Kino: uderzająca przenikliwość autora „Małej Moskwy”
- Szczegóły
Wygląda na to, że po upływie zaledwie 15 lat trzeba przypomnieć, jak to było. A więc po zakończeniu drugiej wojny światowej stacjonowały w naszym kraju radzieckie wojska, które opuściły Polskę dopiero w 1993 roku. Legnica była wówczas siedzibą Północnej Grupy tych wojsk i głównego ośrodka dowodzenia.
Przez prawie pół wieku w tym samym miejscu w Europie żyli obok siebie, twarzą w twarz - bo część Rosjan mieszkała w mieście - przedstawiciele dwóch światów: obywatele państwa totalitarnego i kraju zniewolonego przez totalitaryzm, chociaż formalnie należącego do tego samego, jak to się wówczas nazywało, obozu. Obserwowali się wzajemnie, korygowali (lub nie) swoje wyobrażenia o tych drugich, o ich świecie. Dodajmy - to ważny szczegół - że inaczej niż w przypadku radzieckich wojsk stacjonujących w NRD, jedni i drudzy mówili podobnym językiem.
Dla przybyszy ten system był ich własny, dla tutejszych narzucony; to była różnica zasadnicza, oczywista. Lecz dla tamtych także mógł być opresywny, nie tylko dla jawnych jego ofiar czy dysydentów. Ci, którzy żyli wewnątrz systemu, musieli szukać sposobów, by się chociaż częściowo wymknąć. Nie mówiąc o tym, że np. Ormianin czy Gruzin, obywatel którejś z radzieckich republik, pozostawał przede wszystkim Ormianinem czy Gruzinem, podobnie jak Polak w PRL-u Polakiem.
Taka wizja relacji między człowiekiem a totalitaryzmem, ukazująca jednostkę jako osobę, której nie może zdeterminować w całości żaden system, nosi nazwę rzadko dziś przywoływaną: jest to po prostu wizja humanistyczna. I nie najmniej ważny jest fakt, że to właśnie w polskim kinie powstał film, którego autor potrafił w taki sposób spojrzeć na niedawną przeszłość Europy.
Gdyby twórca podobnego filmu chciał wykombinować fabularny wątek, pozwalający pokazać, jak daleka może być ludzka rzeczywistość od próbujących ją ograniczać politycznych zakazów czy nakazów, nie mógłby wymyślić niczego bardziej wyrazistego niż historia miłości. Waldemar Krzystek nie musiał jej wymyślać, zdarzyła się naprawdę. Mówi o tym w wywiadzie w tym numerze "Kina", więc tylko powtórzę: polski oficer i Rosjanka, żona jednego ze stacjonujących w Legnicy rosyjskich oficerów, zakochali się w sobie miłością o takiej sile, za którą czasami płaci się życiem. Zapłaciła ona, on się jakoś uratował.
Autor "Małej Moskwy" nie wymyślił melodramatycznej fabułki, zakończonej śmiercią heroiny z romansu, opowiada rzeczywistą historię miłości, która zakończyła się tragicznie. Od melodramatu dzieli ją odległość podobna do tej, jaka dzieli autentycznych, skomplikowanych ludzi różnych narodowości od fabrykowanych seryjnie stereotypów Rosjanina, Polaka, Niemca, Anglika itd.
Przenikliwość autora "Małej Moskwy" w tworzeniu wizerunków Rosjan, żyjących w tzw. radzieckiej rzeczywistości, jest uderzająca. W filmie znajduje się scena chrztu urodzonego w Legnicy dziecka pary Ormian (on jest oficerem). Chrzest odbył się oczywiście w najgłębszej tajemnicy, przygotowania wymagały ogromnej ostrożności - i oto kilkanaście dni później dowódca wzywa Ormianina i po kilku ironicznych uwagach na temat jego przywiązania do religii mówi z wściekłością: "Ten idiota ksiądz co niedziela chwali się na kazaniu, że ochrzcił dziecko z radzieckiego garnizonu, podaje twoje imię i nazwisko, i nazwiska Polaków, rodziców chrzestnych".
W tej wściekłości jest oburzenie, jak można nie rozumieć systemu, w którym się żyje; poczucie dumy z własnej przewagi, bo on sam umiał przecież wypracować sobie takie sposoby, by nie podpaść; złość na podwładnego, który jeszcze się tego nie nauczył. A wszystko motywowane czysto pragmatycznie - bo teraz będzie musiał tłumaczyć się przed wierzchnością, straci też oficera, którego trzeba oczywiście natychmiast odesłać do kraju.
Natomiast Wiera, bohaterka filmu, zafascynowana polską kulturą młoda Rosjanka, tak tłumaczyła się przed majorem KGB, dlaczego na akademii ku czci zaśpiewała po polsku piosenkę Ewy Demarczyk: usłyszała ją pierwszy raz w radiu - jeszcze w Rosji, a zaśpiewała po polsku, bo najlepiej śpiewa się w języku oryginału. I tylko brat-bliźniak tamtego księdza nadmie się w tym momencie i powie z wyższością: ależ ona kręci, kłamie, typowa sowiecka mentalność...
"Mała Moskwa" - to także precyzja scenariusza, płynność narracji, autentyzm obrazu rekonstruowanej rzeczywistości, znakomite i świetnie zagrane postacie, trzymający w napięciu, angażujący widza emocjonalnie spektakl. Film Krzystka jest jednym z tych, które mają szansę wypełnić pustą przestrzeń, jaka w naszym kinie - także na widowni - rozciąga się między filmami dla garstki koneserów a produktami filmowymi, przyciągającymi tę publiczność, która oprócz dwóch godzin rozrywki niczego od kina nie oczekuje.
Można też mieć nadzieję, że ten właściwie pierwszy europejski film, ukazujący z takiej perspektywy podzieloną do niedawna Europę - w Europie zaistnieje również.
Mała Moskwa
Scenariusz i reżyseria Waldemar Krzystek. Zdjęcia Tomasz Dobrowolski. Muzyka Zbigniew Karnecki. Wykonawcy Svetlana Khodchenkova (Wiera / córka Wiery), Lesław Żurek (Michał), Dmitrij Ulianov (Jura), Jurij Itskov (oficer polityczny), Aleksiej Gorbunow (major KGB), Artem Tkachenko (Sajat), Elena Leszczyńska (Nane), Przemysław Bluszcz (Bala), Henryk Niebudek (ksiądz), Andrzej Grabowski (Wolniewicz). Produkcja Skorpion Art, Banana Split Polska, TVP. Dystrybucja Syrena Films. Polska 2008. Czas 115 min.
(Bożena Janicka, „Mała Moskwa”, Kino nr 11/2008)