Na tzw. prowincji powstaje dziś prawdziwy teatr, który zadaje niewygodne pytania, rozpoznaje problemy i podejmuje odważne eksperymenty estetyczne. Warszawa dopiero po jakimś czasie przyjmuje je jako nowinki – pisze i ocenia Paweł Sztarbowski, polecająć sześć tytułów z najnowszego repertuaru. Wśród nich legnicki dramat „Marat-Sade” w reżyserii Lecha Raczaka.

Wybierając spektakle teatralne, które warto zobaczyć i które mógłbym polecić bez stresu, że niezadowoleni z rekomendacji czytelnicy „Media Style" będą mnie ścigać, opluwać lub oskarżać o maltretowanie psychiczne, uświadomiłem sobie, jak trudno znaleźć coś godnego polecenia w Warszawie, Żeby nie narażać niczyich nerwów na szwank, nie wypada polecać konwencjonalnych wydmuszek lub innego nudziarskiego zrzędzenia, które króluje na stołecznych scenach. To na tzw, prowincji powstaje dziś prawdziwy teatr, który zadaje niewygodne pytania, rozpoznaje problemy i podejmuje odważne eksperymenty estetyczne. Warszawa dopiero po jakimś czasie przyjmuje je jako nowinki. Spektakl Michała Zadary w teatrze Studio jest wyjątkiem potwierdzającym tę regułę.

 
1. „Sprawa Dantona", reż. Jan Klata, Teatr Polski we Wrocławiu
Jan Klata po raz kolejny, po warszawskich „Szewcach u bram", pyta o sens rewolucji, o ile wobec „Szewców" można było mieć szereg pytań i wątpliwości, o tyle „Sprawa Dantona" to dzieło wybitne i spełnione. Dwa obozy spierające się o rewolucyjne idee przedstawione zostały tak groteskowo, że czasem ocierają się wręcz o farsę. Nie jest to jednak farsa wzbudzająca rozbawienie z gatunku dzikiego rechotu i zapadania się pod krzesło. To raczej upiorny śmiech, który grzęźnie w przeponie, gdy okazuje się, że sytuacje politycznych przepychanek i spisków są nam doskonale znane z codziennych wiadomości. Klata obnaża głupotę polityki zamienionej w kabaret, pozbawionej wszelkich zasad. Zarówno ocierający się o populizm Danton (świetna rola Wiesława Cichego), jak i ideowiec Robespierre (introwertyczny, magnetyczny Marcin Czarnik), którego marzenie o czystości władzy prowadzi do wprowadzenia terroru, nie są w stanie proponować rozwiązań, które byłyby do przyjęcia. Tu każdy ma brudne rączki.

2. „Sprawa Dantona", rei. Paweł Łysak, Teatr Polski w Bydgoszczy

Największą siłą tego spektaklu jest to, że jego bohaterem niepostrzeżenie stają się wszyscy widzowie. Od pierwszej sceny trafiamy na imprezę urodzinową Dantona (świetny Mateusz Łasowski - wschodzący gwiazdor polskiego aktorstwa), gdzie wspólnie z aktorami pijemy wino, przekąszamy parówki z musztardą, no i oczywiście wspólnie z aktorami śpiewamy okolicznościowe „Sto lat". Wśród tego festyniarskiego zgiełku odbywa się spór między dwoma gigantami rewolucji francuskiej, który potem przeniesie się na pełną zgiełku salę sądową. To jednak nie jakieś historyczne mrzonki, ale sprawy, które dotyczą nas tu i teraz. Łysak pokazuje, że tylko my sami poprzez najdrobniejsze codzienne zachowania jesteśmy w stanie poszerzać zakres naszej wolności. Czemu nie korzystamy z tej możliwości?

3. „Każdy/a. Sztuka moralna" reż. Michał Zadam, teatr Studio w Warszawie

Gdy przeczytamy że tegoroczny laureat Paszportu „Polityki" Michał Zadara, znany z nowatorskich rozwiązań inscenizacyjnych, zabrał się do średniowiecznego moralitetu, by za jego pomocą pytać o Boga, zdaje się to kaprys freaka. Jednak opowieść Zadary to nie katechetyczna pogadanka, w której wszystko jest czarno­białe, a Bozia z Jezuskiem przechadzają się po scenie jak żywcem wyjęci z kazań niedouczonych klechów. Bo gdy przychodzi zmierzyć się ze śmiercią, na nic zdadzą się religijne schematy. Człowiek zostaje wtedy sam ze swoimi uczynkami. I właśnie ten stan samotności w obliczu niepewnej przyszłości najbardziej interesuje reżysera. Odarł swój spektakl z inscenizacyjnych gadżetów, jakby zależało mu, by przestrzeń sceny wzorem ikony nie tyle pokazywała Boga, ile stała się miejscem jego obecności.

4. „Opowieści Lasku Wiedeńskiego", reż. Maja Kleczewska, Teatr im. Kochanowskiego w Opolu

Dramat austriackiego dramatopisarza Ódóna von Horvatha podejmuje temat rodzącego się faszyzmu, który zagarnia codzienne i najdrobniejsze zachowania. Maja Kleczewska przeniosła akcję dramatu do współczesnej Polski, zasadą spektaklu czyniąc groteskową grę pozorów. Spod wspólnego oglądania seriali i sielankowego plażowania wyłania się świat pełen okrucieństwa, które sączy się z każdego spotkania, z każdej wymiany zdań między najbliższymi sobie ludźmi. Kleczewska każdą postać próbuje naciąć skalpelem, by pokazać, że pod formą porządnego obywatela kryją się fobie i niespełnione żądze. Świetnie spisał się w pełni zaangażowany wielopokoleniowy zespół opolskiego teatru. Na szczególne uznanie zasługuje zjawiskowa Aleksandra Cwen wcielająca się w postać lokalnej wariatki Emmy, która na końcu zostanie zlinczowana przez żądną przemocy wspólnotę. Spektakl to przede wszystkim szereg mocnych, bolesnych scen, takich jak rozmowa Marianny (Judyta Paradzińska) z Bogiem, wiwatowanie na cześć papieża przejeżdżającego przez miasteczko czy śpiewanie w piknikowej atmosferze pieśni patriotycznych zwieńczonych hymnem narodowym. Kleczewska po raz kolejny pokazała, że nie ma sobie równych w wiwisekcji zbiorowej wyobraźni. Jej spektakl w wydobywaniu tego, co ukryte pod narodowym dobrym samopoczuciem, równać się może jedynie ze „Strachem" Tomasza Grossa.

5. „Marat/Sade", reż. Lech Raczak, Teatr im. Modrzejewskiej w Legnicy

Dramat Petera Weissa o barokowym tytule „Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade" w latach 60. stał się symbolem teatralnej rewolty. Stało się tak głównie za sprawą legendarnego spektaklu Petera Brooka z 1965 r„ podczas którego sceny szaleństwa były odgrywane tak sugestywnie, że udzielało się ono niektórym widzom, którzy z krzykiem wybiegali z sali. Dawka okrucieństwa była tak wielka, że podczas jednego z przedstawień doszło nawet do zgonu na widowni. Legnicki spektakl Lecha Raczaka grany pod skróconym tytułem raczej nie wzbudzi takich reakcji (może to i dobrze), bo zbyt mocno trzymany jest w ryzach teatralnej konwencji, jakby reżyser wziął sobie do serca zasadę, że w każdym szaleństwie musi być metoda. Spektakl prowadzony jest jako dysputa intelektualna, w której spory o sens rewolucji przeradzają się w pytanie o sens ludzkiego istnienia rozpiętego między wspólnotowością, a skrajnym egoizmem. Na szczególną uwagę zasługują Rafał Cieluch jako Marat i Magda Skiba w roli Karoliny Corday, którzy sprawnie zmieniają poziomy gry teatralnej, a intelektualizm potrafią nasycić silnymi emocjami.

6. „Okrutne i czułe", reż. Remigiusz Brzyk, Jeleniogórski Teatr im. Norwida
Martin Crimp napisał dramat inspirowany „Trachinkami" Sofoklesa. Przepisany antyk zafunkcjonował w odniesieniu do wojen prowadzonych przez syty Zachód we wciąż nieoswojonych i dzikich krajach Trzeciego Świata. Dla Remigiusza Brzyka odniesieniem dla sterylnego świata Zachodu nie stała się Afryka, ale grupa romskich chłopców z przedmieść Jeleniej Góry, którzy burzą spokój w domu Amelii (ciekawa, niepokojąca Małgorzata Osiej-Gadzina), żony Generała (znakomity Bogusław Siwko) walczącego na dalekiej wojnie. Trudno o trafniejszy pomysł, gdy odniesiemy się do pomysłów tworzenia gett dla Romów i rasistowskich wpisów na forach internetowych. Przepaść cywilizacyjna i kulturowa nie musi oznaczać odległych krajów. Ona jest obok nas. Nierozpoznana. Nienazwana. Dzięki temu spektaklowi teatr zaczął głośno mówić o problemie przemilczanym przez polityków i media. Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni.

(Paweł Sztarbowski, „Teatr jest na prowincji”, Media i Marketing Polska, 25.06.2008)