Dramaturgiczny debiut Przemysława Wojcieszka był bardzo spektakularny. Wraz z nim w listopadzie 2004 roku zadebiutowała także legnicka Scena na Piekarach. Spektakl jednak sporo podróżował, a każdy wyjazdowy występ przynosił kolejne recenzje, z reguły entuzjastyczne i bardzo dobre. Trudno zliczyć i cytować wszystkie. Publikujemy zatem fragmenty tych najważniejszych, w których na przedstawienie patrzy się z różnej perspektywy.



Prawdziwy do bólu teatr na blokach

„To jedna z najciekawszych polskich sztuk o pokoleniu „no future”. Wojcieszek pokazuje pułapkę ślepej anarchii, w którą wpada główny bohater. Rozbijanie samochodów i budek telefonicznych nie rozwiązuje żadnego z problemów, przeciwnie, tworzy nowe. Zarazem sztuka pokazuje ideowe podziały w społeczeństwie: Wojcieszek stawia swojego zbuntowanego bohatera pomiędzy charyzmatycznym księdzem a byłym nauczycielem polskiego, wielbicielem poezji Władysława Broniewskiego. W ich sporze o istnienie Boga słychać dalekie echa „Nie-Boskiej komedii” i rozmowy między Henrykiem i Pankracym.
Aktorzy grają uskrzydleni świetnym scenariuszem. W tym fantastycznym przedstawieniu wyróżnia się Eryk Lubos, który dał zbuntowanemu Bogusiowi coś, czego nie można dojrzeć w telewizyjnych reportażach o blokersach, a mianowicie wrażliwą duszę. Bogdan Grzeszczak zagrał postać współczesnego księdza, który z jednakową energią remontuje kościół i dusze nietypowych parafian, a Janusz Chabior w roli byłego nauczyciela stworzył niezwykły portret alkoholika, którego na powierzchni życia trzyma poezja.
Takie spektakle, mocne, a zarazem wymagające, są szansą dla rozbitych i zdegradowanych środowisk postprzemysłowych. Czas dostrzec, że kultura jest potrzebna także na peryferiach”.
Roman Pawłowski,  Gazeta Wyborcza 2.12.2004


Udany debiut
„Miłość zniewalająca serce i umysł oraz literatura, w której są odpowiedzi na wszystkie pytania. Oto co, według Przemysława Wojcieszka - autora tekstu i reżysera „Made in Poland” -  potrzebne jest do powstrzymania gniewu młodego pokolenia. Nie bez znaczenia są jeszcze rodzina, gdzie jesteś akceptowany i autorytet, z którym możesz się nie zgadzać, ale któremu możesz zaufać. Banał? Oczywiście, że banał. Tyle, że nawet banalna opowieść zakończona  słodkim happy endem opowiedziana w sposób ciekawy i dynamiczny może stać się teatralnym przebojem. Przebojem, który przyciągnie do teatru w równym stopniu młodych ludzi jak i ich rodziców. Tych pierwszych bo w tym spektaklu mogą zobaczyć, jeśli nie samych siebie to, kogoś kogo znają. Tych drugich, bo opowieść o blokersie Bogusiu podniesie ich na duchu”.
Artur Guzicki,  Panorama Dolnośląska 4.12.2004



Oto Polska właśnie

„Nie ma lepszej scenografii dla tej opowieści. To po prostu Piekary, 30-tysięczna dzielnica sypialnia Legnicy. Nie ma tu kina, knajpy, pubu, nawet ludzkich sklepów. Można mieć poczucie dokumentalnego autentyzmu, gdy w prologu - rozgrywanym przed wejściem do dawnej hurtowni lekarstw zmienionej w scenę teatru - rozlega się wilcze wycie skina, na co zapalają się światła w oknach i ktoś odwrzaskuje. A potem krępy drań w kapturze wali żelaznym prętem w podstawiony samochód, a wokół wtaczają się alarmy prawdziwych fur. Nie ma w tym nic z teatralnego fałszu, widowiskowości, przesady.
W poszukiwaniu realizmu legnicki teatr osiągnął niewątpliwie pewien szczyt. Aliści osiągnął go nie tylko dlatego, że skopiował do widowiska autentyczne realia. Ważniejsze, że umiał spojrzeć na nie z mądrym dystansem.
Nieszczęściem rozmaitych prób teatralnego opowiadania o problemach współczesności - głównie spod znaku brutalizmu, choć nie tylko - było penetrowanie ciemnych zaułków życia z wypiekami na twarzy, ach, jak tu straszno, ach, jak prawdziwie. Rozmaite bandziory, dilerzy, sutenerzy, kurewki i reszta towarzystwa awansowali do wymiarów szekspirowskich bohaterów, wnikliwie przeglądano każdy zakamarek ich marniutkich duszyczek. Przemysławowi Wojcieszkowi, uznanemu filmowcowi, który tą sztuką debiutuje w teatrze, wnikliwości też nie brak, ale zna proporcje. Gdy pojawia się na scenie grupa windykatorów z krwawą torebką, w której zapewne tkwi kawałek ciała dłużnika, co wrażliwsi widzowie mają nieszczególne miny. Ale gdy chwilę później oprawca z gangsterskim spojrzeniem Przemysława Bluszcza oświadcza, że kogoś tam "nie zajebie", ponieważ ów ktoś jest jednym z fanów „Krzyśka Krawczyka”, robi się i strasznie, i śmiesznie. Tak jak ma być.
Upiorne blokowisko Wojcieszka nie jest bowiem miejscem zdarzeń z wielkich dramatów. Nawet nie z kina akcji. Draństwo miesza się tu z poczciwą naiwnością i piramidalną głupotą. Młodzi ludzie, biorąc się do miłości, są niezdarni i kanciaści, a chłopak z łysą głową, na widok którego przeszłoby się na drugą stronę ulicy, krzesze z siebie romantyczne i książkowe gesty (...).
Od dawna nikt równie celnie nie przespacerował się po polskich duszyczkach - bez mitologizowania i bez taniej satyry - jak ten debiutant na podlegnickim bokowisku”.
Jacek Sieradzki, Przekrój 15.12.2004


Miłość do Krawczyka
„Jest w spektaklu Przemysława Wojcieszka wszystko, co lubią brutaliści: beznadzieja blokowiska, windykatorzy, czyli zwykli bandyci, mordownie do zachlewania się w trupa, rynsztokowy język. Jest łysy w kapturze, który „fuck off” wypisał sobie na czole i rozwala co może metalową rurą (nie bejsbolem, bo subkultury też go wkurwiają). Ale w przedstawieniu młodego filmowca-dokumentalisty Przemysława Wojcieszka, który legnicki Teatr im. Modrzejewskiej wybrał na swój dramatopisarsko-reżyserski debiut, jest jeszcze coś nieoczekiwanego. Naiwna potrzeba dobra. Obecna i u samego buntownika (świetny Eryk Lubos), któremu spod marsowych min przeziera dobry wzrok, i u jego poczciwej matki (Anita Poddębniak) połączonej z groźnym bandziorem jedną wspólną cechą: miłością do Krzysztofa Krawczyka, u księdza (Bogdan Grzeszczak), który na misji w Afryce po paru dniach głodówki zobaczył na własne oczy Jezusa Chrystusa, i u wywalonego za pijaństwo nauczyciela (znakomity Janusz Chabior), nadal recytującego Broniewskiego w chwilach uniesienia. To połączenie okrucieństwa z naiwnością w każdym regularnym teatrze brzmiałoby jak fałsz. Trafia jednak w sedno, gdy grane jest w blaszanej hurtowni lekarstw, w centrum Piekar, legnickiego blokowiska zamieszkanego przez tysiące takich ludzi jak bohaterowie sztuki „Made in Poland”, drżących przed przemocą i hodujących w sercach małe miłości”.
Agnieszka Celeda,  Polityka 16.12.2004


Przedstawienie roku

„Przedstawieniem roku było „Made in Poland" Przemysława Wojcieszka w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. Młody filmowiec zadebiutował w teatrze adaptacją własnego scenariusza, który opowiada o dylematach młodego buntownika z blokowiska. To nie tylko odważny tekst stawiający istotne pytania o miejsce młodych ludzi w świecie skompromitowanych autorytetów, bezrobocia i przemocy, ale i wspaniałe widowisko. Wojcieszek wystawił je w nieczynnym supersamie na legnickim blokowisku Piekary. To zarazem element społecznego programu, który konsekwentnie realizuje legnicki zespół pod kierunkiem Jacka Głomba, a którego celem jest włączenie teatru w życie miasta”.
Roman Pawłowski, Gazeta Wyborcza 23.12.2004


Teatralny thriller
„Wojcieszek ma oczy Supermana - dowcipnie prześwietla groteskowość naszego świata. Mimo dość stereotypowych wyobrażeń polityków i biznesmenów jego bohaterowie wydają się po prostu interesujący tak jak neurotyczny, ekspresyjny Boguś Eryka Lubosa, zaczynający rewolucję z metalowym łomem w łapie. Blokers próbuje zrozumieć, kim jest, i zapytać, kim będzie, balansując na cienkiej granicy życia i śmierci, a widzowie śledzą jego szamotaninę z zapartym tchem. To dobry teatralny thriller. Spektakl w zawrotnym, filmowym tempie opowiadający o Polakach, którzy nie mogą pozbierać się w dziwnym kapitalizmie - na skrzyżowaniu telewizyjnego kiczu i marzeń o sprawiedliwości społecznej”.
Leszek Pułka, Gazeta Wyborcza-Wrocław 4.01.2005



Bajka Pokolenia Porno

„Bajka Pokolenia Porno - takie skojarzenia miałem, oglądając sztukę Made in Poland, napisaną i wyreżyserowaną przez Przemysława Wojcieszka w legnickim Teatrze im. Modrzejewskiej. Odniosła ona niekwestionowane zwycięstwo podczas „Interpretacji”. Wojcieszek otrzymał Laur Konrada - głosowało na niego aż czterech z sześciu jurorów (Maciej Englert, Grzegorz Jarzyna, Władysław Kowalski i Wojciech Marczewski). Prócz tego przyznano mu nagrodę dziennikarzy (...).
Ciekawe jest w Made in Poland aktorstwo - cały zespół pracuje na wspólny sukces. Na prawie pustej scenie każdy fałsz byłby natychmiast dostrzeżony. Gra aktorów wymaga więc pełnej determinacji; niektóre sceny przedstawiane są bardzo dosadnie - gdy Boguś jest bity i kopany, czy gdy wyrzucają z wózka inwalidę, nie ma w tym wielkiej umowności.
Pisałem, że to bajka, gdyż spiętrzenie nieprawdopodobieństw, zwłaszcza na końcu spektaklu, jest ogromne (windykatorzy nagle odjeżdżają, pojawia się Monika, Boguś oświadcza się jej w obecności księdza i nauczyciela, na następny dzień wyznaczono ślub). Autor i reżyser jest jednak tego świadomy. Bajki są potrzebne".
Tadeusz Kornaś, Didaskalia. Gazeta Teatralna 02/04.2005


Baśń naturalistyczna

„To obraz życia blokowiska w pigułce i realizacja z blokowiska czerpiąca soki (...). Poetyka spektaklu ewoluuje: od naturalizmu do baśniowego finału, w aurze wymarzonego przez bohaterów szczęścia. W klimacie miłości, zaufania i z piosenką Krzysztofa Krawczyka w tle. Owo ociosywanie z dosłowności dzieje się bez fukania widzów, Wojcieszek prowadzi bowiem akcję i bohaterów na leciutkim dystansie do rzeczywistości. Dzięki temu tłumaczą się niekonsekwencje, intrygi i nie zawsze równe tempo spektaklu, pozostajemy bowiem jakby na pograniczu smutnej jawy i pogodnego snu. Denerwują natomiast, bez usprawiedliwienia, nachalnie dydaktyczne fragmenty tekstu, nieprzystające do charakteru opowieści i tak patetycznie propagandowe, że aż fałszywe”.
Henryka Wach-Malicka, Dziennik Zachodni 5.03.2005


Protest, uczciwość i nadzieja

„Bunt młodego bohatera wyrasta nie tylko z jego niezrównoważonej emocjonalności, ale z elementarnie pojmowanej uczciwości, wobec czego trudno jest przejść obojętnie. Dlatego, kiedy krzyczy, że ma wszystkiego dosyć i odmawia udziału w tak funkcjonującym świecie, czujemy że wyraża nie tylko swoje przekonanie. Ten wyraźny protest jest deklaracją autora, starającego się w swoim spektaklu przedstawić prawdę o rzeczywistości, a jednocześnie nie odebrać bohaterowi nadziei. Fakt, że został wyraźnie wypowiedziany jest jednak niezwykle istotny”.
Kalina Zalewska, www.kulturalna.warszawa.pl ,31.05.2005


Buntownicy w polityce i teatrze
„Wojcieszek opowiada o tych, przed którymi nowy ustrój zatrzasnął drzwi odtrącając od wyśnionego tortu do podziału. Boguś należy do oszukanych, zawiedzionych, zbuntowanych i zrozpaczonych. Nie pociesza nikogo łatwymi i miłymi mirażami, ale jednak - mimo brutalnego języka, rojącego się od tzw. słownictwa, mimo obrazów degrengolady i beznadziejnej determinacji, z jaką ludzie popadają w alkoholizm, zobojętnienie, cynizm, przemoc - to nie jest sztuka, po której chce się wyć, albo wsadzić głowę do piecyka (...).
To jest bardzo sugestywny spektakl, nie uciekający od tego, co dzisiaj bolesne, zagmatwane, niejednoznaczne. Boguś rozdarty między kanonem wartości tradycyjnych (rodzina, wiara, wykształcenie) a biblią buntowników (protest, przemoc, odrzucenie świata), czyli między konserwatyzmem a rewoltą anarchistyczną, wybiera ostatecznie tradycję za sprawą miłości.
Acz pobrzmiewa to ironicznie i trąci sentymentalizmem, Wojcieszek ratuje się przed tak jednoznacznym rozwiązaniem z pomocą Krzysztofa Krawczyka, który urasta w tym przedstawienia do idola pokoleń, łączącego rozmaicie myślących Polaków. To oczywista kpina z kultury sprasowanej przez mass media”.
Tomasz Miłkowski, Trybuna 18.06.2005


W każdym siedzi Krawczyk

„To spektakl o tym, że w każdym z nas siedzi Krzysztof Krawczyk. Przedstawienie bardziej śmieszne niż przerażające, mimo to nie dające o sobie zapomnieć. Kiedy recenzent muzyczny "Gazety" Robert Sankowski skrytykował w zeszłym roku sopocki koncert Krzysztofa Krawczyka, posypały się pod jego adresem obelgi. Przypomniałam sobie o nich podczas spektaklu „Made in Poland” w reżyserii Przemysława Wojcieszka i śmiałam się do rozpuku. Bo to przedstawienie o nas, naszym niewybrednym guście, głupocie, kompleksach. Ale przede wszystkim o tym, że dzisiaj bardziej wątpimy niż wierzymy, wolimy zdynstansować się niż zaufać. Dlaczego? Bo nie warto, najbliżsi zawodzą, a autorytety dawno wymarły”.
Michalina Solińska, Gazeta Wyborcza-Poznań 7.07.2005


Historia łomiarza

„Spektakl jest wyrazem, tak charakterystycznej dla teatru z Legnicy postawy wobec rzeczywistości. Nie czeka on na pojawienie się nowych prawdziwie profesjonalnie napisanych sztuk o współczesnej Polsce. Wprowadza na swe afisze spektakle konstruowane na kanwie zdarzeń i sytuacji rozgrywających się na ich własnym terenie. Furorę zrobił przed laty swą balladą o legnickim Zakaczawiu, miejscu spotkań radzieckich czerwonoarmiejców, miejscowych władz i dawnych lwowskich złodziejaszków. Teraz, wziął na warsztat filmowy scenariusz i zrobił z niego spektakl, który po prostu daje nam wgląd w tą inną, skrywaną raczej przed nami Polskę”.
Olgierd Błażewicz, Głos Wielkopolski 8.07.2005


Nokauter Wojcieszek

„Wojcieszek się nie certoli. Wali od razu fangę między oczy. To nie jest facet, który lubi przydługie wstępy, próżne gadki i kombinowanie: „a może tak, a może owak, a może jeszcze srak”(...). Jego głośny spektakl „Made in Poland" to zawodowy, kilkunastorundowy pojedynek bokserski, w którym Wojcieszek wystawia do walki świetnie przygotowanych fizycznie i psychicznie bokserów, z Erykiem Lubosem, Januszem Chabiorem i Przemysławem Bluszczem na czele. Oni nokautują publiczność w czasie wieczoru co najmniej tysiąc razy. Po spektaklu-walce aktorzy leżą na scenicznych deskach z wyczerpania, a widzowie z zachwytu (...).
31-letni wrocławianin to szczery koleś, który jednym spektaklem stworzył arcyciekawy teatr-ring, teatr prawdziwy, w którym nie będą się dobrze czuły panie z lisami obwiązanymi wokół szyj. W teatrze Wojcieszka postaci zrzucają swoje maski, a potem zdejmują je publiczności. Są niebezpiecznie blisko. Ocierają się o widzów, przenikają przez nich. Wywracają do góry nogami rzeczywistość.
Wojcieszek nie jest geniuszem. Może kiedyś nim się stanie. „Made in Poland” to nie arcydzieło. Nie rzucił mnie na kolana. Ale zachwycił swoją autentycznością. To jedna z najciekawszych postaci w polskim teatrze. Niech tylko zostanie w nim najdłużej. I niech nie przenosi się do Warszawy”.
Grzegorz Sobaszek, Foyer nr 7/2005


Między fikcją a życiem

„W polskim teatrze do głosu dochodzi nowa generacja, sama stawia diagnozy i opowiada o swoim zagubieniu. Teatr czasem stara się zatrzeć granicę między widownią a sceną, między realnym życiem a światem scenicznej fikcji.  Udaje się to nader rzadko, ale jeśli tak się zdarza, sukces jest ogromny. Tak właśnie było w przypadku "Made in Poland" Przemysława Wojcieszka, spektaklu zrealizowanego z zespołem Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy(...).
Spektakl zwyciężył w dorocznym konkursie Ministerstwa Kultury na wystawienie polskiej sztuki współczesnej - to zaszczycające wyróżnienie, a także cenny dopływ gotówki dla teatru, ale najważniejsze wydaje się przesuwanie akcentu ze strefy prywatności w sferę obserwacji społecznych”.
Tomasz Miłkowski, Przegląd  4.08.2005


Wizjonerzy w bokowiskach

„Prawie 20 mln Polaków mieszka w blokach. Ciasna przestrzeń jest zmorą większości z nich. Po nocach śnią o rozległych pałacach pośród pięknie przystrzyżonych parków, ale codziennie rano budzą się na tym samym przygnębiającym osiedlu. Takim jak legnickie Piekary. Rzędy ponurych, bliźniaczo podobnych do siebie budynków z wielkiej płyty oddzielonych zaniedbanymi placami zabaw i zadeptanymi trawnikami. Na 20-tysięcznym osiedlu nie ma kawiarni, klubu ani kina.
O mieszkańców Piekar upomnieli się artyści. Dyrektor legnickiego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej Jacek Głomb utworzył tu filię swojej sceny (...). Zapoczątkowane przez artystów oswajanie blokowisk jest częścią większego procesu kulturowego. Czasem trudno odróżnić, gdzie kończy się życie, a zaczyna dzieło sztuki. Zmiany w Polsce, nieprzewidziane problemy stwarzane przez nowy ustrój wymagają komentarza. Sztuka, która przynosi oczyszczenie, z którą odbiorca się identyfikuje, jest dziś bardzo potrzebna. Dlatego asymilowanie niechcianego dziedzictwa - chociażby takiego jak blokowiska - to pozytywny proces, bo sprzyja identyfikacji ludzi z otoczeniem (...)"
Cezary Polak, Ozon 2.09.2005


* tytuły fragmentów recenzji (w większości) pochodzą od autora serwisu