W legnickim przedstawieniu nie ma teatralnych efektów specjalnych, feerii nowoczesnych multimediów, ani piętrzenia popkulturowych klisz. Dominuje inscenizacyjny minimalizm, wynikający z ogromnego zaufania do wyobraźni widza. Twórcy „Palę Rosję! – opowieść syberyjska” odważyli się rozbroić poważny ładunek napięć w relacjach polsko-rosyjskich. Zabieg najwyraźniej się udał, bo widownia, raz po raz, wybuchała gromkim, przynoszącym odprężenie, śmiechem. Recenzja Marzeny Gabryk.



punkt zapalny


Nie jest łatwo zrobić przedstawienie o napiętych i pełnych uprzedzeń relacjach dwóch poróżnionych przez historię narodów. Twórcy zwykle muszą się zdecydować na jedną z opcji: albo rozliczanie przeszłości, albo dążenie do obalenia niechęci i otwarcie drogi ku pojednaniu. Realizatorzy Palę Rosję! wybrali wariant pojednawczy, mimo to nie obeszło się bez rozliczeń. Rozrachunek dotyczył jednak stereotypów na temat Rosjan i Rosji, które wciąż żyją w naszej zbiorowej pamięci, a także polskich martyrologicznych mitów i kompleksów, nie zaś oceny wydarzeń historycznych. Jacek Głomb, reżyserując sztukę Krzysztofa Kopki, psuje dobre samopoczucie narodowe Polaków. Podobnie jak to robił Michał Zadara w Tykocinie, rozliczając stosunki polsko-żydowski.

Legnickie przedstawienie dotyka problemu doświadczenia obcości. Polacy i Rosjanie zostali w nim ukazani jako „bliscy nieznajomi” – dwa słowiańskie, sąsiadujące ze sobą narody o podobnych językach, które za sprawą wzajemnych uprzedzeń i fałszywych wyobrażeń na swój temat, zupełnie się nie rozumieją, jednocześnie odczuwające względem siebie jakąś niezwykłą, elektryzującą fascynację. Poczucie obcości udziela się także publiczności, która obcuje z dwujęzycznym tekstem dialogów. O ile starsze pokolenie, które rosyjskiego uczyło się przymusowo w szkołach, rozumie kwestie padające ze sceny, o tyle młodsi widzowie mają z tym pewne kłopoty i muszą się domyślać znaczenia słów z kontekstu.

Palę Rosję! to opowieść wielowątkowa, nasycona cytatami oraz licznymi nawiązaniami (do literatury i wydarzeń historycznych). Akcja przedstawienia toczy się na Syberii, w dwóch przeplatających się planach czasowych – współczesnym i historycznym. Oba plany przecinają się ponadto z istniejącym równolegle światem zmarłych.

W opowieści współczesnej troje polskich turystów: Migurski (Rafał Cieluch), Kołpakowski (Grzegorz Wojdon) i Ania (Magda Biegańska), przyjeżdża na „Sybirskie safari”, aby odnaleźć groby swoich przodków. Młodzi, naiwni Polacy, nadspodziewanie łatwo uwierzą, że są ścigani przez FSB i zdadzą się na pomoc grupy miejscowych rówieśników: Grafa Szeremietiewa (Katarzyna Dworak), Behemota (Gabriela Fabian) i Margarity (Justyna Pawlicka).

W opowieści historycznej, która rozgrywa się w 1849 roku, poznajemy natomiast polskich zesłańców: małżeństwo Migurskich (Małgorzata Urbańska i Rafał Cieluch), kapelana (Bogdan Grzeszczak), kapitana (Paweł Wolak), dwie damy „patriotyczne” lekkich obyczajów (Magdalena Skiba i Zuza Motorniuk) oraz poruszającego się o kulach Benedyktynowicza (Paweł Palcat). Polacy wzdychają z tęsknoty za ojczyzną, a właściwie za jej sentymentalnym wyobrażenie, bo jak się okazuje, niewiele o niej wiedzą (nie znają Słowackiego ani Mickiewicza). Organizują patriotyczne spotkania, za wszelką cenę dążąc do zachowania swojej tożsamości, jednak nie bardzo mają ochotę ginąć w bohaterskich walkach za ojczyznę; marzy im się raczej spokojne życie. Mimo to Rosjan i Syberię traktują z pogard. W końcu podpuszczeni przez naczelnika Kołpakowskiego, by „palili Rosję”, planują powstanie.

Pomiędzy bohaterami ze współczesności i przeszłości snuje się postać z zaświatów – tajemnicza, zakwefiona markiza, rozpaczliwie szukająca swojego ukochanego.

Finały obu opowieści są diametralnie różne. Polscy zesłańcy i niedoszli powstańcy, zostają brutalnie zamordowani. Natomiast ich wnukowie, choć początkowo doznają przykrego rozczarowania, gdy okazuje się, że padli ofiarą szajki przestępców o zapędach aktorskich, specjalizujących się w okradaniu naiwnych turystów, to jednak ostatecznie bratają się z Rosjanami, wznoszą wspólne toasty i oddają się tanecznej swawoli.

Koncepcja historii zaprezentowana przez twórców oparta została na zasadzie powtarzalności, cykliczności – dziadowie, a potem ich wnukowie, powielają schematy myślenia, popełniają podobne błędy, ulegają takim samym fascynacjom. Jednak szczęśliwe zakończenie przygód polskich turystów, pozwala wierzyć, że nie jest to błędne koło  i daje nadzieję na przełamanie zaklętego kręgu stereotypów i uprzedzeń.

ziemia święta, ziemia przeklęta

Scenę legnickiego Teatru Modrzejewskiej pokrywa gruba warstwa czarnej, świeżo usypanej ziemi. Jej intensywny zapach wypełnia powietrze. Widzowie, zajmujący miejsca  na rozmieszczonych naprzeciwko siebie trybunach, proszeni są o to, by jej nie deptać. Muszą więc balansować przechodząc ostrożnie po wyłożonej wzdłuż krzeseł pierwszego rzędu ścieżce z desek. Po rozpoczęciu spektaklu podobny ekwilibrystyczny gest zostaje powtórzony przez aktorów.

Ziemia stanowi w przedstawieniu główny komponent przestrzeni. Chociaż sam pomysł jej użycia nie jest już może tak oryginalny (w ostatnim czasie pojawiła się w Transferze! w reżyserii Jana Klaty, a wcześniej, pod postacią błota, w  Matce Joannie od Aniołów w reżyserii Marka Fiedora), to jednak jej obecność wywołuje ogromne wrażenie, jest w pełni uzasadniona i zarazem nasyca inscenizacje znaczeniami. Już w pierwszym, najbardziej potocznym skojarzeniu Syberia wywołuje wyobrażenie obszaru dzikiego i odludnego; jawi się niczym swoista pustynia – ogromne połacie jałowej, skutej mrozem ziemi. Jedna z wersji genezy samego słowa Syberia, łączy je z tunguskim słowem „sibur” oznaczającym błoto albo bagno. Ten trop znajduje potwierdzenie na samym początku przedstawienia, kiedy polscy turyści wyrażają swoje rozczarowanie monotonnym i błotnistym krajobrazem.

Zarówno Polacy współcześni, jak również ich przodkowie, mają ambiwalentny stosunek do ziemi syberyjskiej. W początkowych scenach jedni i drudzy usilnie próbują uniknąć z nią jakiegokolwiek kontaktu, jakby była przeklęta – układają sobie z desek drogę, aby przypadkiem się nie ubrudzić, nie skazić. Jednak ich uparta, choć zupełnie bezsensowna walka o utrzymanie równowagi i tak musi się zakończyć niepowodzeniem – jeden po drugim przewracają się i już na zawsze zostają naznaczeni. Nie są w stanie pokonać ziemskiego przyciągania.

Proces oswajania obcej ziemi jest długi i żmudny: Polacy zaczynają wreszcie stąpać po niej swobodnie, bez asekuracji desek, tak jak żyjący tam Rosjanie, ale w warstwie symbolicznej wciąż nie mogą pokonać swoich uprzedzeń – zesłańcy wykopują trumny dzieci, aby je pochować w ziemi ojczystej, natomiast ich potomkowie przywożą polską ziemię, by ją rozsypać na grobach dziadków. W tym sensie ta nieobecna polska ziemia jest czymś niemal świętym, oznacza silne przywiązanie do wartości narodowych i służy podkreślaniu własnej tożsamości. Dla Polskich zesłańców Syberia staje się w końcu miejscem ich ostatniego spoczynku. Obca ziemia przyjmuje ich ciała, by po latach przyciągnąć do siebie ich wnuki. W ten sposób podkreślona zostaje cykliczność istnienia i zarazem wieczność trwania świata. Już Kohelet pisał przecież: „Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi, a ziemia trwa po wszystkie czasy”.

Równie ważnym elementem scenografii i zarazem rekwizytem, są drewniane, zmurszałe i pocięte dość nieregularnie deski. Jedne ułożone na środku sceny w stos przypominający studnię, inne rozrzucone bezładnie na ziemi, podkreślają rozpad i bałagan syberyjskiego krajobrazu. Jednocześnie są znakiem rzeczywistości potencjalnej, którą można z nich dowolnie skonfigurować. Deski stają się więc kładkami na grząskim terenie, nagrobnymi płytami na zaniedbanym cmentarzu, z nich buduje się podest, na którym można bezpiecznie postawić stołek. Uformowane w stos stają się trumną, otwartym grobem, miejscem, na skraju którego można przysiąść. Drewniana studnia jawi się jednak przez cały czas jako niepokojący otwór, szczelina skrywający jakąś traumę albo źródło wzajemnej wrogości.

W ostatniej scenie bratający się ze sobą młodzi Polacy i Rosjanie zabudowują ją leżącymi luźno deskami. W ten symboliczny sposób zamykają przeszłość i uprzedzenia; to zarazem akt kreacji nowego przymierza między nimi, które zostanie przypieczętowane wspólnym wypiciem wódki wzmocnionej ekstraktem z muchomorów.

Warto wspomnieć też o niewidzialnej scenografii dla zmysłu powonienia. Doznania olfaktoryczne buduje przede wszystkim zapach ziemi, szczególnie intensywnie wyczuwalny w momentach całkowitego wyciemnienia sceny, podobnie jak zapach drewnianych desek. Za nos wodzi aromat kadzideł palonych przez jakucką wiedźmę. Prawdziwą nutę bazową stanowi jednak zapach legnickiej sceny i to właśnie on pozwala się rozwinąć pięknu całej kompozycji.

stosunki polsko-rosyjskie

W Palę Rosję! oswajanie obcości i budowanie ponadnarodowego porozumienia odbywa się w polsko-rosyjskich duetach. Damsko-męskich i damsko-damskich. Twórcy przekonują, że porozumienie da się osiągnąć dzięki miłości – uczuciu uniwersalnemu i mającemu za nic wszelkie podziały. Na pierwszy plan wysuwają się więc romanse: żonatego Apolinarego Migurskiego i pięknej Gruszeńki oraz wnuka Migurskiego z tajemniczą Margaritą, która podobno była kiedyś mężczyzną, a także oparta na przyciąganiu i odpychaniu namiętność pomiędzy Anną i Grafem Szeremietiewem, który ostatecznie okazuje się być przebraną w męski strój kobietą. Ich  uczucia rodzą się i rozwijają  na oczach widza, ukazując siłę fascynacji obcym, który staje się stopniowo kimś bliższym nawet od członków własnej rodziny. Znakiem miłości utraconej, lecz wiecznej, jest przechadzający się po scenie duch francuskiej markizy rozpaczające po śmierci Jacquesa.

W legnickim przedstawieniu nie ma teatralnych efektów specjalnych, feerii nowoczesnych multimediów, ani piętrzenia popkulturowych klisz. Dominuje inscenizacyjny minimalizm, wynikający z ogromnego zaufania do wyobraźni widza. Dzięki temu Palę Rosję! odznacza się na tle modnych ostatnio przedstawień, dużą zawartością środków wyrazu właściwych samemu teatrowi.

W niemal pustej przestrzeni cała odpowiedzialność za kreowanie scenicznego świata spada na aktorów, a oni, trzeba to przyznać, radzą sobie z tym wyśmienicie. Na szczególne uznanie zasługują odtwórcy podwójnych ról – Rafał Cieluch (Migurski) i Grzegorz Wojdon (Kołpakowski), którym udało się zaznaczyć pokrewieństwo postaci i nadać im jednocześnie wyraziste rysy różnicujące. Rewelacyjna jest Katarzyna Dworak grająca pięknego, dzikiego i namiętnego Grafa Szeremietiewa, który pod koniec przemienia się w równie temperamentną kobietę. Dreszcz niepokoju wywołuje Paweł Palcat, opętany przez ducha własnego ojca. Docenić należy także to, że aktorzy z wielką swobodą mówią po rosyjsku.

Twórcy Palę Rosję! odważyli się rozbroić poważny ładunek napięć w relacjach polsko-rosyjskich. Zabieg najwyraźniej się udał, bo widownia, raz po raz, wybuchała gromkim, przynoszącym odprężenie, śmiechem. Nie wiem, czy po tym przedstawieniu w małej Moskwie powstanie nowy pomnik przyjaźni polsko-rosyjskiej, ale gdyby ktoś jednak wpadł na taki pomysł sugeruję, aby miał on postać dwóch całujących się kobiet trzymających butelkę nalewki z muchomorów.

Marzena Gabryk, Fundacja Teatr Nie-Taki