Festiwali teatralnych ci u nas dostatek, ale takiego drugiego nie ma. On omija szerokim łukiem budynek teatru i opanowuje najdziwniejsze miejsca w mieście. Wszystkie spektakle to światowe prapremiery. Taki wstęp zrobiłem do zapisków z legnickiego 2.Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Miasto" zakończonego w niedzielę i trwającego cztery dni – tak  opis wrażeń z Legnicy rozpoczyna Krzysztof Kucharski.

Motorem byli animatorzy z Teatru Modrzejewskiej pod wodzą Jacka Głomba. Oto co zapisałem w moim kajeciku...

Czwartek

Od miesiąca z okładem wszyscy nastawiali ucho, co też to będzie. Krzysztof Kopka wygrzebał w jakichś starych papierach, że nasi sybirscy wygnańcy w roku 1849 porwali się na powstanie, na którego czele stanął Rosjanin o polskich korzeniach. Premiera "Palę Rosję! - opowieść syberyjska" odbyła się 17 września, w siedemdziesiątą rocznicę agresji armii sowieckiej na Polskę, i otwierała festiwal. Polacy chłodno odebrali spektakl, ale goście zagraniczni byli zaintrygowani. Po spektaklu pojawiły się tylko wątpliwości, czy przesłanie sztuki zostanie dobrze odebrane na planowanym w Rosji tournee.

Drugim spektaklem było widowisko "Sonata legnicka" Lecha Raczaka, twórca legendarnego Teatru Ósmego Dnia z Poznania, jednego z szefów festiwalu Malta. Widowisko było grane w niszczejącej fabryce fortepianów i pianin. Raczak pogrzebał w historii upadłego zakładu oraz żydowskiej mitologii i w oryginalny sposób nam to opowiedział.

Piątek


Drugi dzień zdominowali Czesi i Węgrzy, którzy najsolidniej ze wszystkich "odrobili lekcję", a to znaczy, że w swoich spektaklach nawiązali do miejsc, które wcześniej wybrali. Sposób artystycznego budowania tego festiwalu polega na tym, że szefowie teatrów, reżyserzy przyjeżdżają i wybierają miejsca, w które wpiszą swój prapremierowy spektakl. Czesi i ich teatr, nazywający się Divadelni Soubor SKUTR, swój spektakl "Wojskowy Dom Kultury" właśnie w takim miejscu zrealizowali i próbowali nieco złośliwie opowiedzieć o jego klimatach. Uwiodła zabawna, dancingowa część tryptyku z tanecznymi melodiami, a trochę zdziwił multimedialny popis przypominający zdarzenia sprzed lat na wrocławskim festiwalu WRO.

Jeszcze dowcipniej potraktowali wyzwanie Węgrzy z budapeszteńskiego Artus Studio, który występowali w hali sportowej nieistniejącej już jednostki wojskowej i spektaklowi nadali konwencję zawodów sportowych ocenianych przez kilku sędziów. Ta oprawa była zderzana z czasem bardzo banalnymi czynnościami - otwieranie parasola, wyjmowanie kluczy czy prasowanie koszuli dawało komiczne efekty. Trudno też było nie skojarzyć owych procedur z kretynizmem telewizyjnych tańców na czym bądź.

Sobota

Rano dowiedzieliśmy się, że nie wystąpią - zgodnie z planem - katalończycy z Companyia Cirol Malda z Barcelony, bo ich scenografia odbywa bezsensowne podróże między niemieckimi miastami z winy tamtejszych linii lotniczych. Cała uwaga tego dnia skoncentrowała się zatem na tanecznym spektaklu "Męska sprawa" z Łotwy, pokazywanym przez Teatris Unitet Intimacy.

Kwartet młodych mężczyzn swoją choreograficzną oryginalnością oczarował zwłaszcza panie. Ta męska sprawa miała nas nie tylko zachwycić tanecznymi popisami, ale też zwrócić uwagę na wszelkie uprzedzenia, jak homofobia, ksenofobia czy wreszcie rasizm i nacjonalizm.
Trudno też było nie skojarzyć tego z kretynizmem telewizyjnych tańców na czym bądź.

Niedziela


Niestety, znalazły się dekoracje i zobaczyliśmy "Requiem: halucynacje" grupy z Hiszpanii. Był to najgorszy festiwalowy spektakl, szalenie tradycyjny i nudny. Przez aż sto minut śledziliśmy inscenizowane myśli mężczyzny, który wspomina swoje życie. Nie był to frapujący życiorys.

Francuski Le Petit Theatre Dakote w "Pieśni świata" dowcipnie, a momentami wzruszająco opowiedział kawałek historii Ziemi, a inspirował się "Przemianami" Owidiusza.

Wszyscy czekali na turecki teatr tańca z Ankary, który zainscenizował w sali byłego WDK bajkową opowieść "Kochająca Hurrem". Korzenie tego teatralnego pomysłu sięgają XVI wieku i czasów Imperium Osmańskiego. Kto lubi bajki i orientalną egzotykę, z pewnością nie wyszedł zawiedziony.

Mnie najbardziej usatysfakcjonował koncert "Nasza muzyka" z tekstami i piosenkami, które w ciągu 15 lat towarzyszyły legnickim premierom, a wspaniale zaaranżował je Łukasz Matuszczyk i porywająco je zaśpiewały: Kasia Dworak, Ewa Galusińska, Zuza Motorniuk.
Jako summę zapisków dodam tylko, że drugi festiwal był lepszy od pierwszego, ale powinien być znacznie gorszy od trzeciego...

(Krzysztof Kucharski, „Zapiski wiernego festiwalowicza”, Polska Gazeta Wrocławska, 23.09.2009)