Zawiodą się ci, którzy z nowym nazwiskiem wiązali nadzieję na zrewolucjonizowanie "legnickiej" narracji. Największą wartość artystyczną mają bowiem fragmenty tej narracji najbliższe - o spektaklu "Polacy umierają" w reż. Pawła Wodzińskiego w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy pisze Katarzyna Knychalska z Nowej Siły Krytycznej.

Pojawienie się Pawła Wodzińskiego na legnickiej scenie zapowiadało rewolucję. Nie dość, że to reżyser zupełnie nowy dla teatru znanego ze sprawdzonej i ustabilizowanej linii programowej, to jeszcze przywiózł do Legnicy literaturę dotychczas w tutejszym repertuarze omijaną.

W swoim spektaklu "Polacy umierają" wykorzystał dwa utwory ("Chłopi umierają" i "Śmierć na Boże Narodzenie") rzadko obecnego na polskich scenach współczesnego bawarskiego dramatopisarza Franza Xaverego Kroetza. Jak mówi sam Wodziński, teksty wybrał ze względu na podobieństwo, jakie dostrzegł między opisanymi przez Kroetza Bawarczykami z lat 70. i 80.ubiegłego stulecia a współczesnymi Polakami. Miały stanowić impuls do dyskusji o naszych narodowych kompleksach i nieporadności w dostosowywaniu się do gospodarczych i obyczajowych zmian. Tematycznie więc sztuka wpisała się w politykę teatru społecznego Jacka Głomba - nowością miał być "nielegnicki" teatralny język.

Reżyser nie tworzył kompilacji dwóch dramatów - opowiada osobne, oddzielone antraktem historie, mimo że rozegrane w tej samej scenografii i aktorskim składzie. Obydwie kreślą dość przygnębiający i mocno stereotypowy portret współczesnego Polaka - wiecznie skrzywdzonego, znudzonego człowieka bez ambicji, dla którego podstawowym zajęciem jest bezrefleksyjne wpatrywanie się w ekran telewizora, a jedynym pomysłem na poprawę egzystencji - wyjazd na Zachód. Polak taki żyje w przytłaczającym tandetą mieszkaniu, zagraconym meblami rodem z domów wczasowych FWP i innymi nie pierwszej już młodości sprzętami. Usadowieni wzdłuż trzech boków jego życiowej przestrzeni widzowie-rodacy podglądają tę niepokojąco prawdziwą, ale przez trafność obserwacji także bardzo zabawną codzienność.

Polska przypomina Wodzińskiemu bawarską wioskę, z której (jak w części pierwszej) uciekają młodzi (Paweł Palcat i Monika Skiba) kiedy nie udaje im się "zmodernizować" świata starych (Bogdan Grzeszczak i Anita Poddębniak). W tej społeczności brakuje pokolenia pośredniego, potrafiącego rozsądnie łączyć wartość tradycji z przydatnością innowacji. Na każdym kroku spotkać można przegrańców i dziwaków - czy to szalonego poetę (Rafał Cieluch) z książkami i grantem w ręce, który wyuczył się haseł z rewolucyjnych manifestów i marzy o wcieleniu ich w życie, czy zwolnioną z pracy, samotną kobietę (Joanna Gonschorek), która w samospaleniu widzi jedyny sposób rozwiązania swoich problemów.

Mieszkańcom wioski-Polski egzystencja upływa (jak w części drugiej) na wiecznym narzekaniu i szukaniu kozła ofiarnego, którego można obarczyć odpowiedzialnością za własne niepowodzenia. Mimo że Wodziński operuje przerysowanymi, jednostkowymi przykładami, potrafi je zgrabnie wykorzystać do wymierzenia swojemu narodowi zasłużonego prztyczka w nos. Tak samo trafnie łaje nas za zgubne zapatrzenie w "papkowate" społeczeństwo zachodnie, jak i za nie uargumentowaną pogardę dla sąsiadów ze Wschodu.

Więcej zastrzeżeń można mieć do formalnego kształtu przedstawienia. Trudno znaleźć dobry powód, dla którego reżyser podzielił je na dwie części o widocznie odrębnej poetyce. Prawdopodobnie pierwsza stanowić miała nieśmiałą próbę przełamania legnickiej, fabularnej i jednostajnej narracji, druga natomiast ukłon w stronę tych, którzy rewolucji na scenie Modrzejewskiej nie chcą - jest właśnie bardzo legnicka, fabularna i jednostajna. W efekcie jednak przedstawienie momentami staje się chaotyczne i nieczytelne.

Odrębność części pierwszej od drugiej polega jedynie na użyciu kilku nie do końca przekonujących, teatralnych chwytów. Reżyser wplata w fabułę surrealistyczne sceny, często udane artystycznie (np. świetny polsko-angielski monolog Joanny Gonschorek), ale wyraźnie nie znajduje pomysłu na płynne i zrozumiałe zespolenie ich w konsekwentną całość. Po pewnym czasie nużące staje się także uporczywie powtarzane przestawianie, przesuwanie, rozrzucanie mebli po scenie przez Syna (Paweł Palcat), które prawdopodobnie w założeniu miało być ilustracją emocjonalnego stanu bohatera. W efekcie jednak czynności te sprawiają wrażenie wykonywanych tylko dlatego, że aktorowi nie wymyślono nic innego do roboty.

Znacznie bardziej przystępna dla widza jest część druga - prosta, realistyczna, dobrze zagrana i wciągająca - nie może jednak usatysfakcjonować tych, którzy spodziewali się, że spektakl wniesie na legnicką scenę powiew nowości.

Zarzuty do konstrukcji przedstawienia niweluje dobra gra aktorów. Cały zespół Teatru im. Modrzejewskiej umiejętnie wpisuje się w powierzone im role. Najbardziej przekonuje Bogdan Grzeszczak, na którego barkach spoczywa największa odpowiedzialność za przekazanie głównej myśli spektaklu. Jest on wcieleniem kompleksów polskich - szczególnie w części drugiej, w której gra ksenofoba, tworzącego teorie spiskowe, wedle których tajemnicza siła, ("gospodarka") wraz z uchodźcami z Ukrainy odpowiadają za jego bezrobocie. Postać ta śmieszy i przeraża jednocześnie - szczególnie w wyrazistych, powtarzających się kilkukrotnie scenach histerycznego i żałosnego płaczu.

"Polacy umierają" to także przedstawienie wyjątkowo udanych epizodów - raz jeszcze wspomnieć można wybitną scenę monologu Joanny Gonschorek, a także krótki, ale rozbawiający do łez występ Tadeusza Ratuszniaka, grającego anglojęzycznego klienta usług seksualnych.

Przedstawienie Wodzińskiego można uznać za udane tak w warstwie intelektualnego przekazu, jak i ze względu na dobrą grę aktorską. Zawiodą się jednak ci, którzy z nowym nazwiskiem wiązali nadzieję na zrewolucjonizowanie "legnickiej" narracji. Największą wartość artystyczną mają bowiem fragmenty tej narracji najbliższe.

(Katarzyna Knychalska, „Innym głosem o tych samych problemach”, Nowa Siła Krytyczna, e-teatr, 31.03.2009)