Niby wszystko było jak trzeba. Interesujący temat, przyzwoicie skrojony tekst, poprawne wykonanie. Nieliczna, ledwie kilkudziesięcioosobowa widownia biła brawa i swobodnie reagowała w trakcie przedstawienia. A jednak… Teatralna muza tym razem miała wolne. Na legnickiej scenie obejrzeliśmy spektakl przyzwoity, ale do bólu przewidywalny i pozbawiony magii.

Jest wieloletnią tradycją, że na legnickiej scenie prezentowany jest gościnnie jeden ze spektakli granych w ramach Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora. I trzeba przyznać, że Legnica miała w ostatnich latach wyjątkowe szczęście goszcząc monodramy tak wybitnych artystów jak Wsiewołod Czubenko z Rosji, Lidia Danylczuk z Ukrainy, Bronisław Wrocławski z Łodzi czy Birute Maar z Estonii. By wspomnieć prezentacje wyłącznie z ostatnich lat.

Tym razem oglądaliśmy autorskie przedstawienie Litwina Aleksandra Rubinovasa „Spektakl po spektaklu”, w którym głównym tematem było samo aktorstwo – specyficzny zawód, w którym nielicznym chwilom szczęścia towarzyszą ból, poczucie zagubienia, zwątpienia, niespełnienia, goryczy i irytacji. Bo monodram, zgodnie z tytułem, zaczyna się wtedy, gdy zwyczajny teatralny spektakl się kończy – aktor pozostaje na scenie, by podjąć próbę dialogu z widzami. W założeniu zajrzeć mieliśmy zatem za teatralne kulisy i w głąb poszarpanej duszy aktora. Punkt wyjścia ciekawy, a jednak całość zaskakująco banalna, sprowadzająca się do stereotypów.

Cóż bowiem przeszkadza artyście sceny, który wieczorami odtwarzając wielkie Szekspirowskie sceny z „Otella”, „Makbeta” czy „Juliusza Cezara” (te fragmenty grane są w przedstawieniu po rosyjsku z zamierzoną sceniczną egzaltacją i przerysowaniem) zostaje sam na sam z widownią? Na dobrą sprawę wszystko przeszkadza. A najbardziej sami widzowie, bo ziewają, dłubią w nosie, kaszlą, wiercą się znudzeni, wychodzą…

Małe apokalipsy przydarzają się mu niemal bez przerwy, już to za sprawą komórki, która w najmniej oczekiwanym momencie wygrywa dynamicznie „Rondo alla Turka” Mozarta, czy to za sprawą kaskady spadających numerków od szatni lub głośnego burczenia dochodzącego z brzucha jednego z widzów („żołądek lubi poszaleć w trakcie scen miłosnych”). Sprawcą traumy może być także brzęcząca mucha „o sile rujnującej spycharki”, co wleci na scenę „jak najnowszy statek kosmiczny”, albo przykrótka spódniczka pani z pierwszego rzędu, której „uda świecą w ciemnościach niczym skrzyżowane pochodnie”.

Przeciw aktorowi na scenie sprzysięga się dosłownie wszystko: światło, dekoracje, rekwizyty, skrzypiąca podłoga i odpadająca klamka u drzwi, a nawet źle uszyty kostium, który jest „jak średniowieczne narzędzie tortur”. Najgorszy jest jednak reżyser, bo „wymyśli bzdurę, a aktor musi to zagrać. A przecież widz go nie widzi i myśli, że to aktor jest idiotą”.

Cóż, „jestem tylko klaunem” – usłyszymy w pewnej chwili, co demonstrować ma gorycz towarzyszącą aktorskiemu rzemiosłu, by w kontrapunkcie usłyszeć szyderczą konstatację, że „mimo wszystkich niedogodności podoba mi się mój zawód”. Oczywiście wyłącznie dlatego, że dostaje się kwiaty, przepuszczą człowieka w kolejce, podarują mandat, a i kobietę w kawiarni łatwiej poznać. Publiczność się śmieje, co aktor sprawnie ogrywa (tak jak i pozascenariuszowe, a trwale już towarzyszące legnickim spektaklom, głośne dzwony pobliskiej katedry).

Po kilkudziesięciu minutach owo namnożenie niemal kabaretowych grepsów przestaje jednak śmieszyć, każdy kolejny – sam w sobie zgrabny z osobna – staje się do bólu przewidywalny. Tragiczny, ludzki wymiar aktorskiego dramatu traci na znaczeniu. Spektakl zaczyna nużyć. Wreszcie gaśnie światło. Koniec.

Najbardziej zadowoleni ze „Spektaklu po spektaklu” wydawali się legniccy Rosjanie, którzy stanowili zwartą grupę na widowni. Z tego samego zresztą powodu, który irytował młodych uczestników programu TISZ (Teatr i Szkoła, całoroczny projekt edukacyjny realizowany od września w Legnicy). Ci bowiem nie rozumieli sporych partii tekstu granych po rosyjsku (przyznajmy jednak, że kluczowe partie litewski aktor grał po polsku, którego to języka nauczył się specjalnie na potrzeby tego właśnie przedstawienia).

Grzegorz Żurawiński