Czy w piekle powtarzalności jest miejsce na zbawienie, na odrobinę człowieczeństwa, na zapomnienie krzywd, wybaczenie zbrodni? - o spektaklu "III Furie" w reż. Marcina Libera z Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy prezentowanym na XIV Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach pisze Michał Centkowski.



XIV Interpretacje. Trzeci dzień konkursowych zmagań. "III Furie" Marcina Libera. Dzień wcześniej Weronika Szczawińska przestrzegała nas przed zamieszkiwaniem cudzych opowieści, zbyt łatwym przyjmowaniem mitów i zbiorowych opowieści. Marcin Liber opowiada o historii, która w jego interpretacji jawi się jako niekończący się koszmarny sen wariata. W nieokreślonej przestrzeni na skrzyżowaniu szlaków, na współczesnym dworcu, spotykamy postaci różnych czasów, słuchamy głosów osób z dwóch odmiennych światów.

Apollo - groteskowy mistrz ceremonii, czasem okrutny, czasem łaskawy - równolegle opowiada dwie historie. Bohaterką obu są kobiety: potrzaskane, zgnębione demonami dawnych grzechów, swoich i nie swoich.

Danuta Mutter, wnuczka Stefanii Mutter, która w czasie wojny dla płaszcza zielonego retro zamordowała dwie Polki ukrywające się w jej stodole, jest figurą Polski B, skundlonej, prymitywnej, chciwej, głupiej i byle jakiej. Tej przaśnej Polski pochodzenia chamskiego, z której większość z nas wyrasta, którą oglądamy nieraz w telewizji pełni oświeceniowego, protekcjonalnego, syconego poczuciem wyższości współczucia. Jej rodzinne dramaty, cierpienie, uwikłanie, bieda i brak perspektyw Liber nieustannie zderza z traumami przeszłości. Jej upadek dopełnić ma w jakiś pokraczny sposób pojmowaną dziejową sprawiedliwość.

Wojenne dzieje chciwej babki, jej występek niczym w piekle nieustannego, wiecznego powrotu nie pozwalają wnuczce Danucie - kolejnej bohaterce spektaklu - "śnić o Warszawie". Przekleństwem, a jednocześnie jedyną szansą na zbawienie jest dla niej Dzidzia - zdeformowana i niepełna. Niestety o Dzidzię upomni się najpierw "warszawska opieka społeczna", później zaś lokalna społeczność katolicka, spragniona obiektu jarmarcznego kultu, dzięki któremu możliwe będzie zadośćuczynienie za grzechy przeszłości.

Oglądając Danutę Mutter, kobietę, matkę-Polkę, wstydzimy się wszyscy. Wstydzimy się jej prowincjonalności, języka, emocji i cierpienia. Wstydzimy się także własnej pogardy. "Oskarżam historię" - mówi matka Dzidzi. Czy winy przeszłych pokoleń, historia, zbiorowa pamięć, ten niekończący się obłęd, z którego nie potrafimy (a może nie chcemy) się wyzwolić, usprawiedliwiają bezmyślność i okrucieństwo? Kto z nas nie chciał choć raz wymazać przeszłość? Czy śmierć profesorowej Alkmeny Markiewicz w stodole Mutterów, spowodowana marzeniem Stefanii, by posiąść płaszcz zielony retro, to jedyny upiór polskiej historii? Ta prosta opowieść o krwawej zbrodni, nowej rabacji na inteligentce warszawskiej i jej córce?

Równoległe wsłuchujemy się w opowieść profesorowej, matki Heraklesa, egzekutora AK. Jej opowieść nosi w sobie zbrodnię nie mniej ohydną niż występek Stefanii. Jej syn, Stefan pseudonim Herakles - "Królewic", radość i duma rodziny, wychowany w inteligenckim domu, w najchlubniejszej patriotycznej tradycji, "w duchu katolickim" kształtowany - okazał się okrutnym, zdegenerowanym, pozbawionym litości mordercą, który w imieniu "naszego rządu", "naszej najjaśniejszej" z zimną krwią odbierał życie kobietom, starcom, zapewne także dzieciom.

Profesorową za wychowanie syna zapewne trudniej nam winić, bliższa jest bowiem mitowi bohaterskiej walki, wciąż czczonemu przez wielu. Czy wolno nam ją winić? Czyż młody Herakles nie wypisywał na serduszkach i pod ołtarzem nie składał dobrych swych uczynków? Czy ojczyźnianej ku...ie, nawet jeśli sprzedającej swe ciało, by utrzymać przy życiu cierpiącą głód rodzinie, nie należała się kula w łeb ?

Liber bezlitośnie obnaża naszą polskość - tę nieustanną mieszankę wzniosłych słów, pięknych idei i okrutnych zbrodni codzienności chciwej, zielonego płaszcza retro pragnącej. Kreśli obraz nieustannego upadku człowieka, pokazuje świat pełen resentymentów, frazesów, historii, sztandarów, bohaterów, upiornych demonów przeszłości, zbiorowej pamięci i tożsamość, ufundowanej na nieludzkich mitach, Bogu, Ojczyźnie i patriotycznym obowiązku.

Ostrzega nas reżyser, jak niegdyś ostrzegał Tuwim "gdy zaczną na tysiączną modłę ojczyznę szarpać deklinacją i łudzić kolorowym godłem i judzić historyczną racją(...) O ojcach dziadach i sztandarach, o bohaterach i ofiarach (..)wiec, że to bujda, granda zwykła, gdy ci wołają broń na ramię".
Czy możliwe, byśmy się kiedykolwiek z tego obłędu wyzwolili? Czy w piekle powtarzalności jest miejsce na zbawienie, na odrobinę człowieczeństwa, na zapomnienie krzywd, wybaczenie zbrodni? Tak, jeśli tylko uda nam się pochylić nad losem człowieka - nad cierpieniem prostej kobiety ze wsi i nad cierpieniem profesorowej.

Bez względu na to jak upiorne zdają się widma przeszłości, musimy przebaczyć Alkmenie, Stefanii i Danucie, trzeba nam przebaczyć Ojczyźnianej Ku...ie i Komunistce. Musimy pozwolić sobie zapomnieć, by móc raz na zawsze unieważnić tę okrutną, wspólnie zamieszkiwaną opowieść.

(Michał Centkowski, „ Kto wie, czy było tak, kto wie, czy było tak...” Nowa Siła Krytyczna, www.e-teatr.pl, 15.03.2012)