż to samo nieprzebyte błoto, to samo głupie pijaństwo, ta sama niczym nie uzasadniona podejrzliwość wobec drugiego narodu. Nie zmieniła się także chęć użycia sobie na bardziej cywilizowanym lecz znajdującym się w sytuacji przymusowej obcokrajowcu oraz dążenie by się do niego jakoś zbliżyć – nawet siłą lub przy pomocy kłamstwa.

Tego by już wystarczyło, aby widz rosyjski się obraził i ruszył do frontalnego ataku podczas dyskusji pospektaklowej. I bez wątpienia ktoś tam na sali poczuł się obrażony, ale ani skandalu, ani nawet dyskusji nie było – z różnych powodów, a głównie dlatego, że rozmowę zdominowała polska diaspora. Nie miała więc miejsca dyskusja na temat samego spektaklu. A szkoda.

Podstawowy obraz „Opowieści...” to ziemia, która jest oczywiście błotem ale jest też Ziemią, pojęciem dla każdego narodu świętym. Ziemią obcą dla Polaków, zarówno tych, którzy w niej legli, jak i tych którzy przyjechali szukać mogił przodków. Ziemią ojczystą dla Rosjan. Przestrzeń sceny pomiędzy dwoma amfiteatralnymi, stojącymi naprzeciw siebie widowniami zasypana jest prawdziwym czarnoziemem. Rzucono na niego deski. W centrum ułożone są one na podobieństwo studni. To właśnie miejsce zasadniczej akcji, miejsce spotkań i wypoczynku, do niego współcześni polscy turyści przedzierają się po deskach rzucanych w błoto i przenoszonych tak aby tworzyły ruchomy chodnik. Dokładnie tak samo poruszają się ich przodkowie w roku 1849.

Rosjanie błota się nie boją. Pierwszy z nich – przystojniak, włóczęga i alkoholik Żeńka – wpada na scenę z pieśnią Grebienszczykowa : „Mamo, ja już nie mogą więcej pić” - czym wywołuje wybuch chichotów na sali (zresztą kwestie muzyczne są w ogóle wyraziste i ważne dla zrozumienia akcji: gdy turyści odnajdują mogiły, złoczyńca nazywający siebie grafem Szeremietiewem, śpiewa z gitarą Wysockiego – „Na bratskich mogiłach nie stawiat krestow”; gdy pijany Kołpakowski, komendant osady w której mieszkają zesłańcy zmusza ich do tańczenia mazura w błocie – rozbrzmiewa przejmują w swej zduszonej brawurze muzyka...).

Interesujące jest obserwowanie przemiany w stosunku do ziemi – błota u współczesnych Polaków w trakcie rozwoju akcji: od fizjologicznej wręcz odrazy do akceptacji. W tej ewolucji uwidacznia się zmiana ich stosunku do Rosjan, odwzajemniona zresztą. Naturalnie ani dramaturg, ani reżyser nie mają pojęcia o tym, jacy naprawdę są rosyjscy menele i aferzyści. Można też zadać pytanie dlaczego to oni właśnie zostali wybrani jako „nasi” reprezentanci, ale pamiętajmy, że to są nie tylko przestępcy i że dawniej pracowali w inteligenckich zawodach. Zostali wyrzuceni przez przemiany rynkowe na ulicę, ale pozostają nadal zakorzenieni w kulturze (inna sprawa, jak oni z owej kultury korzystają w swojej nowej działalności). Można powiedzieć, że owe obrazy kultury w swej większości stały się już mitami współczesnej Rosji i postrzegane są przez Polaków jako równie skażone, jak i sami odgrywający je inteligenci, zmuszeni do porzucenia swych profesji i wstąpienia na drogę przestępstwa.

Mało tego – aktorzy traktuję postaci Rosjan nie tyle jak pełne postaci dramatyczne, ile raczej jako  - figury gry. Bowiem my przez cały spektakl oglądamy postmodernistyczną grę. Zaś jej częścią jest wspaniale zapleciona fabuła, która przynosi nie tyle wyjaśnienia, ile mnoży inteligentne aluzje i nowe zagadki. Można powiedzieć, że postaci Rosjan w dramacie w ogóle nie są zakorzenione w realności. I dlatego też są tak interesujące – nazbyt brutalne, nazbyt głupie, a przy tym jakoś romantyczne – gdyż opowiadają nam one nie tyle o nas, ile o Polakach i o tym, jak oni sobie ich (nas) wyobrażają.

Zresztą poziom ironii w spektaklu przez cały czas się zmienia co rodzi wątpliwość: na ile to wszystko jest poważne, a na ile kpią tu sobie z nas i do jakiego stopnia.  Przy minimalistycznym potraktowaniu intrygi sama historia okpienia Polaków przez Rosjan opowiedziana została z niesłychanym rozmachem: jest nawet szamanka wskrzeszająca umarłych, nawet wojskowy helikopter krążący nad tajgą, żeby przekonać nieszczęsnych turystów o tym, iż wszechpotężne FSB miesza się w ich losy. To absolutna brednia, ale opowiedziana z chuligańskim wdziękiem i wesołością.

W toku akcji powstają internacjonalne pary kochanków zaś ich wzajemna skłonność nie znika, kiedy przestępcy ujawniają swoją intrygę: odechciało im się grabić Polaków, kiedy okazało się że ci nie są wcale bogaci. Jednak przeżyte wspólnie niebezpieczeństwa (choćby tylko inscenizowane) i udzielane sobie wzajem wsparcie (to było rzeczywiste) zbliżyło do siebie mistyfikatorów i ich ofiary. Dlatego też wspólne finałowe pijaństwo i bratanie się nie wygląda wcale na naciągane, wręcz przeciwnie – sprawia, że na widowni wzbiera fala uczuć ciepłych i radosnych.

Inna sprawa z częścią historyczną. Wstrząsające sceny, gdy zesłani Polacy podążają za prowokatorem Kołpakowskim na powstanie, które przecież w ich sytuacji nie ma żadnych szans (przeciw komu powinni powstać? Czy nie przeciw Kołpakowskiemu, który właśnie ich prowadzi – prowadzi w mrok?); gdy – zrozumiawszy już co się stało – Polacy gotują się na śmierć. To błoto, w którym spoczną ich prochy nigdy nie stanie się dla nich ziemią.

Chociaż i tutaj nie wszystko jest takie jednoznaczne: odważnie stąpa bosymi nogami po błocie student Benedyktynowicz, który marzy o tym aby stać się syberyjskim Skórzanym Pończochą. Częściowo dlatego, że chroni swe piękne buty, które nosi przytroczone do torby podróżnej. Zakłada je dopiero przed śmiercią ale – czy to z tego powodu, że nogi spuchły – naciąga je ledwo na palce stóp. Możliwe, że nie chce aby dostały się w ręce rosyjskich żołdaków. A może jest w tym i dodatkowy sens (scena nie była przekładana, ale zagrano ją bardzo dotkliwie i prosto) może to umarły niegdyś bohater powrócił teraz, nie czując już bólu i nie czyniąc wyrzutów swym rodakom, ani też nam, potomkom jego dawnych katów.

I jeszcze jedna postać brnie tu przez błoto i poprzez wieki – Czarna Wdowa, bohaterka polskiej legendy. Ma twarz zakrytą woalem a kraj jej długiej suknie wlecze się po ziemi. To widmo, symbol wiecznej miłości.

Część scen w spektaklu jest demonstracyjnie prosta, wręcz naiwna ale stopniowo rozumiemy, że to konsekwencja świadomej decyzji artystycznej. Gra aktorów skonstruowana została na ostrym kontraście: nieteatralnej, naturalnej, życiowej gry polskich turystów i rosyjskich aborygenów oraz – nieco patetycznej – gry zesłańców. To zrozumiałe: oni, podobnie, jak Czarna Wdowa, należą już do legendy. W postaciach aferzystów podkreślana jest ich kliszowość i schematyczna teatralność. I dopiero w kluczowych scenach finałowych wszyscy wykonawcy i postaci odnajdują szczerość tonacji i drogocenną prawdę.

A więc mimo wszystko dyskusja na temat „Opowieści syberyjskiej” się odbyła. Choćby z tego powodu, że o tym spektaklu Moskwa dotąd nie przestaje mówić.

(Aleksandra Ławrowa, „Święte błoto – własne i obce”, Strastnoj Bulvar 10, Pismo Związku Działaczy Teatralnych Federacji Rosyjskiej)