Teatr Modrzejewskiej sporo ryzykował decydując się na wystawienie dramatu Mickiewicza w Opolu wbrew decyzji dyrektora Opolskich Konfrontacji Teatralnych „Klasyka polska 2008”, który skreślił legnickie przedstawienie z festiwalowego programu. - Warto było! – powiedział po sobotnim spektaklu zagranym w prywatnym Teatrze Eko Studio Jacek Głomb. Gorące brawa licznej publiczności były potwierdzeniem tych słów i główną nagrodą za podjęcie wyzwania.

Mickiewicz, iście szlachecki zajazd (niekoniecznie ostatni…), Jacek w głównej roli awanturnika z zasadami – wszystkie te skojarzenia przychodziły na myśl w trakcie opolskiej wyprawy ze spektaklem, któremu arbitralną decyzją dyrektora Teatru Kochanowskiego w Opolu Tomasza Koniny uniemożliwiono udział w jedynym polskim festiwalu prezentującym klasykę polskiego dramatu.

– O sztukę przeciętną nie kruszyłbym kopii, ale mam pełne przekonanie, a potwierdzają to recenzje najwybitniejszych polskich krytyków, że „Dziady” wyreżyserowane przez Lecha Raczaka to spektakl wybitny. Decyzja o wykluczeniu ich z „Konfrontacji” jest niezrozumiała i krzywdząca – tłumaczył powody bezprecedensowej decyzji o artystycznym „zajeździe na Opole” Jacek Głomb.

Organizacyjne ryzyko tego przedsięwzięcia było ogromne. Właściwie wszystko przemawiało przeciw, bo punkt wyjścia był szalony. Datę prezentacji legnickich „Dziadów” ustalono bowiem na dzień przed inauguracją opolskich „Konfrontacji”, a zatem w momencie gdy tamtejsi teatromani wykupili już festiwalowe karnety i bilety. Czy znajdą w sobie siłę, ochotę i pieniądze na dodatkową wyprawę do teatru? Zwłaszcza w dniu, w którym równolegle – w festiwalowym prologu – do Opola zjechał wałbrzyski Teatr Szaniawskiego z głośną sztuką Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki „Polak, Polak, Polak i… diabeł”?

Czy uda się zareklamować legnicką prezentację i dotrzeć do potencjalnie zainteresowanych w momencie, gdy teatralne Opole skoncentrowane było na promocji własnego festiwalu? Gra na obcym boisku zawsze jest trudna, w tym jednak przypadku obarczona była ogromnym ryzykiem frekwencyjnej klapy, która definitywnie przekreślałaby konfrontacyjny zamysł legniczan. Tym bardziej, że Głomb podniósł poprzeczkę ustalając cenę biletu na poziom wykluczający szkolną widownię, naturalnego sojusznika lekturowego repertuaru (bilet kosztował 35 zł i był o 10 zł droższy, niż na spektakle w Legnicy).

Wątpliwości było więcej, a spotęgowała je pogoda. Sobotni poranek był zimny, deszczowy, a wiatr urywał głowy. Jak w tej sytuacji podjąć decyzję o wieczornej wyprawie do nie ogrzewanego teatru mieszczącego się w byłym magazynie z prześwitami w dachu? A jednak opolanie przyszli wypełniając widownię niemal jak na premierze. Cud? Nic z tych rzeczy.

To wielka zasługa miłośników teatru, przyjaciół legnickiej sceny (oprócz użyczającego gościny szefa Eko Studio Andrzeja Czernika, także m.in. z Opolskiego Teatru Lalki i Aktora) i życzliwości, z którą na „awanturniczy” projekt Jacka Głomba zareagowały lokalne media (TVP Opole objęła nawet legnicką prezentację swoim patronatem).  - Tym wszystkim ludziom, dzięki którym mogliśmy dotrzeć do opolskiej widowni, bardzo serdecznie dziękuję – usłyszeliśmy podczas przedspektaklowego powitania publiczności.

Gdy w przerwie przedstawienia widzowie zaczęli kupować programy z recenzjami „Dziadów”, gdy stłoczeni w holu gromadzili się pod ogromnymi planszami, na których wydrukowano ich fragmenty, było już wiadomym, że spektakl się podoba, że robi wrażenie, że skłania do porównania własnych odczuć z opiniami profesjonalnych recenzentów. Gdy wreszcie, na zakończenie, nagrodzono aktorów i reżysera wielominutowymi oklaskami, stało się jasne, że opolska eskapada była udana.

– Warto było – podsumował Jacek Głomb. Podobnie mówili widzowie opuszczający Eko Studio. – Oni są świetni, grają jak nawiedzeni – to tylko jedna z podsłuchanych opinii. Inne były w tym samym duchu.

Opolskie przedstawienie „Dziadów” było drugim po premierze, jakie oglądałem. Od tamtego czasu minął niemal równo rok, w trakcie którego spektakl oglądali widzowie nie tylko w Legnicy, ale także w: Lublinie, Kielcach, Krakowie, Wrocławiu, Łodzi i Warszawie (za kilka dni dwukrotnie będzie miała taką okazję publiczność w Poznaniu). I wiem jedno. Ten artystyczny produkt wystawiany na drewnianym podeście jest jak wino dojrzewające w dębowych beczkach. Po roku, który minął, nabrał szlachetności, dodatkowych smaków i zapachów, wytrawności i mocy.

Fantastycznie patrzyło się na aktorów, którzy dojrzewają i krzepną wraz ze swoim przedstawieniem. To już nie tylko gwiazdorskie popisy Pawła Wolaka (rewelacyjny Sentator) i Joanny Gonschorek (charyzmatyczny i demoniczny Guślarz) na tle świetnego zespołu. Coraz wyraźniej, każdy z występujących na scenie znajduje swoje popisowe „pięć minut”. Aktorzy, niemal jak muzycy na koncercie jazzowym, wykorzystywali okazje do solówek (brawa dla Dariusza Majchrzaka wypruwającego flaki w rozłożonej na głosy Wielkiej Improwizacji).

Ma rację Jacek Sieradzki, który w Przekroju zauważył, że po takim przedstawieniu, jak „Dziady” w reżyserii Lecha Raczaka „wraca wiara, że fundamentalnym pytaniom klasyki nie potrzeba ani specjalnych uzasadnień, ani dodatkowych przekładni na współczesność". Dosadniej rzecz ujęła recenzentka portalu Kulturaonline Mariola Szczyrba: „Panie i Panowie, "Dziady" powstały z martwych! Nie było przydługich guseł, ani nużących aktorskich tyrad. Były za to ciary na plecach”.

W Opolu bezsprzecznie były. Nic dodać.

Grzegorz Żurawiński