Dwóch reżyserów, dwa języki, ale i dwa teatralne światy na scenie. Legnicki „Cyrano de Bergerac” jest próbą zanurzenia klasycznego dramatu we współczesnych konwencjach teatralnych, tak, by przemówił do dzisiejszego widza i nie stracił przy tym romantycznego uroku. Recenzja Katarzyny Knychalskiej.

„Cyrano to tekst!” wykrzykuje w jednej z pierwszych scen Paweł Wolak, odtwórca tytułowej roli w inscenizacji „Cyrano de Bergeraca” w reżyserii Krzysztofa Kopki i Leszka Bzdyla. Oddaje hołd Rostandowi, którego sztukę zagrano do dziś ponad pięć tysięcy razy na scenach całego świata - mimo że już w momencie powstania (1897 r.) uznawana była za  tekst tematycznie i estetycznie przestarzały.

W czasach panowania Ibsena i Hauptmanna w europejskich teatrach, sukces odniosło dzieło z poprzedniej epoki – z jednej strony sentymentalne i patetyczne, z drugiej  pełne werwy i subtelnego wdzięku. Okazało się, że romantyczni bohaterowie nie tracą na atrakcyjności, szczególnie, jeśli dodatkowo mają w sobie coś z anarchisty i zawadiaki. Historia odważnego Gaskończyka, któremu kompleks długiego nosa nie pozwala na wyjawienie uczuć pięknej Roksanie, stała się motywem kultury i inspiracją nie tylko dla twórców teatralnych.

„Cyrano to tekst!” zdaje się powtarzać Kopka za aktorem. „Cyrano to ruch!” wtóruje mu Bzdyl. Trudno nie ulec przeczuciu, że doświadczenia zawodowe reżyserów wpłynęły na podział pracy przy spektaklu. Pierwszy – dramatopisarz, twórca przedstawień polityczno-społecznych – mógł sprawić, że niełatwy dla aktorów tekst „zagrał”, drugi – choreograf, reżyser, lider tanecznego Dada von Bzdülöw – stworzyć takiemu tekstowi iście widowiskową oprawę.

kiedyś kontra dziś

Dwóch reżyserów, dwa języki, ale i dwa teatralne światy na scenie. Legnicki „Cyrano de Bergerac” jest próbą zanurzenia klasycznego dramatu we współczesnych konwencjach teatralnych, tak, by przemówił do dzisiejszego widza i nie stracił przy tym romantycznego uroku. Zestawienie tekst-ruch staje się tu bliskie opozycji teatr „stary” - teatr „nowy”, czy idąc dalej: teatr sensu - teatr performansu. Przedstawienie wpisuje się w dyskusję o sposobach realizacji klasyki. Udowadnia jednocześnie, że skrajnie różne poglądy na ten temat można z powodzeniem pogodzić na scenie.

Spektakl  rozpoczyna scena wyjęta z repertuaru „młodego” teatru – głośna, hard rockowa muzyka, cztery aktorki w czerwonych sukniach mechanicznie upadają i podnoszą się - monotonnie, do znudzenia. Z góry ku deskom sceny zjeżdża podłużna, metalowa winda, na której współczesny Cyrano w karnawałowej masce krzyczy coś do mikrofonu. Pod windą kilku tancerzy w czerni rozpoczyna swój choreograficzny popis. Jest coraz głośniej, tłoczniej i mniej zrozumiale.  Mimo to, dynamiczna sekwencja może się  podobać – dzięki kontrastom kolorów jest ciekawa plastycznie. W głowie rodzi się jednak pytanie, które zada zaraz  główny bohater (Paweł Wolak): „To ma być Cyrano?!”. I tym pytaniem stanie po stronie teatralnej opowieści – przeciwko  estetycznej, polisemicznej grze z widzem.

Nie uwspółcześnianie na siłę, które wiąże się najczęściej z niewytłumaczalną degradacją tekstu, a subtelne łączenie porządków – taki pomysł na wystawianie klasyków wyczytać można z legnickiego „Cyrana”. Reżyserzy zręcznie splatają teatralne konwencje, tworząc z nich jednolitą całość, bez wewnętrznych pęknięć. W uzyskaniu tego efektu pomaga ciekawie skomponowany wątek metateatralny.

Pierwsza scena to nieudane przedstawienie teatralne, które przerywa Cyrano - tak jak zrobił to ze sztuką pasterską jego odpowiednik w dramacie Rostanda. Widzowie zostają poproszeni o opuszczenie teatru. Aktorzy, jeden po drugim, znikają ze sceny, ale zamiast zrzucać kostiumy po skończonej pracy...zakładają je. Ktoś wkłada gaskoński kapelusz z białym pióropuszem, ktoś siedemnastowieczną pelerynę. Świat współczesny krok po kroku przemienia się w rzeczywistość „płaszcza i szpady”. Pierwszy jest dla Cyrana realny, drugi stanowi wytwór jego wyobraźni.

Subtelne łączenie dwóch porządków stanie się charakterystyczne dla całego przedstawienia. Chociażby w scenografii (świetnie zaprojektowanej przez Małgorzatę Bulandę). Długie połacie ciężkiej materii zawieszonej dookoła sceny kojarzą się ze starymi kotarami, ale jednocześnie pobłyskują metalicznie odbijając kolorowe światła. Nieodzowny dla romantycznej historii balkon, na którym Roksana wysłuchuje listów Cyrana, tu jest elektryczną, stalową konstrukcją.  Klasyczne kostiumy kadetów (w tych rolach przekornie panie zamiast panów) wzbogacone zostały o odważne dodatki, na które w XVII wieku raczej nie można było sobie pozwolić. Pomysł wykorzystania przestrzeni jest także typowym współczesnym rozwiązaniem – długi pomost wbijający się w taflę widowni z jednej strony prowadzi do rozległej sceny, z drugiej łączy schodkami z balkonem. Dla aktorów to mało – wciskają się między rzędy foteli i wspinają po gzymsie balkonów. Osaczają publiczność, zawłaszczając każde wolne miejsce.

Ze współczesnego repertuaru zapożyczono także kilka chwytów, które wybijają widza z łatwego w odbiorze teatru kostiumowego i zmuszają do spojrzenia na przedstawienie z innej perspektywy. Chociażby powierzenie roli Roksany czterem aktorkom (Katarzynie Dworak, Magdalenie Biegańskiej, Gabrieli Fabian i Małgorzacie Urbańskiej). Poszczególne wcielenia ukochanej Cyrana nie różnią się tak skrajnie, by doszukiwać się w tym zabiegu próby ukazania skomplikowanej natury kobiecej, czy różnorodnych odcieni miłości. Wydaje się on raczej czystym, choć wytłumaczalnym chwytem teatralnym. Konsternacje budzi także główny bohater, który jest wyraźnie odklejony od reszty scenicznego świata – zdystansowany wobec swojej fantazji, współczesny w realiach XVII wieku i, przede wszystkim, bez długiego nosa!

sukces Cyrana – sukces Wolaka

Postać Cyrana to zresztą klucz do sukcesu przedstawienia. Z trzech powodów. Po pierwsze Bergerac jest pociągający już na poziomie tekstu. Typ skrajny – w miłości, przyjaźni, zasadach, odwadze. Jak kocha to na zabój, jak walczy to z setkami. Nonkonformista, ostry intelekt, poeta – gdyby nie przewrażliwienie na punkcie własnej urody, byłby zbyt idealny, żeby go lubić.

Kopka i Bzdyl  poddali ten wdzięczny obiekt literacki pomysłowej obróbce scenicznej. Wymyślili sobie Bergeraca w prostym czarnym stroju, bez doklejonego nosa, swobodnie poruszającego się wśród gaskońskich płaszczy, szpad i kapeluszy. Bergeraca, który mówi wierszem tak współcześnie, że zamiast wersów i rymów wyczuwa się tylko melodię słów. Dodatkowo obdarzyli go ogromnym ładunkiem autorefleksji. Cyrano jest zdystansowany nie tylko względem maskarady, która go otacza, ale i wobec własnych uczuć. Wydaje się zbyt świadomy siebie, by w realizacji planów przeszkodziło mu coś tak przyziemnego, jak kompleks długiego nosa. Może dlatego go nie ma? Może nos to tylko symbol choroby uniwersalnej – zamykania się w fantazji ze strachu przed życiem prawdziwym. To „chciałbym, ale nie mogę” wybrzmiewa w przedstawieniu najgłośniej - głośniej nawet niż problem niespełnionej miłości.

Do romantycznego bohatera Rostanda i pomysłu Kopki i Bzdyla na refleksyjnego Cyrana wystarczyło dodać Pawła Wolaka, aby sukces był pełny. Aktor umiejętnie godzi wymagania dramatu i scenariusza – jest gaskońsko zawadiacki i współcześnie zdystansowany. Posiada ten rodzaj scenicznego magnetyzmu, który przyciąga uwagę nawet podczas długich monologów na tle kurtyny. Kolejny raz udowadnia też swoje mistrzostwo w posługiwaniu się słowem poetyckim

Oprawa? Gaskońska!

Kiedy angażuje się prawie cały teatralny zespół, a jednym z reżyserów jest specjalista od scenicznego ruchu, można spodziewać się dużo więcej, niż tylko historii niespełnionego Cyrana. Legnicki Bergerac to widowisko. Ma się podobać szerokiej publiczności. Jest więc barwnie, wartko i z przytupem. Elementy teatru tańca przeplatają się ze scenami wyjętymi z komedii dell”arte. Obok momentów lirycznych , jak rozmowa konkurenta Bergeraca – Christiana (Paweł Palcat) z Roksaną (Gabriela Fabian) są też energetyczne – zawsze, gdy w zasięgu wzroku pojawiają się rozśpiewani kadeci (Ewa Galusińska, Zuza Motorniuk, Justyna Pawlicka, Magda Skiba) czy zabawne – serwowane przez hrabiego de Guiche, fenomenalnie wykreowanego przez Rafała Cielucha. Rozszerzenie przestrzeni scenicznej pozwala wprowadzić widza w środek barwnego korowodu, wzbogaconego precyzyjnymi strojami Małgorzaty Bulandy i nastrojową muzyką Bartosza Straburzyńskiego.

Całość stanowi iście baśniową oprawę, która dla Gaskończyka-poety jest donkichotowskim światem fantazji. Światem, w którym można być wszystkim, gdy w tym realnym jest się niczym.

Katarzyna Knychalska, Fundacja Teatr Nie-Taki