Jacek Głomb, dyrektor teatru w Legnicy, przekuwa lokalną historię w lokalny patriotyzm, napotykając rzecz jasna na opory miejscowej i centralnej skamieliny. Jest artystą pełną gębą, co to się nie boi opowiadać o miejscowej historii, sięgając do źródeł lokalnych i naturszczyków, którzy te źródła kształtowali. Pisze Kleofas Wieniawa.


Taka była jego „Ballada o Zakaczawiu”, sztuka opowiadająca o legnickiej dzielnicy, rzecz teatralna dotykała historii ludzi tam żyjących, często bardzo bolesnych, ale w gruncie rzeczy codziennych, zwykłych. Takich, jak w życiu.

Legnica to specyficzne miasto. Stacjonowały tam wojska sowieckie/radzieckie. Wpisały się w historię miasta, ale przede wszystkim wpisały się w ludzi, dobrze i źle. Zwyczajni ludzie nie mieli wyboru, a często zwyczajni ludzie w innych zwyczajnych ludziach dostrzegali ludzką niezwyczajność.

Ponad ludźmi przebiega polityka. Ponad. Bo ludzie chcą żyć dla siebie, z sobą i między sobą. Wojska sowieckie w Legnicy były widoczne, w czasie PRL-u drażniły swoją obecnością, swoją obcością. Ale chciałeś, czy nie – z tym się oswajałaś, choć nie godziłeś.

Ten czas jest za nami, ten czas jest w historii odhaczony. W Legnicy zostali ludzie, zostały w nich sentymenty, ich sentymenty. Jedną z takich historii opowiedział Waldemar Krzystek w sentymentalnym (ale pięknym) filmie „Mała Moskwa”. To właśnie Legnica jest tą małą Moskwą, gdzie zdarzyła się miłość (uczucie nad wyraz ludzkie) między Polakiem a Rosjanką.

Takie rzeczy miały miejsce w Legnicy. Ludzkie, dlatego wielkie. W tej małej Moskwie reżyser hitu teatralnego i dyrektor teatru Głomb zorganizował biesiadę z okazji 20. rocznicy wyjścia wojsk sowieckich z Legnicy.

Przeszło dwadzieścia lat temu jeździłem do Legnicy, aby manifestować, aby te wojska wyszły, bo taka była wówczas polityczna i patriotyczna (choć ten patriotyzm został zdeptany przez dzisiejszych tzw. patriotów) potrzeba. Parafowali to Wałęsa z Jelcynem, aby okupanci wyszli – i sołdatów pożegnaliśmy.

Po nich została historia – w podręcznikach i w ludziach – kilka z nich opowiedziałem nawet  w reportażach tv. Było, minęło. To już nie polityka, to zdrapka sentymentu w ludzkich uczuciach. Jacek Głomb, który w Legnicy robi za wieszcza i to z dużej litery, z okazji 20. rocznicy wyjścia ostatnich sowieckich oddziałów, urządził biesiadę przy piwie i śledziu,  a za stołami zasiedli – kolejność podaję za „Rzeczpospolitą” - Rosjanie, Niemcy, Ukraińcy, Białorusini, Polacy.

Ten dziennik tę biesiadę tytułuje ” Pojednanie przed rozliczeniem”. Nie będę wymieniał nazwiska dziennikarza tego artykułu. Gdyby ów jednak wiedział, że pojednanie z sobą zawsze odbywamy się przed rozliczeniem z wrogiem, nie napisałby tego materiału, a zacząłby studiować psychologię na dobrym uniwersytecie.

Tak w Polakach ich sentyment do siebie, do swoich historii próbuje się przekuć w resentyment (w tym wypadku: w nienawiść). Bo dla tego „dziennikarza” – niezbędny jest cudzysłów – ważne jest, iż zaprotestowali przeciw temu „pojednaniu przed rozliczeniem” młodzieńcy z Młodzieży Wszechpolskiej.

Ta młodzież wszechpolska, polska, wielkopolska, pisowska i inna, w Poznaniu na Cytadeli „patriotycznie” oblała czerwoną farbą pomniki na cmentarzu żołnierzy radzieckich. A pod tablicą marszałka Czujkowa napisała „Śmierć komuchą”.

Taki to patriotyzm, taki to artykuł w „Rzeczpospolitej”. Takie to prawicowe widzenie rzeczywistości, z którą się godzimy. Z ubogością, prostactwem, nienawiścią. Przed nimi trzeba bronić bogactwa w nas i bogactwa Polski, tak jak języka polskiego i jego zawartości, który w artykule Rzeczpospolitej kompromituje autora. To jemu podobni napisali „śmierć komuchą”, bo najwidoczniej od jakiegoś patriotycznego polityka dostali w „potylicę obuchę”.

(Kleofas Wieniawa, „Jacek Głomb z małej Moskwy podpadł patriotom z „Rzeczpospolitej””, http://blogi.newsweek.pl, 15.09.2013)