Spektakl grany jest z cudowną lekkością, stanowi popis umiejętności całego, zgranego zespołu. Błyskotliwe dialogi, świetna interpretacji i godna pochwały reżyseria sprawiają, że zielonogórski spektakl bez najmniejszych wątpliwości wpisujemy na listę spektakli przyjemnych podczas tegorocznego festiwalu. O „Zabijaniu Gomułki” granym na XIV Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi pisze Joanna Rybus.

Sobotni wieczór, budynek byłego Domu Kolejarza, wejście od tyłu, przez stare drzwi z malowanymi setki razy kratami. Na froncie znak rozpoznawczy - afisz XIV Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. W środku tłumy ludzi oczekujące na wpuszczenie do sali, w której za chwilę ma się odbyć spektakl. Srebrna popielniczka na chwiejnej nodze tylko podkreśla charakter miejsca.

Dzwonek. Otwierają się drzwi. Duża sala. Miejsce dla publiczności z trzech stron. Duży, prostokątny stół na środku (trzeba koło niego przejść, żeby zająć miejsce), po bokach: wieszak, stolik z radiem i stół pełniący funkcję podręcznego barku (pełen szklanek, karafek z wódką i słoików z kompotem). Nad całością drewniane rusztowanie, które idealnie komponuje się z budynkiem dawnego łódzkiego Domu Kolejarza. Za sprawą kilku elementów dekoracji przenosimy się w lata sześćdziesiąte XX wieku. Widzowie zajmują miejsca i po kilku minutach milkną rozmowy. Drzwi, którymi jeszcze przed chwilą wchodziliśmy, stają się otworem, którym do akcji wkraczają aktorzy. Zaczyna się.

"Zabijanie Gomułki" to opowieść o Józefie Trąbie, podstarzałym alkoholiku, który postanawia przed śmiercią zrobić coś pożytecznego dla świata. A że czasy takie, a nie inne - najwłaściwsze wydaje się zabicie jednego z panujących tyranów. Odgrywający główną rolę, Zbigniew Waleryś od samego początku stwarza niepowtarzalną kreację. Niecodzienna na deskach teatru energia, bijąca od aktora, sprawia, że już po kilku minutach publiczność jak zaczarowana śledzi każdy, choćby najmniejszy gest aktora.

Kiedy nad atlasem opisuje swoją wyprawę do Pekinu (by zabić Mao Tse-Tunga) można odnieść wrażenie, że oto przed naszymi oczami odbywa się projekcja filmu dokumentalnego z wyprawy. To nie tak, że widz musi silić się, by w wyobraźni zobaczyć stepy, które przemierzał Trąba. Waleryś z taką ekspresją maluje przed nami tę wyprawę, że każdy ze zgromadzonych widzów ma wrażenie, jakby razem z nim przemierzał komnaty w pałacu tyrana. A kiedy wreszcie dopada I sekretarza i zaciska palce na jego szyi... zasypia! I nikogo to nie dziwi!

Plan genialny, ale że wyprawa zdaje się być za długa, to ostatecznie cel zostaje znaleziony bliżej. Staje się nim Gomułka, którego Trąba zabije z kuszy, bo rąk własnych brudzić I sekretarzem KC PZPR nie będzie. I tu zaczyna się akcja właściwa dramatu. W tajny plan Trąby wdrożeni są wszyscy: ksiądz, milicjant, arcymajster... Swój wkład ma także żona naczelnika, która z wielkim bólem, ale dla dobra sprawy, poświęca pokrywkę srebrnej cukiernicy na grot do strzały, która ugodzić ma w tyrana.

Trochę jakby obok całej historii znajduje się Jerzyk, młodzieniec, który z dumą recytuje wierszyki, chodzi w mundurku z białym kołnierzykiem, na naszych oczach pierwszy raz próbuje wódki i zakochuje się w mężatce, mieszkającej w Warszawie. Całe wydarzenia obserwuje, ale sam chyba nie do końca je rozumie, choć posłusznie bierze w zamachu czynny udział. Głównie dlatego, że mając w głowie zaproszenie od Teresy (wspomnianej mężatki), korzysta z możliwości odwiedzenia stolicy, której nigdy wcześniej jeszcze nie widział.

I tak Trąba, Jerzyk (w przebraniu Indianina, by odwrócić uwagę od kuszy) i Naczelnik (tata Jerzyka) udają się do stolicy, by zabić Gomułkę. Pada nawet strzał, a jakże! - to jedna z zabawniejszych scen przedstawienia, kiedy to cała trójka mierzy zza kawałka symbolicznej ściany w swój cel. Ale ofiarą, jak podaje następnego dnia radio, jest przywódca innego narodu... John Kennedy.

Spektakl głęboko zatopiony jest w epoce PRL-u. Do łez śmieje się publiczność czterdziesto- i pięćdziesięciolatków. To oni szukają sensów ukrytych między słowami w "Trybunie Ludów", to oni rozumieją łzy poświęcenia Naczelnikowej, oddającej kawałek swej srebrnej zastawy. I choć orędzie Gomułki parodiowane przez Trąbę, bawi całą publiczność, bez wyjątku, to w oczach starszego pokolenia widać ożywające wspomnienie tamtych lat.

Spektakl grany jest z cudowną lekkością, stanowi popis umiejętności całego, zgranego zespołu. Błyskotliwe dialogi, świetna interpretacji i godna pochwały reżyseria sprawiają, że zielonogórski spektakl bez najmniejszych wątpliwości wpisujemy na listę spektakli przyjemnych podczas tegorocznego festiwalu.

Teatr Lubuski w Zielonej Górze
Jerzy Pilch
"Zabijanie Gomułki"
reżyseria: Jacek Głomb
scenografia: Małgorzata Bulanda

Obsada: Wojciech Brawer, Zbigniew Waleryś, Wojciech Czarnota, Tatiana Kołodziejska, Marta Frąckowiak, Janusz Młyński, Andrzej Nowak, Robert Gulaczyk, Karolina Honchera, Jacek Krautforst, Patryk Bator
premiera: 21.04.2007r.
Spektakl zaprezentowano na XIV Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Teatrze Powszechnym w Łodzi.

(Joanna Rybus, „O trzech takich co uratowali Ojczyznę”, Dziennik Teatralny Łódź, 2.05.2008)