Były wicepremier prof. Jerzy Hausner przygotowuje na zlecenie rządu reformę zarządzania kulturą, w tym radykalne ograniczenie roli ministerstwa w dzieleniu pieniędzy. Tymczasem… W Legnicy prezydent miasta od lat próbuje wyrzucić Jacka Głomba, dyrektora znanego w kraju i na świecie Teatru im. Modrzejewskiej. Tylko dzięki pomocy ministerstwa, które finansuje projekty, premiery i festiwale, Głomb jeszcze nie skapitulował – zauważa Roman Pawłowski.

Kultura to ostatnia dziedzina życia publicznego, która nie została w pełni zreformowana po 1989 r. Chociaż pod koniec lat 90. państwo przekazało samorządom większość muzeów, teatrów, filharmonii i galerii, to jednak sposób ich działania pozostał na ogół taki sam. Ponad 70 proc. ich budżetu pochodzi z dotacji organizatora. Większość kosztów pochłania utrzymanie budynków i wynagrodzenia, zaledwie 10 do 20 proc. środków przeznaczona jest na działalność. System nastawiony jest na trwanie, a nie na rozwój, a kultura traktowana jest jako obciążenie.

Sytuację mogłyby zmienić organizacje pozarządowe, fundacje, stowarzyszenia i prywatne osoby, które coraz aktywniej włączają się w działalność kulturalną. Barierą jest dostęp do publicznych pieniędzy. W Warszawie tylko 10 proc. całego budżetu na kulturę i ochronę dziedzictwa trafia do organizacji pozarządowych. A i tak warszawski samorząd przeznacza na ten cel najwięcej pieniędzy w kraju.
 
Przygotowywana w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego reforma ma to zmienić. Pracuje nad tym zespół ekonomistów i specjalistów od zarządzania kulturą pod kierunkiem prof. Jerzego Hausnera, wicepremiera i ministra gospodarki za rządów SLD (2001-05). Jeśli minister Bogdan Zdrojewski zaakceptuje ich propozycje i wprowadzi do nowej ustawy o działalności kulturalnej, będzie to rewolucja w kulturze.


Rozmowa z Jerzym Hausnerem


Roman Pawłowski: Według prognoz wydatki na kulturę mają spaść w najbliższych latach o 2-3 proc. Kto ucierpi najbardziej?

Jerzy Hausner: Publiczne instytucje kultury, szczególnie w mniejszych miastach, na wsi. Większą szansę obrony przed kryzysem ma kultura w wielkich miastach. Podczas spowolnienia w latach 2001-03 najbardziej ucierpiała ochrona i konserwacja zabytków. Później system odbudowano dzięki pieniądzom z UE, ale pokusa szukania oszczędności w zabytkach została. One się nie upomną o swoje.

Z pańskiego raportu wynika, że instytucje kultury są źle zarządzane i nieprzygotowane na kryzys. Zarzuca im pan klientyzm, oportunizm, etatyzm, przerost zatrudnienia, dobieranie kadr na zasadzie negatywnej selekcji. To przypomina ocenę socjalistycznej gospodarki z początku lat 90. Czy rzeczywiście nic się od tego czasu nie zmieniło?

- Generalnie reguły socjalistycznego zakładu pracy pozostały, choć są wyjątki. Są muzea, teatry, galerie nowocześnie zarządzane, które starają się wychodzić do publiczności, starają się o własne finansowanie. Większość funkcjonuje jak za dawnych lat, czekając, aż ludzie sami do nich przyjdą. Kultura cierpi na rozdwojenie jaźni, część instytucji działa według zasad rynkowych, część za państwowe pieniądze, jak w PRL-u. To rodzi negatywne zjawiska, ludzie z jednej strony pracują w publicznych instytucjach za marne grosze, z drugiej dorabiają sobie w telewizji, filmie czy na prywatnym rynku. Ci, którzy nie mogą dorabiać, są sfrustrowani.

Co pan proponuje?

- Trzeba wytrącić ten układ z inercji. Zmienić podstawowy element - instytucję kultury. Dziś ta instytucja jest dziwolągiem prawnym, finansowym i organizacyjnym. To zakład pracy z poprzedniej epoki. Trzeba dopuścić różne formy prawne: nie tylko podmioty publiczne, ale społeczne i prywatne. Samorządy muszą mieć możliwość wyboru, czy chcą same prowadzić biblioteki, domy kultury, teatry, czy może wolą zlecić to organizacjom pozarządowym albo osobom prywatnym.

Samorządy kontrolują ponad 80 proc. instytucji kultury. Czy wierzy pan, że same pozbawią się wpływu na ich działalność i obsadę stanowisk?

- Gdyby pan zobaczył, jak samorządy w ostatnich latach przestawiły się na współpracę z organizacjami pozarządowymi, toby pan nie miał wątpliwości, że to dobre rozwiązanie. Po wejściu w życie ustawy o pożytku publicznym, której byłem współautorem, samorządy nauczyły się, że czasami lepiej jest zlecić prowadzenie domu opieki sektorowi pozarządowemu, bo to tańsze i bardziej efektywne, niż brać na siebie garb zarządzania. Samorządy nie muszą organizować same festiwali, mogą wybierać kompetentnych organizatorów. Instytucje kultury mogą prowadzić uniwersytety. Dlaczego nie miałyby powstać teatry uniwersyteckie albo uniwersytecka filharmonia?

To rewolucja. Jak zagwarantuje pan, że instytucje nie stracą publicznego charakteru?
- Trzeba zachować kontrolę wydawania środków publicznych, pilnować standardów. Prywatna biblioteka czy muzeum muszą spełniać te same kryteria co publiczne. Z drugiej strony wszystkie instytucje - prywatne, społeczne i publiczne - muszą mieć równy dostęp do środków publicznych.

A jeśli samorządy zaczną się pozbywać instytucji, bo uznają, że nie są potrzebne?

- Instytucja kultury nie jest wieczna. Tylko narodowe instytucje działające na mocy ustawy powinny być chronione przed upadłością. Jeżeli jakaś instytucja nie płaci zobowiązań, to zostanie zlikwidowana i jej zadania przejmie inna.

To znaczy, że prezydent Wrocławia będzie mógł zlikwidować Teatr Współczesny, który ma długi?

- Niekoniecznie. Teatr, który nie radzi sobie finansowo, powinien zmienić formę organizacji i poszukać właściwej formuły, która będzie przyciągała zainteresowanie, a jednocześnie wypełniała misję. Mogą przejąć go jego pracownicy.

Skąd wezmą pieniądze na działalność?

- Mogą umówić się z samorządem, że w pierwszym roku dostaną 100 proc. dotacji podmiotowej na utrzymanie budynku i zespołu, w drugim 80 proc., w trzecim 60 proc. Jednocześnie będą mogli starać się o dotację przedmiotową na spektakle, festiwale itd.

Wtedy Teatr Współczesny będzie musiał stawać do konkursów. Nie będzie miał gwarancji, że dostanie środki.

- Na tym polega wolność wyboru. Jeżeli podmiot publiczny będzie chciał być mecenasem kultury, musi dzielić środki w trybie otwartych konkursów. Na przykład: uruchamiam środki na kształcenie plastyczne dzieci. Podmioty ubiegające się muszą spełnić kryteria. Mają prawo do odwołania. Reguły są przejrzyste. Chodzi o to, żeby zachęcić jak najwięcej podmiotów do prowadzenia działalności kulturalnej. Im więcej inicjatyw obywatelskich, im więcej innych podmiotów, tym bogatsze będzie życie kulturalne, nie zgodzi się pan z tym?

Dzisiaj też można utworzyć prywatny teatr i starać się o dofinansowanie.

- Tak, ale problem tkwi w nierównym dostępie do środków publicznych. Większość z nich otrzymują instytucje prowadzone przez samorządy albo ministerstwo. Taki system blokuje inicjatywy społeczne i prywatne. Weźmy system bankowy: dla nikogo nie ulega wątpliwości, że banki powinny być prywatne, bank państwowy to wyjątek. Na podobnej zasadzie korporacja czy osoba prywatna może założyć muzeum i zaproponować samorządowi współpracę. Samorząd powinien mieć wybór, czy chce zarządzać teatrem -zatrudniać aktorów, reżyserów, techników - czy dysponować jedynie bazą materialną, którą będzie udostępniał grupom teatralnym. Może taki model w dużych miastach okaże się bardziej efektywny. Niech samorządy to porównują, dokonują wyboru, chodzi o to, żeby było dużo ruchu. Kultura nie rozwija się w zastoju.

Czyli wolny rynek w kulturze?

- Proponuję połączenie trzech mechanizmów: rynku, zarządzania publicznego i partnerskiej współpracy. Pewna część działalności kulturalnej jest prowadzona w Polsce według zasad rynkowych i nikt tego nie kwestionuje: część literatury, muzyki popularnej, sztuki wizualnej. I co, cierpimy z tego powodu?

Co z dziedzinami, które nigdy nie będą samowystarczalne: teatrem dramatycznym, operą, muzeami?

- Nikt nie przeszkadza państwu czy samorządowi ich dofinansować. To konstytucyjny i ustawowy obowiązek. Niech tylko robią to uczciwie i efektywnie. Nie zakładajmy też, że te niedochodowe dziedziny nigdy nie wyjdą z niszy. Mogę sobie wyobrazić, że państwo inwestuje w innowacyjne, multimedialne projekty artystyczne, które po jakimś czasie zdobywają niezależność i utrzymują się same. Pewien obszar konsumpcji kulturalnej w ogóle nie będzie zależał od środków publicznych, jak kinematografia.

Jaka ma być rola Ministerstwa Kultury? Teraz ministerstwo zarządza prawie 60 instytucjami, setki wspiera finansowo.

- Ministerstwo zajmuje się głównie administrowaniem kulturą, a prowadzenie polityki kulturalnej, czyli to, do czego jest powołane, stanowi dodatek. Jeżeli chcemy, aby w Polsce była dobra polityka kulturalna, ministerstwo nie może zajmować się dzieleniem pieniędzy dla bibliotek czy teatrów.

Tylko że pieniądze z ministerstwa często ratują ważne instytucje przed samowolą urzędników lub brakiem środków. Ministerstwo prowadzi razem z samorządem województwa podlaskiego Teatr Wierszalin z Supraśla, który bez tego nie mógłby się utrzymać. Podobnie jest z teatrami w Olsztynie, Gdańsku, we Wrocławiu.

- Ale to oznacza, że mamy de facto postępującą recentralizację. Jeśli ministerstwo bezpośrednio zarządza, to nie kształtuje reguł prowadzenia działalności kulturalnej, nie prowadzi polityki, ale właśnie administruje.

Administruje albo ratuje. W Legnicy prezydent miasta od lat próbuje wyrzucić Jacka Głomba, dyrektora znanego w kraju i na świecie Teatru im. Modrzejewskiej. Tylko dzięki pomocy ministerstwa, które finansuje projekty, premiery i festiwale, Głomb jeszcze nie skapitulował.

- Nie mam nic przeciwko, aby dofinansować spektakle legnickiego teatru na zasadach konkursowych. Z tym że nie powinno tego robić ministerstwo, bo to zawsze grozi albo upolitycznieniem decyzji, albo dzieleniem środków po znajomości. Najlepiej, aby pieniądze dzieliła jakaś agenda, zatrudniająca kompetentnych ekspertów. Ministerstwo jest od robienia analiz, zmian legislacyjnych, kreowania polityki, programów rozwojowych, strategii, a nie od zarządzania teatrami czy muzeami.

Co więc pan proponuje?
- Np. rezygnację z bezpośredniego prowadzenia części instytucji. Pod zarządem ministra powinno pozostać około 20, maksymalnie 30 najważniejszych instytucji narodowych, każda powołana mocą ustawy, aby nie dało się zbyt łatwo tworzyć nowych.

Sponsorzy prywatni nie garną się do finansowania kultury. Jak chce pan to zmienić?

- Trzeba wprowadzić możliwość 1-procentowego odpisu z CIT - podatku od dochodów osób prawnych - na cele kulturalne i społeczne. Na podobnej zasadzie działa już 1-procentowy odpis od PIT.

Czy politycy zgodzą się na uszczuplenie wpływów do budżetu w sytuacji kryzysu, kiedy każda złotówka się liczy?

- To inwestycja, która przyniesie za jakiś czas wyższe dochody budżetowe. Kultura jest jednym z mechanizmów rozwoju społecznego - wspomagając kulturę, wspomagam kapitał ludzki, czyli podnoszę przyszłe dochody. Strategicznie myślącemu państwu opłaca się taka inwestycja. Podobnie jest w nauce - w najbardziej zaawansowanych krajach 1 proc. wydatków PKB na naukę ma generować 2 proc. po stronie biznesu.

Problem w tym, że wiele projektów kulturalnych wywołuje kontrowersje i protesty. Może się okazać, że ani mecenat publiczny, ani prywatni przedsiębiorcy nie będą chcieli wspierać takich projektów jak film "Tajemnica Westerplatte" czy wystawy sztuki krytycznej. Co wtedy?

- Powinny powstać fundusze obywatelskie wspierane przez władzę publiczną, które będą finansować eksperyment artystyczny. Muszą być jednak oddalone od polityki. Podobne fundusze mogą tworzyć w przyszłości wielkie korporacje, by za ich pośrednictwem wspierać artystów. W ten sposób nie będą się angażować bezpośrednio w kontrowersyjne projekty. To wszystko jest melodią przyszłości, chodzi o to, aby prywatni producenci mieli całą gamę możliwości, podobnie jak władza publiczna.

Więcej rynku?
- Nie w znaczeniu anonimowej siły, ale w sensie możliwości wyboru formy organizacyjnej, źródła finansowania, zniesienia publicznego monopolu. Najbardziej wyrafinowane produkty powstawały za sprawą rynku i konkurencji, co nie znaczy, że sam rynek i konkurencja rozwiązują wszystkie problemy. Jest pewien obszar kultury, za który powinno odpowiadać państwo. Trzeba jednak, aby opieka państwa nad tymi dziedzinami była przejrzysta.

Na razie pierwszą reakcją na pańskie propozycje są protesty na internetowych forach.

- Do mnie docierają inne sygnały, wielu twórców i pracowników kultury czuje potrzebę zmian. To, czy reforma się uda, jest kwestią wiarygodności polityków. Czy to będzie poważna oferta, za którą będzie stał cały rząd, czy tylko balon próbny.

Andrzej Celiński, minister kultury w rządzie SLD, zapłacił stanowiskiem za próbę reformowania kultury. Nie obawia się pan, że politycy nie poprą radykalnej reformy, bo się przestraszą reakcji wpływowych środowisk?
- Przy wielkim szacunku dla Andrzeja Celińskiego mam wrażenie, że miał on problem z czytelnym komunikowaniem tego, co chce zrobić. Problem nie polega na tym, jak bardzo radykalną zmianę chce się przeprowadzić, ale na tym, czy jest się wystarczająco zdeterminowanym i zdolnym do szukania sojuszników.

Część środowisk kulturalnych obawia się, że ich praca będzie oceniana według kryteriów ekonomicznych, a nie artystycznych.

- Odpowiem pytaniem: czy ludzie chcą lepiej zarabiać? Czy chcą pracować w organizacjach lepiej zorganizowanych? Bardziej prestiżowych? Lepiej ocenianych? Moim zdaniem tak. Zmiany mają do tego prowadzić. Ale środowiska i instytucje muszą wziąć na siebie część odpowiedzialności. Nikt za nich tego nie zrobi. Wybór jest taki: albo trwamy w tym, co jest, a będzie tylko gorzej, albo dokonujemy nowego otwarcia i zmiany reguł. Ostrzeżeniem niech będzie to, co stało się z górnictwem węgla kamiennego, które od lat się degeneruje. To środowisko potrafiło się okopać. Zwłaszcza związkowcy wolą doprowadzić do upadku całą gałąź przemysłu, niż się przestawić na nowe reguły. Tak niestety może być i w sektorze kultury.

Tylko że środowiska twórcze nie będą palić opon przed ministerstwem.

- Dlatego trzeba rozmawiać o programie zmian systemowych i umówić się co do drogi postępowania. Temu ma służyć Kongres Kultury, przed którym przedstawione zostaną założenia nowej legislacji. Kryzys jest dobrym momentem do zmian. Im więcej ludzi włączy się w przeprowadzenie zmian, tym lepiej dla kultury, a tym samym dla rozwoju Polski.

(Roman Pawłowski, „Rewolucja kulturalna”, Gazeta Wyborcza, 10.06.2009)