Przedstawienie jest bardzo plastyczne. Wiele obrazów na długo zapada w pamięć, zarówno poprze walory estetyczne, jak i swą wymowę symboliczną. Cały zespół stworzył tu jednolitą, barwna kreację, która w trakcie spektaklu ogrania wyobraźnię publiczności. O legnickim spektaklu „Marat – Sade” w reżyserii Lecha Raczaka pisze Paulina Chrzan.

Epoka napoleońska. 1808 rok. Przytułek w Charenton zaprasza na spektakl "Męczeństwo i śmierć Jeana-Paula Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade". Tak wygląda w wielkim skrócie czasoprzestrzeń dramatu Petera Weissa "Marat - Sade". Tekst powstał na początku lat sześćdziesiątych, w czasach rodzącej się kontrkultury. Zapoczątkował on rewoltę roku 1968. Był wtedy grany na całym świecie, odnosząc wielkie sukcesy.

Główną osią wydarzeń jest spór między Jean Paulem Maratem oraz Markizem de Sade, spór o metodę naprawy świata, o wygląd przestrzeni życiowej dla ludu. Mają oni bowiem inne zapatrywania na kwestię władzy, prawa, wolności. Rewolucja stanowi dla nich różne wartości.

Jednak w inscenizacji dramatu Weissa reżyserowanej przez Lecha Raczaka w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy spór dwóch silnych światopoglądów jest tylko tłem dla działań innych postaci. Spotykamy się oczywiście z Maratem (Rafał Cieluch) oraz panem de Sade (Paweł Wolak). Bohaterowie pokazani są kontrastowo. Markiz de Sade reżyseruje spektakl o Maracie. To już ustawia ich w pewien sposób przed widzami. Mamy dwóch głównych bohaterów.

De Sade pozostaje przez większą część spektaklu zdystansowany. Przechadza się na tyłach przestrzeni scenicznej, przygląda grającym aktorom - pacjentom. Nie stara się ingerować w momentach, gdy ponoszą ich wzmożone emocje. W pewnych sytuacjach wkracza do akcji, dba by sztuka szła właściwym torem. Bo przecież opowieść dotyczy rewolucji, a właściwie tego, co po niej pozostaje dla ludzi. Muszą być więc silne emocje, ale jak na to pozwolić chorym psychicznie pensjonariuszom przytułku? Jako reżyser de Sade pozostaje umiarkowanie aktywny. Przerywa czasem sztukę, by wyrazić swe poglądy, by zachować kształt przedstawienia, który powstał w jego głowie.

Marat z kolei ma rys bardzo chrystusowy. Przypomina Mesjasza cierpiącego w imię idei, dla ludu. Leżący w wannie i cierpiący, zarówno na ciele jak i na duszy, jest jakby ucieleśnieniem ofiary za wyższe wartości. Reprezentuje postawę inną zupełnie niż de Sade. Mimo, że jest bohaterem sztuki wystawianej przez Markiza, nie działa jedynie jako aktor odgrywający swa rolę. Bierze udział w wydarzeniach z fabuły dramatu wiążących się z jego osobą, ale też czasem sprawia wrażenie wyrywającego się z czasoprzestrzeni spektaklu w celu wyrażenia ważnych kwestii.

Toczy się dyskusja między nim a de Sadem. Każdy z nich ma swoje racje. Jednak to zderzenie, które tak wiele odkrywa nie jest może tak wyraźne jak być powinno. Jakby brakowało pasji, silnych emocji… a może tak właśnie jest lepiej. Może nie krzykiem winno się walczyć o słuszne wartości…Może właśnie konkretna, ale chłodna wymiana poglądów lepiej trafi do odbiorców… pod warunkiem, że ją usłyszą.

Obaj bohaterowi jednak pozostają w spektaklu tymi zdrowymi, zrównoważonymi, przytomnie myślącymi. Może dlatego nie ulegają skrajnym stanom, trzeźwo tłumaczą swoje stanowiska. Ale zabieg ten, jeśli jest celowy, pozwala widzowi uchwycić doskonale pozostałe elementy spektaklu. A  wszystkie one są tego warte.

Po pierwsze przestrzeń. Duża scena Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy zostaje zamieniona w szpital dla obłąkanych. Świat jest odwrócony. Tak jak ma to miejsce po rewolucji, dokładnie tak jak wygląda prawdopodobnie dla chorych psychicznie (oni widzą świat odwrotnie; i nikt z nas nie wie tak naprawdę, czy nie mają racji).

Publiczność zasiada na scenie, na specjalnie ustawionych krzesłach. Z góry obserwujemy działania grupy aktorów. Wśród nich są również widzowie: pielęgniarki, strażnicy, dyrektor przytułku z rodziną. Teatr w teatrze. Łącznikiem między światem przyglądających się a aktorami jest Wywoływacz (rewelacyjny Tadeusz Ratuszniak). Prowadzi nas przez większą cześć przedstawienia, tłumaczy pewne sytuacje, przeważnie z przymrużeniem oka. Postać ta, wspaniale przygotowana technicznie, pozwala w pewnych momentach zastanawiać się czy faktycznie podział na zdrowych i chorych jest tu taki oczywisty.

Wywoływaczowi towarzyszy trzyosobowy chór postaci z ludu (trójka wspaniałych: Paweł Palcat, Małgorzata Urbańska, Katarzyna Dworak). Oni pokazują, co tak naprawdę zostało z ludzi, dla których zrywy rewolucyjne miały być przepustką do nowego lepszego świata. Wydają się nie do końca rozumieć, co w istocie się wydarzyło, a przede wszystkim dlaczego się nie udało, skoro obiecana była lepsza przyszłość.

Bardzo dobrzy są również aktorzy odgrywający pozostałych pensjonariuszy biorących udział w inscenizacji de Sade’a. Rewelacyjni technicznie, przekonujący, wzruszający. Cały zespół stworzył tu jednolitą, barwna kreację, która w trakcie spektaklu ogrania wyobraźnię publiczności. Całość opatrzona została muzyką graną na żywo, która wspaniale oddaje atmosferę czasów rewolucyjnych oraz specyficznej przestrzeni, jaką jest niewątpliwie przytułek dla obłąkanych.

Przedstawienie jest bardzo plastyczne. Wiele obrazów na długo zapada w pamięć, zarówno poprze walory estetyczne, jak i swą wymowę symboliczną.

Wszystkie rewolucje miały wspaniale hasła. Zawsze chodziło o równość, wolność, prawa dla wszystkich. I zawsze kończyło się tak samo - zrywy rewolucjonistów przynosiły jedynie zamianę ról. Niekoniecznie na lepsze. A przynajmniej nie na długo. To, co jest zawsze pewne to tłum ludzi okaleczonych fizycznie, ale też psychicznie z powodu walki o szczytny cel. I wielkie rozczarowanie, że mimo wielu poświęceń wcale nie jest lepiej… ewentualnie więcej szaleńców pojawia się na końcu… Ale o tym właśnie należy mówić. Ale jak opowiedzieć o tym za pomocą teatru?

Lech Raczak jest tu dowodem, że można to zrobić i to w sposób  przemyślany, odpowiedzialny i warty wysłuchania (obejrzenia) .

Paulina Chrzan, Fundacja Teatr Nie-Taki



Teatr Modrzejewskiej w Legnicy
Peter Weiss: MARAT-SADE. "Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade"

przekład: Andrzej Wirth
reżyseria: Lech Raczak
scenografia: Piotr Tetlak
kostiumy: Ewa Tetlak
muzyka: Katarzyna Klebba i Paweł Paluch
premiera: 10 maja 2008