Drukuj
Seks, układy i łapówki... To lejtmotywy pierwszej w tym roku premiery w Teatrze Modrzejewskiej. W sobotni wieczór, 23 stycznia, odbyła się pierwsza z zaplanowanych na ten rok legnickich premier. „Pracapospolita…” to rzecz wyrazista, z charakterem, ale jednocześnie budząca ambiwalentne uczucia. Pisze i ocenia Katarzyna Gudzyk.

Po sukcesie „Samych” i prawie dwóch latach od dramaturgicznego debiutu duet Dworak-Wolak zrealizował kolejny dramat współczesny. Czy również „Pracapospolita” przyniesie nagrody i wyrazy uznania? Nie wiadomo. Tym bardziej że jest to rzecz zupełnie odrębna, wykorzystująca inne środki artystycznego przekazu i budząca inne niż „Sami” emocje.

Wy jesteście przyszłość...


„Ja to wam kochani nawet trochę zazdroszczę, ale ja zawsze mówię: jeśli kogoś mam poprzeć, to młodych. Bo wy jesteście przyszłość. Wy, którzy pamiętacie kolejki w sklepach, ocet na półkach, ale macie pokorę i młodzieńczą fantazję. A nie jak to pokolenie urodzone po mistrzostwach świata w Hiszpanii w osiemdziesiątym drugim. Wszystko się skończyło: polska piłka, stan wojenny, szacunek (...)”

To kwestia prezydenta Zachciały (Bogdana Grzeszczaka). Jak mówi, wszystko się skończyło... W tym zdaniu w zasadzie zawiera się dramat Kaśki, Pawła i ich scenicznych kompanów, pokolenia dzisiejszych 30-latków. Chociaż ich życie może być ekscytujące, jednak czegoś w nim brakuje.

Bohaterowie są samotni i mocno pogubieni. Najlepiej byłoby odesłać ich do psychoanalityka, ale wtedy nie powstałaby ciekawa, choć jak się zdaje, momentami przerysowana opowieść o kondycji młodych Polaków. Ale może taka jest właśnie rola teatru – uwydatniać i podkreślać naszą codzienność, prywatną i dobrze znaną „Pracępospolitą”. Jako publiczność niejednokrotnie obśmiejemy to, co pokazują Wolakowie, bo bardzo umiejętnie wyłapali absurdy codzienności, ale gdzieś w środku pozostanie niepokój, że przecież to wcale nie fikcja.

Rozczarowani na starcie

Oczywiście na scenie wszystko wygląda nieco inaczej, ale okazuje się, że i tu działa dobrze znany schemat. Nie bez kozery przecież zmagania bohaterów to „Pracapospolita”. Analogie nasuwają się same, bo wielkie pieniądze, korporacje i łapówki to tylko umowa pomiędzy widzem a aktorem. Tymczasem za dramatyczną intrygą mogą stać i stoją prawdziwi ludzie. Może nie celebryci, ale przeciętni Polacy, którzy chadzają na zgniłe kompromisy po to, by choć przez chwilę żyło im się lepiej.

Dramaturdzy szukają odpowiedzi, czy można zbudować coś dobrego, idąc pod rękę ze złem. Nie chcą stawiać społecznych diagnoz, choć nie sposób ich uniknąć, ale skupiają się na jednostce. Nie obchodzi ich świat, ale człowiek. Jego etyczne wybory i relatywizmy, na które paradoksalnie decyduje się w imię tzw. wyższych wartości. Aby ich bronić, Kaśka (Katarzyna Dworak), chowa się za cynizmem, mówi: „Być może dla was być porządnym to znaczy dawać się ciągle (...)” i dalej: „D... nie szklanka, nie potłucze się (...)”.

Jednak tacy sami

Na scenie toczy się dyskurs o dobru i złu. O tym, że wszystko ma swoją cenę i konsekwencje. Wszystkiemu przygląda się Gabriel (Gabriel Fleszar), miejski grajek. Jego muzyka, napisana specjalnie do spektaklu, jest komentarzem do tego, co widzi. Komentatorem czy wyrazicielem myśli bohaterów jest też kelner (Łukasz Węgrzynowski). Może to przypadek, a może reżyserski zamysł, ale jak się zdaje, ci bohaterowie personifikują dwa bieguny ludzkiej osobowości.

To również opowieść o cenie dorosłości. O upadku młodzieńczych ideałów i próbie dopasowania się do tego, co z nich zostało. I chociaż wydaje się, że w warstwie muzycznej do sytuacji bardziej pasowałby Ciechowski i jego „Biała flaga”, to jednak „Odys” Staffa też obnaża istotę dramatu, bo przecież „zawsze się dochodzi, gdzie indziej niż się chciało”.

„Pracapospolita” to sztuka zagrana z nerwem i temperamentem. Jest w niej złość i niezgoda, która przydaje historii autentyczności. Jest też dobra, choć momentami nierówna, gra aktorska i dużo pieprzu. Z takim potencjałem na pewno może budzić kontrowersje, ale ostatecznie – cytując główną bohaterkę – „d... nie szklanka”. Zobaczyć warto.

(Katarzyna Gudzyk, „D… nie szklanka”, Konkrety.pl, 27.01.2009)