Raczak wspólnie z Maciejem Rębaczem oczyścili dramat Mickiewicza z niepotrzebnych poetyzmów, z miałkich i nużących tyrad. Kazali mówić aktorom soczystą prozą, zwyczajnie, tak jak rozmawiają zwyczajni ludzie w tramwaju, na ulicy, przy wódce, jak mówią niektórzy młodzi księżą, politycy…  - o legnickich „Dziadach” na gościnnych występach w Poznaniu pisze Stefan Drajewski.

Po obejrzeniu „Dziadów” w reżyserii Lecha Raczaka przypomniała mi się jego „Przecena dla wszystkich”, którą zrealizował z Teatrem Ósmego Dnia. Oglądałem ją 28 lat temu w hallu Collegium Novum. Wspomnienia odżyły nie dlatego, że akcja obu przedstawień rozgrywa się na bardzo długim podeście. Przede wszystkim uderzyła mnie ta sama intensywność emocji, ten sam stopień energii...

Wreszcie – „A to Polska właśnie” - chciałoby się powiedzieć za Wyspiańskim. Raczak wierny jest etosowi polskiego inteligenta, cokolwiek to znaczy. Raczak jest chory na Polskę. Raczak jest do bólu obywatelem. To widać po wszystkim, do czego przykłada rękę. Zawsze mu coś doskwiera. Można było przewidzieć, że prędzej czy później dobierze się do największego naszego dramatu. I dobrał się. Pokazał, że mimo zmieniającej się rzeczywistości ciągle jesteśmy zbiorowiskiem indywidualistów cierpiących za miliony, egoistów zapatrzonych siebie. Ale nie brakuje wśród nas polityków – tyranów i ujadających wokół nich kundelków. Jest też sporo zdezorientowanych „porządnych”, którzy nie radzą sobie z rzeczywistością: szukają i błądzą.

Bo „Dziady” Raczaka to nie jest jakaś romantyczna historia, ale jak najbardziej współczesna opowieść o ludziach początku trzeciego tysiąclecia ujęta w klamrę rytuału. Zwykle z tym rytuałem reżyserzy mieli największe kłopoty, popadali w banał albo cepelię. W przedstawieniu Raczaka jest inaczej. W rytuale reżyser odkrył rytm współczesności, zagoniony i zapętlony, niemalże transowy. Obrzędy Dziadów są dla mnie dalszym ciągiem przywołanej wcześniej „Przeceny dla wszystkich”. W tej mickiewiczowskiej „przecenie” odbijają się nasze wszystkie ludzkie i narodowe wady, słabości, demony, które nas gnębią i wpędzają w psychiczne doły…    

Raczak wspólnie z Maciejem Rębaczem oczyścili dramat Mickiewicza z niepotrzebnych poetyzmów, z miałkich i nużących tyrad. Kazali mówić aktorom soczystą prozą, zwyczajnie, tak jak rozmawiają zwyczajni ludzie w tramwaju, na ulicy, przy wódce, jak mówią niektórzy młodzi księżą, politycy… I co najważniejsze – rozbili postać Gustawa-Konrada na pięciu (Stary Konrad plus czterech młodych, który dzielą się indywidualizmem Gustawa-Konrada). Zabieg ten da się porównać z tym, co robią dwudziestowieczni epicy, którzy twierdzą, że niemożna dalej uprawiać prozy w poetyce Stendhala. Powieść już nie może być „zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu”, bo tych gościńców jest za dużo i za wielki panuje na nich ruch. Dziś świat powieściopisarze opisują fragmentarycznie. Tak więc zabieg rozbicia tego najważniejszego manifestu romantycznego indywidualizmu na pięciu jest jak najbardziej trafiony.

Ten znakomity portret współczesności skonstruowany przez Raczaka widać bardzo dobrze w planie aktorskim przedstawienia. Najpierw jest to kreacja zespołowa. W niej tkwi siła energetyczna przedstawienia. Ale jak na każdym portrecie są postaci ważne i mniej ważne. Dla mnie niezwykła jest Pani Rollison. Małgorzata Urbańska to nie tylko ślepa matka, która rozpacza, bo syn jej gnije w więzieniu. Przypomina mi maltretowane przez synów-bandytów matki, które kochają ich bez warunków i ograniczeń. Chociaż bite, tęsknią do nich, kiedy trafią za kratki.

Rewelacyjny jest też Paweł Wolak (Senator), który z jednej strony przypomina tresera zwierząt z cyrku, z drugiej – lidera partii, za którym podąża sfora posłusznych bulterierów i sługusów uniżonych, gotowych do skokuna drgnienie powieki swojego bożyszcze. Jest wreszcie czterech trochę histerycznych Konradów (Jakub Kotyński, Dariusz Majchrzak, Łukasz Węgrzynowski i Robert Zawadzki). A jednak każdy z nich jest nieco inny. No i Stary Konrad (Lech Wołczyk), który żegna się w finale z publicznością: „Bo słuchajcie i zważcie u siebie…”. Tych słów Mickiewicza – jak widać po „Dziadach” w inscenizacji Lecha Raczaka – nie można lekceważyć i zapominać.

Gościnny występ Teatru Modrzejewskiej z Legnicy odbył się w Holu Kolumnowym CK Zamek w Poznaniu17 kwietnia.

(Stefan Drajewski, „Słuchajcie i zważcie u siebie”, Polska Głos Wielkopolski, 19-20.04.2008)