Gazeta Wyborcza: „Mała Moskwa” w gronie faworytów 33. FPFF
- Szczegóły
(…) Najpopularniejszy film tegorocznej Gdyni, który ma szanse być kinowym hitem, to "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka. Ten film również jest rozmową z widzem, ale polegającą na świadomym wykorzystaniu konwencji kina: oglądamy melodramat na 24 fajerki utrzymany w stylu dawnych filmów hollywoodzkich i rosyjskich.
Krzystek poruszył dwie czułe struny - romansową i narodową. Opowiedział legendę tragicznego romansu, zakazanej miłości, której scenerią jest baza wojsk radzieckich w Legnicy. Żona rosyjskiego oficera (zjawiskowa Swietłana Chodczenko) uwiedziona przez porucznika Polaka (Lesław Żurek) ulega fascynacji Polską, śpiewa piosenkę Demarczyk na radzieckiej wojskowej imprezie - "Grand valse brillant", na przemian po rosyjsku i polsku.
Ta scena otwierająca film kompletnie rozbraja widownię. Jest w niej ciekawa gra z obcością, próba jej przełamania, szkoda, że później niewykorzystana. Krzystek silnie uderza w narodowe sentymenty, ale w pewnych momentach udało mu się pokazać "ludzi radzieckich" między sobą, zanurzonych w świecie komunistycznych symboli, które są dla nich przezroczyste, naturalne, a równocześnie trawionych ciekawością niedostępnej dla nich Polszy - kraju, w którym ludzie chodzą do kościoła (!).
W tym romansie Polska jest stroną męską, Rosjanin - impotentem. Rosjanka wybiera Polaka - to musi działać! Ale tym, co mnie poruszało najbardziej, jest sytuacja jak z "Fahrenheita 451" Truffaut: ci ludzie z radzieckiej bazy żyją jak pod kloszem, w świecie wypranym z pewnych pojęć. Lecąc jak ćma za zakazanymi słowami i symbolami, Rosjanka zginie przez Polaka.
(Tadeusz Sobolewski, „Ostatni seans w Gdyni”, Gazeta Wyborcza, 20.09.2008)