Od dziś w kinach głośna "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka. W tym polsko-rosyjskim romansie kryje się nostalgia za czasami, gdy byliśmy dla Rosjan ważni. Prawda tego filmu polega na wydobyciu naszego pomieszanego z fascynacją lęku przed Rosją. Czy nie jest to ten sam kompleks, który każe naszemu prezydentowi ofiarnie wystawiać się w Gruzji na ryzyko strzałów i wierzyć, że strzelał nie kto inny, tylko Rosjanie? – pyta Tadeusz Sobolewski.

Dzięki oprotestowanemu Grand Prix w Gdyni oraz awanturze, jaka potem przetoczyła się przez media, "Mała Moskwa" wzbudziła większe oczekiwania niż inni faworyci tegorocznego festiwalu. Jak ogląda się ten film teraz, z dala od tamtego zgiełku, kiedy pod jego adresem padały na przemian superlatywy oraz krzywdzące inwektywy ("arcydzieło" - "kicz")? To ja w polemicznym ferworze powiedziałem: "kicz". Przyznaję, za ostro. Dziś tak bym nie powiedział. Znam ludzi, których "Mała Moskwa" porusza. Obejrzałem film ponownie, z jak najlepszym nastawieniem ("nareszcie prawdziwy polski melodramat"). Ale tak samo jak za pierwszym razem, odczułem opór i dystans.

Z okazji "Małej Moskwy" przywołuje się ekranizacje "Doktora Żywago". Tam również jest trójkąt miłosny na tle okropności wojny, rewolucji, komunizmu. Różnica polega na tym, że bohaterami powieści Pasternaka są ludzie cierpiący, ale wewnętrznie wolni, uduchowieni, przerastający okoliczności historyczne, w jakich przyszło im żyć. Natomiast bohaterowie "Małej Moskwy" są ofiarami historii. Ich los jest prostą funkcją dziejowego zła.

Zakazany romans w bazie wojsk radzieckich w Legnicy: Michał, "kulturalno-oświatowy" porucznik wojska polskiego zakochany od pierwszego wejrzenia w młodej żonie radzieckiego lotnika, ślicznej, delikatnej Wierze, która w konkursie "Melodie przyjaźni", naśladując Demarczyk, śpiewa po rosyjsku i polsku "Grande valse brillante".

Z początku nie bardzo wierzy się w tę wielką miłość. Lesław Żurek jest sztywny, o wiele mniej przekonujący niż w filmie Kena Loacha "Polak potrzebny od zaraz", gdzie grał chłopaka opiekuńczego wobec swojej angielskiej menedżerki. Michał w filmie Krzystka nie ma w sobie opiekuńczości, wystawia ukochaną na najcięższe ryzyko. Zresztą od początku zachowuje się wobec Wiery dość nachalnie. Tego samego wieczora, gdy wręczał jej nagrodę, całuje ją w obecności pijanego męża oficera. Wiera odpycha Michała: "Wolę być dla pana złą kacapką niż ruską suką, która przyleci na każde zawołanie"! Jednak pójdzie za nim, łamiąc wszelkie zasady, na stracenie.

Przekroczy barierę, potajemnie trzymając do chrztu, razem z Michałem, dziecko oficera Ormianina. Pocałunek przy niemowlęciu, tuż po kościelnej ceremonii, wygląda jak zaślubiny, jak wróżba ich przyszłego losu. Wiera będzie miała dziecko z Polakiem. Jej bezpłodny mąż zaakceptuje również i to - z miłości do żony. Zakochani są śledzeni - z jednej strony przez wspaniałomyślnego męża (który historię romansu Wery i Michała po latach opowie jej córce, granej przez tę samą Swietłanę Chodczenkową), z drugiej strony - śledzi ich zazdrosne KGB. Sprawa dotyczy nie mniej, ni więcej, tylko "honoru ojczyzny". Pod portretem Dzierżyńskiego kagebista tłumaczy Wierze, że nie może się rozwieść z radzieckim mężem i wyjść za Polaka, bo za chwilę tysiące innych Rosjanek zechcą zrobić to samo.

Okoliczności romansu są tak wyspekulowane, żeby dać widzowi narodową satysfakcję. Przywołują czasy, gdy Polska rzeczywiście była dla Rosjan oknem na świat, "najweselszym barakiem obozu". Poeta Josif Brodski uczył się polskiego, żeby móc czytać "Przekrój". Było, minęło. "Mała Moskwa" przywołuje czasy opresji z pewną nostalgią. Bohaterowie tego filmu, Rosjanie, zarówno ci dobrzy, jak źli, są zafascynowani Polską, boją się jej lub nawracają się na nią.

W "Małej Moskwie" Polacy zachowują się wobec Rosjan tak dumnie, jakby już należeli do NATO. Charakterystyczne, że Michał nigdy nie zwraca się do Wiery po rosyjsku, a ona rozumie każde jego słowo. Inaczej niż w pierwowzorze tej historii - legendzie opowiadanej do dziś w Legnicy - Michał nie jest żonaty. Nie musi dla Wiery nikogo zdradzić. To ona zdradza męża, a on to pokornie toleruje. Nie dochodzi do konfrontacji obu mężczyzn, co skomplikowałoby dramat, przenosząc go na teren międzyludzki.

W "Małej Moskwie" od pierwszych scen panuje aura polsko-rosyjskiej konfrontacji. Polski oficer po pijanemu wypomina Rosjanom Katyń. Rosjanie powtarzają z upodobaniem przysłowie "kurica nie ptica, Polsza nie zagranica", a Polacy - a za nimi Wiera - mówią swoje: "musi to na Rusi, w Polsce - jak kto chce". "To mój żołnierz!" - stawia się kagebiście polski oficer latem 1968 roku. Oczywiście, tak też mogło być, ale w zagęszczeniu tej konfrontacyjnej aury w filmie Krzystka jest jakiś anachronizm, niepamięć o tym, czym był PRL. W tym samym czasie, gdy dzieje się akcja "Małej Moskwy", hitem była kinowa wersja "Czterech pancernych i psa". Ciekawe, że w tamtym filmie, umiejętnie grającym na dwojakich uczuciach widowni, również jest scena, gdy burmistrz wyzwolonego miasteczka "buńczucznie akcentuje swoją niezawisłość wobec władz radzieckich" - wspomina o tym Rafał Marszałek w "Historii filmu polskiego".

Krzystek w "Małej Moskwie" zgodnie z duchem naszego czasu przesuwa akcenty, ale on również posługuje się perswazyjną retoryką, która ma widzowi "zrobić dobrze". Motyw bramy z czerwoną gwiazdą, rozdzielającej kochanków, budzi grozę. "Nie chcesz chyba, żeby zesłali nas na Kołymę" - ostrzega męża Rosjanka. Te zagrożenia były realne, jednak warto pamiętać, że w tych samych czasach na festiwalach piosenki, nie tylko w Zielonej Górze, ale także w Sopocie, publiczność bez skrupułów kołysała się przy radzieckich szlagierach. "Pust' wsiegda budiet sołnce" bisowano w nieskończoność. Filipinki śpiewały o kosmonautce Walentynie Tierieszkowej bez niczyjego rozkazu, tłumy przyciągała nasza ówczesna gwiazda nr 1, Elżbieta Czyżewska w brawurowej komedii Tadeusza Chmielewskiego "Gdzie jest generał?", gdzie grała krnąbrną radziecką służbistkę, którą uczłowieczała miłość kościuszkowskiego żołnierza.

"Mała Moskwa" to nie "Doktor Żywago", tylko nostalgiczna, podana w tragicznym sosie, wersja tamtych polsko-radzieckich romansów. Fakt, że nie obowiązuje już traktat jałtański, gdzie zachodni alianci oddali nas pod wpływy ZSRR, i że nie ma już w Polsce radzieckich wojsk, sprawia, że polski reżyser może odważnie pokazać Sowietów jako upokorzonych i w gruncie rzeczy bezsilnych więźniów systemu. Czuje się w tym pewną demonstracyjność. Znamienne, że Polska w tym filmie jest stroną męską - niedoszły rosyjski kosmonauta jest bezpłodny. Reżyser na każdym kroku pamięta o obowiązku patriotycznej poprawności. I mimo że dzisiaj wszystko mu już wolno, w tym filmie nie czuje się większej swobody w ukazywaniu Polaków i Rosjan niż w tamtych, peerelowskich komediach. Przeciwnie, obie strony raz po raz zastygają w stereotypach.

Z fabuły "Małej Moskwy" próbuję wyłuskać realny, ludzki dramat. Może to wcale nie miała być wielka miłość, tylko zwykły podryw? Może Michał z początku traktował tę znajomość jako przygodę i dopiero ona nauczyła go miłości? Może było tak, że on - jako syn antykomunisty skazanego w stalinowskich procesach - instynktownie "nie znosił Ruskich", ale przełamał się, gdy spotkał Rosjankę zafascynowaną polskością, zresztą na swoją własną zgubę? W tamtej legendzie zabiła się sama, bez pomocy KGB.

W scenariuszu, który sobie układam na kanwie "Małej Moskwy", romans Michała i Wiery nie jest miłością na miarę Romea i Julii czy Anny Kareniny. Ta historia nabiera wymiaru tragedii jakby niechcący, pod ciśnieniem sytuacji dziejowej, w huku samolotów lecących na Czechosłowację. U Krzystka jest dobra, niebohaterska scena, która pokazuje, czym mógłby być ten film, gdyby odsączyć go z sentymentalnego sosu. Michał, przebrany w radziecki mundur, przedziera się do zakazanej strefy, żeby zanieść matce swego dziecka grzechotkę, ale zostaje aresztowany jako groźny szpieg. KGB zwróci Wierze grzechotkę, ale nie daruje ani jemu, ani jej.

Prawda tego filmu i powodzenie, jakie ma zapewnione, polega nie tyle na wątku romansowym, który został ucharakteryzowany na dziejową tragedię, ale na wydobyciu naszego kompleksu wobec Rosji - lęku pomieszanego z fascynacją. Czy nie jest to ten sam kompleks, który każe naszemu prezydentowi ofiarnie wystawiać się w Gruzji na ryzyko strzałów i wierzyć, że strzelał nie kto inny, tylko Rosjanie?

W "Małej Moskwie" przebija podskórny żal, że Polska nie odgrywa już wobec Rosji takiej roli, jak niegdyś. Nie ma już między nami miłosno-nienawistnej więzi, na którą składało się zarówno poczucie zagrożenia, jak wzajemna fascynacja. Ironia losu sprawia, że więź z Rosją łączyła się z naszą podległością wobec niej. To trudne, chore dziedzictwo. Do dziś pozostajemy w niewoli tamtego kompleksu.

(Tadeusz Sobolewski, „ Moskwa nawrócona na Polskę”, Gazeta Wyborcza, 28.11.2008)