Bomba! Kto nie był, nie słuchał – z lekceważenia lub lenistwa – ten trąba! Sobotni koncert kwartetu niemieckiego gitarzysty Joscho Stephana na scenie legnickiego teatru był wydarzeniem muzycznym z najwyższej półki. Było wszystko, co trzeba. Wirtuozeria, radość z grania i kapitalna atmosfera, którą muzycy stworzyli razem z publicznością.

Dla recenzenta opisanie wydarzenia, jakim był sobotni legnicki koncert na cztery instrumenty i dwadzieścia strun, jest zadaniem ponad realne możliwości. Jak bowiem przy pomocy liter ułożonych w wyrazy i zdania opisać mistrzostwo gry, ową dwudaniową ucztę muzyczną z wyklaskanym przez stojącą publiczność deserem? Czy wystarczy podnieść się z kolan, pochylić czoło i powtórzyć opinie krytyków, którzy na łamach najbardziej prestiżowych magazynów muzycznych świata prześcigają się w zachwytach nad nieprawdopodobną biegłością techniczną i precyzją gry na gitarze lidera muzycznego ansamblu z Mönchengladbach? Powtórzyć po to tylko, by przyznać im bezsporną rację.

Można rzecz jasna inaczej. - Mój Boże! To chyba najszybszy gitarzysta na świecie. Aż nieprawdopodobne, co wyczyniają na instrumencie jego palce. Gdyby gitara była kobietą z pewnością doznałaby wielokrotnego orgazmu – taką, przyznajmy dość niekonwencjonalną, ale dobrze oddającą wirtuozerię Joscho Stephana opinią podzieliła się ze mną jedna z zachwyconych uczestniczek teatralnego koncertu.

W sobotę byliśmy świadkami czegoś więcej, niż tylko koncertu, jakich z pewnością wiele na muzycznym szlaku niemieckich artystów spod firmowego znaku „gypsy swinging guitar”. Dobitnie podkreślały to slajdy tworzące tło ich występu, na których prezentowano postać ikony tego stylu, belgijskiego gitarzysty z cygańskim rodowodem Jeana „Django” Reinharda, którego setna rocznica urodzin przypadnie już w styczniu przyszłego roku. Joscho Stephan nie kryje fascynacji tą postacią, a wielu właśnie w nim widzi następcę gitarzysty, który stworzył legendę „gypsy jazzu”. Legnicki koncert był zatem także muzycznym hołdem dla „Django” – przedwcześnie zmarłego wirtuoza gitary grającego… bez dwóch palców lewej ręki!

W takiej atmosferze nie było niespodzianką, że sławne, tchnące romantycznym liryzmem rodem z cygańskiego taboru kompozycje Reinharda (w tym „Nuages” i „Belleville”) stanowiły znaczącą część wykonywanych utworów, zaś ich aranżacje – choć unowocześnione, słychać w nich wpływ gitarowych brzmień Carlosa Santany – nawiązywały do tych, które „Django” stworzył współpracując ze skrzypkiem Stéphanem Grapellim (perfekcyjne poczucie swingu i mistrzowska wirtuozeria obu artystów sprawiły, że w latach 30. ubiegłego wieku ich autorski zespół, któremu nadali nazwę Quintette Du Hot Club De France, był światową sensacją Paryża).

Gitarowa wirtuozeria Joscho Stephana (np. w „Bossa Dorado”) to jednak zbyt mało, by nawiązać to klimatów duetu „Django”- Grapelli. Do tego potrzebny jest skrzypek wybitnego formatu, by gitara mogła podjąć improwizowany muzyczny dialog ze skrzypcami. I takiego muzyka lider formacji znalazł w Sebastianie Reimannie, absolutnej niespodziance i tym większej rewelacji sobotniego występu. Obu artystów łączy nie tylko mistrzostwo wykonawcze, ale podobna radość z grania, bardzo widoczna podczas koncertu i udzielająca się słuchaczom, którzy – momentami – wstrzymywali oddech pod wrażeniem efektownej „rozmowy” ich instrumentów.

Było także coś, co publiczność uwielbia. Muzyczne cytaty wplecione w kompozycje (nawet z „Różowej pantery”) do wyławiania i klasyczne „Rondo alla Turka”, sonata Mozarta zagrana tak, jakby artyści chcieli zaprzeczyć wszelkim ograniczeniom tempa wykonywanej muzyki. Demonstracja mistrzostwa i oko puszczane do słuchaczy. Rezultat oczywisty. Entuzjastyczne owacje i okrzyki. Była także deserowa wisieńka-niespodzianka w tym muzycznym torcie: gitarowy duet Joscho Stephan - Krzysztof Pełech rozpoczynający drugą część koncertu. Było zatem wszystko, także brawa bite na stojąco i bisy.

Klimat radosnego święta był też idealną okazją na… dedykowany fragment koncertu. Pojawił się zatem bukiet róż i urodzinowe życzenia dla jednej z pań siedzących na widowni. Dla kogo? Kto był, ten wie…

Legnicki koncert zorganizowało we współpracy z klubem jazzowym Blue Monk Stowarzyszenie Przyjaciół Teatru Modrzejewskiej, a prowadził go jego prezes Jan Hila. Na scenie wystąpili: Joscho Stephan (gitara), jego ojciec Günter Stephan (gitara rytmiczna), Sebastian Reimann (skrzypce), Max Schaaf (kontrabas) oraz (w jednym utworze) Krzysztof Pełech (gitara klasyczna)

Grzegorz Żurawiński