Autorzy filmu "Kobieta w Berlinie" nie sprostali wstrząsającemu tematowi, którym się zajęli: gwałtom na Niemkach dokonywanym wśród ruin Berlina przez żołnierzy "wyzwolicielskiej" Armii Czerwonej - ocenia Jacek Szczerba. Film, w którym ulice Berlina 1945 roku grała legnicka ulica Roosevelta i w którym statystowało bardzo wielu legniczan trafił właśnie na ekrany polskich kin (grany jest w Multikinie we Wrocławiu).

Scenariusz filmu oparto na autentycznym dzienniku trzydziestoletniej wówczas kobiety prowadzonym między 20 kwietnia a 22 czerwca 1945 r., a opublikowanym po raz pierwszy pod pseudonimem Anonyma w Ameryce w roku 1954. Pisząca go kobieta (w filmie gra ją Nina Hoss) była inteligentna i wykształcona - pracowała w wydawnictwie, przed wojną jeździła po Europie, znała języki, w tym rosyjski, więc po nadejściu Rosjan służyła jako tłumaczka. I ona jednak nie uniknęła cierpienia: "Mam obrzydliwe uczucie, że przechodzę z rąk do rąk, czuję się poniżona i obrażona, zdegradowana do obiektu seksualnego".

Oficerowie Armii Czerwonej przyznają w "Kobiecie w Berlinie", że jest "ukaz Stalina", który gwałtów zabrania. - Ale to się zdarza - dodają zaraz. No właśnie, dlaczego się zdarza? Próbując zrozumieć to zjawisko, staje się w obliczu bolesnej, ale i intrygującej wieloznaczności historii opowiedzianej w "Kobiecie w Berlinie".

Chodzi nie tylko o to, że mamy tu do czynienia z wyzwoleniem drzemiącej w człowieku zwierzęcej agresji. Równie ważny jest społeczny kontekst tych zachowań, czyli wojna. W gwałtach Rosjan trudno nie dopatrzeć się zemsty. Wszak Niemcy, podbijając Wschód, robili gorsze rzeczy z rosyjskimi kobietami - o czym czerwonoarmiści przypominają w filmie zniewolonym Niemkom. Czyżby te cierpiały więc za grzechy? Ale za czyje grzechy? Za nie swoje? A może jednak trochę za swoje?

W filmie Maksa Färberböcka parę razy powraca kwestia: - Czy jesteś faszystką? Bohaterka dała się kiedyś ponieść nazistowskiej fali: gdy jej ukochany Gerd wyjeżdżał na front, powtarzali w uniesieniu, że cała Europa będzie wkrótce ich. Dlatego nie protestuje, gdy rosyjski oficer tłumaczy jej, że żaden z jego żołnierzy nie chciał iść na tę wojnę. Są tu, bo ich "zaproszono".

Co ratuje Niemki? Instynkt samozachowawczy pozwalający przetrwać najcięższe katusze. Gdy dwie przyjaciółki spotykają się po paru dniach niewidzenia, pytają się natychmiast: - Ile razy?, i nie trzeba dodawać, czego to "ile razy" dotyczy. Jest i tak, że - choć Rosjanie traktują gwałcone Niemki jak dziwki - jednocześnie zachowują się wobec nich z pokrętną galanterią: okazują im przywiązanie, przynoszą prezenty, pytają: - Czy ma pani męża? A gdzie on teraz jest? Najbardziej drażliwy do zrelacjonowania wydaje się przypadek kobiety ze strupami na twarzy. Tej długo nikt nie chciał tknąć. W końcu, zostawszy dwukrotnie zgwałcona, wzdycha: - I na to trzeba było czekać siedem lat. Bo tyle żyła bez męża.

Żeby się ratować, bohaterka filmu zdobywa względy majora Andrieja - i szczyci się tym: - Jestem dumna, że udało mi się oswoić jednego z wilków, niewątpliwie najsilniejszego w stadzie, i teraz trzyma on całe stado z dala ode mnie. Ten fakt budzi zresztą zazdrość rosyjskiej żołnierki. Niemka jest na tyle szczera, by w zaistniałej sytuacji nie widzieć już siebie wyłącznie jako ofiary: - Nie mogę w żadnym razie powiedzieć, że major mnie gwałci. Myślę, że wystarczy jedne ostrzejsze słowo wypowiedziane przeze mnie, a więcej nie przyjdzie. A więc służę mu z własnej woli. Czyżbym czyniła to z sympatii, z potrzeby miłości? Któż to wie. Na razie ci wszyscy mężczyźni ze swoimi samczymi życzeniami mi obrzydli, nie wyobrażam sobie, bym jeszcze kiedykolwiek w życiu mogła zatęsknić za tymi rzeczami. A więc robię to dla słoniny, masła, cukru, świec, konserw? Jest w tym trochę prawdy.

Jak znoszą taki stan rzeczy niemieccy mężczyźni? To przecież oni rozpętali wojnę, a potem nie potrafili obronić swoich kobiet przed jej konsekwencjami. Czy, wróciwszy, mogą mieć do nich pretensje o to, że uległy najeźdźcy? I jak sportretowani tu Niemcy widzą swoją przyszłość? Sporo tematów jak na jeden film. Reżyser Max Färberböck miał niewątpliwie trudne zadanie. Czy mu sprostał? Odpowiedź przynosi lektura dziennika Anonymy, wznowionego właśnie po polsku przez Świat Książki (przekład Barbary Tarnas). Film nie ma jego mocy - niby zawiera jego najważniejsze składniki, ale nie oddaje w pełni atmosfery grozy, także moralnej.

Tym, co tę atmosferę w dzienniku tworzy, jest wprost buchalteryjna skrupulatność opisu walki o przetrwanie i przerażająca powtarzalność sytuacji nie do wytrzymania: strach przed bombardowaniami, brud, mozół zdobywania żywności, napady głodu. Anonyma, przeczytawszy w angielskiej książce zdanie: "rzuciła przelotne spojrzenie na swój nietknięty obiad, wstała i wyszła", chce "wyrwać" ten nietknięty obiad z kart powieści. W filmie takich scen zabrakło.

Nie udało się też Färberböckowi oddać w pełni dotkliwości seksualnego procederu, który jest tu analizowany. I nie chodzi o to, żeby popadać w pornografię lub epatować okrucieństwem. Nie, chodzi o to, by znaleźć filmowy ekwiwalent zdań typu: "Kręci mi się w głowie, jestem półprzytomna i już się nie bronię, opadam na mocne, pachnące mydłem do prania ciało. Wreszcie spokój, ciemność, sen".

Może ja jednak za wiele wymagam od kina?

(Jacek Szczerba, „Kobieta wśród wilków”, Gazeta Wyborcza, 8.05.2009)



rozmowa z Maksem Färberböckiem, reżyserem

Małgorzata I. Niemczyńska, Jerzy Armata: Rozumie pan bohaterkę "Kobiety w Berlinie"?


Max Färberböck: Gdy mężczyzna stara się wczuć w kobietę, w pewnym momencie dochodzi do takiego punktu, w którym nie jest już w stanie jej zrozumieć. Pociągają mnie takie komplikacje. Ale Anonima jest właśnie kobietą, którą rozumiem najlepiej. Nie tylko bohaterkę filmową, także prawdziwą Martę Hillers - autorkę pamiętnika, na którego podstawie zrobiłem film.

Hillers to postać pełna sprzeczności, bo była wzorową niemiecką nacjonalistką. Co ciekawe, nigdy temu nie zaprzeczała. Mówiła: "Nie zmienię swoich poglądów tylko dlatego, że bieg historii się odwrócił". A jednak otworzyła się na prawdę. W jej pamiętniku znalazłem jeden porywający akapit. Opisała w nim orgazm, jaki przeżyła z rosyjskim majorem podczas pełnej uniesień nocy. Przekroczyła w tym opisie wszelkie granice. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Tak naprawdę pisała przecież reportaż o upodleniu tysięcy kobiet. Zastanawiałem się: "Jaki był powód, żeby napisać coś tak prowokacyjnego i niepotrzebnego?". I to był właśnie moment, w którym ją zrozumiałem, bo dotarło do mnie, że ona poszukuje prawdy o ludzkim życiu. Miała odwagę pisać prawdę tak dalece, jak tylko ją rozumiała.

W filmie nie ocenia pan swojej bohaterki.

- Nie można jej ocenić, można tylko próbować ją zrozumieć. Anonima po prostu musiała przetrwać. Wiedziała, że podejmuje ryzyko, bo jeśli będzie się prostytuować, jej mąż nigdy sobie z tym nie poradzi. Zaimponowała mi. To ważne, by zrozumieć, czym jest prostytucja. Ja jestem za prostytutkami - pojmuję, dlaczego kobiety to robią. I wcale nie dlatego, że mam takie wielkie serce. Wiem, przez co te kobiety przechodzą, aby przeżyć.

Anonima nie chciała być ofiarą. Mierzyła się z całą moralną ambiwalencją swojej sytuacji. Nie była co prawda w partii, ale otaczali ją wyedukowani nazistowscy intelektualiści. Mężczyzna, którego kochała w swoim prawdziwym życiu, to jej starszy o dziesięć lat kuzyn. Był poważaną osobistością, miał dominujący charakter. Napisał książkę o tym, jak powinna wyglądać niemiecka literatura po 1935 roku. To czysta ideologia nazistowska. Nie można kochać takiego człowieka.

Pan swojej bohaterki nie ocenia, ale autorka pamiętnika po jego publikacji została surowo oceniona przez niemieckie społeczeństwo.


- Książka została po raz pierwszy opublikowana w latach 50. Jej autorka została wtedy po prostu ukrzyżowana, okrzyknięto ją "wstydem niemieckich kobiet". Tak bardzo ją to skrzywdziło, że nie chciała, aby kiedykolwiek za jej życia książka była wznawiana. Ukazała się ponownie dopiero w 2002 roku i jej odbiór był już znacznie bardziej pozytywny. Od czasu wojny minęło wystarczająco dużo czasu, aby ból osłabł.

Przy okazji filmu Anonima spotkała się już z bardziej pozytywnym odbiorem?


- Ja sam jestem pełen podziwu i szacunku dla tej kobiety. Jest znakomitym przykładem na to, jak powinno wyglądać życie. Ludziom, którzy widzieli mój film, zwłaszcza kobietom, bardzo się podobał. Dobrze rozumiały, co się dzieje z bohaterką. Szczególnie w końcowej scenie, w której patrzy ona na mężczyznę, którego kocha, i mówi mu: "Co?". W tym krótkim pytaniu zawarta jest cała jej tragedia.

Pod wrażeniem filmu starsze kobiety niemieckie zaczęły rozmawiać o swojej przeszłości. W jednym z kościołów we wschodnich Niemczech po premierze spotykały się w tym celu przez dwa czy trzy tygodnie. Bardzo dobrze, że tak się stało. To już zmierzch ich życia. Czas powiedzieć o tym, co leżało im od dawna na sercu.

Natomiast recenzje były różne, często wręcz sprzeczne. Wolałbym, aby były nieco bardziej dogłębne. Niektóre potraktowały "Kobietę w Berlinie" jak kawałek kinowego gówna. Ale były też pozytywne - ich autorzy potrafili dostrzec, że film nie przedstawia czarno-białej rzeczywistości. Nie miałem zamiaru występować z pozycji moralisty. Niektórzy chcieliby, abym przedstawił Rosjan jako ociekających krwią rzeźników, a kobiety żeby były przez nich masakrowane, bo zarzucono mi także, że nie dość okrutnie pokazałem sceny gwałtu.

Kobiety w pana filmie żartują sobie z gwałtów - to może szokować.


- Taka była rzeczywistość. Te kobiety nie miały możliwości użalania się nad sobą. Żeby przetrwać, musiały przejąć kontrolę nad własnymi emocjami. Mówiły sobie: "Muszę to teraz robić, nie mam wyjścia. Przyjmę to, do czego będę zmuszona, ale nic nie będę czuć". Rodzaj czarnego humoru, z jakim podchodziły do gwałtów, to była ich strategia obronna.

Nie pierwszy raz w swoich filmach umieszcza pan kobiety w dramatycznych sytuacjach.


- Bo życie to dramat. Zawsze kończy się śmiercią, nawet jeśli wcześniej zdarzają się w nim dobre chwile. Nie mogę wykluczyć kobiet z uczestnictwa w tym dramacie. Staram się jednak tworzyć postacie, które wygrywają. Nie podoba mi się, gdy ktoś posyła kobiety do piekła, aby potem spokojnie obserwować, co tam się z nimi stanie. Zawsze jestem po stronie kobiet. Może dlatego, że wychowywała mnie samotnie matka, która wciąż musiała walczyć. Moje filmy są hołdem dla niej.

Widziała je?

- Tak. Oczywiście jak wszystkie matki woli komedie. Kiedy zobaczyła "September", który rozpoczyna się w chwili ataku na World Trade Center, powiedziała: "Boże, mój synu! Nie wiedziałam, że potrafisz być tak okrutny!". Odpowiedziałem: "Kompletnie się mylisz, mamo. To nie ja jestem okrutny, to życie".


Max Färberböck
- niemiecki reżyser, scenarzysta, producent. W Polsce znany dotąd głównie dzięki ekranizacji książki Eriki Fischer „Aimée i Jaguar" opowiadającej o miłości między Żydówką i żoną niemieckiego oficera podczas II wojny światowej.