Armia przeszła, wyszła, ale zostawiła ślady. Jedni na tych śladach próbowali zbić interes, inni próbowali je zatrzeć, a byli i tacy, którzy postanowili zachować je dla przyszłych pokoleń. Na początku wydawało się, że wszystkim i wszystkimi rządził handel. Rosjanami, Polakami, instytucjami państwowymi, a nawet Kościołem.  Pisze Beata Maciejewska.


Wyjeżdżający żołnierze sprzedawali wszystko: od rtęci, tytanu i benzyny, po kałasznikowy, hangary lotnicze, stacje paliwowe i mieszkania (choć formalnie należały do skarbu państwa). We Wrocławiu na targu staroci złapano podpułkownika sztabu Północnej Grupy Wojsk, który próbował sprzedać 99 tłumików do kałasznikowa, 60 wkładów do tłumików i 166 celowników szczerbinkowych.

W Legnicy zatrzymano kilku Rosjan i Ukraińców, u których znaleziono kilkadziesiąt kilogramów rtęci metalicznej i ok. 8 kg tlenku rtęci (w świat poszła wieś, że to może być mityczna "czerwona rtęć", która miałaby służyć do budowy broni jądrowej), telewizyjne "Wiadomości" poinformowały, że w Legnicy próbowano sprzedać cztery głowice nuklearne po milion dolarów za sztukę. O atrakcyjnych towarach, które mogą mieć Rosjanie, krążyły fantastyczne opowieści. Że handlowali "skarbami" ukrytymi na Dolnym Śląsku przez Niemców, że skrzynie sprzedawali niezależnie od zawartości po 16-18 tys. dolarów.

Wszystko na sprzedaż

Polacy kupowali wszystko. Proboszcz - wyposażenie generalskiego gabinetu, łącznie z boazerią. Rolnik - 525 granatów, po okazyjnej cenie, 25 tys. zł (dzisiejsze 2,5 złotego) za sztukę. Właściciel zakładu odzysku metali w Rokitkach - wóz bojowy, pociski, łuski, rakiety, części samolotów, sprzęt radiotechniczny, metalowe szafy i ćwiczebne bomby lotnicze o łącznej wadze 40 ton. Złom został odnaleziony w zakładzie podczas kontroli celnej i skarbowej.

Popularnością cieszyły się także zbiorniki na paliwo wydzierane z lotnisk. Na przestrzeni 60 kilometrów dzielących Legnicę od Wrocławia można było w 1992 roku naliczyć kilkadziesiąt leżących w polu wielkich zbiorników z napisem "do sprzedania", niektóre miały jeszcze kawałki betonowej obmurówki. Policja szacowała, że przynajmniej połowa wyrastających jak grzyby po deszczu nowych stacji benzynowych na zachodzie Polski stała na zbiornikach kupowanych od Rosjan za 20 proc. wartości. Odchodząca armia pomagała nam budować kapitalizm.

Jeśli Rosjanie sami towaru nie dostarczyli, Polacy sami się brali do pracy. Opuszczone przez wojsko koszary w Jaworze, które na dzień przed oddaniem ich policji wyglądały znośnie, w nocy zostały rozszabrowane. Potem w punktach skupu złomu, które wyrastały w Legnickiem jeden po drugim, pojawiły szkielety wojskowych łóżek, metalowe konstrukcje garażowe, silniki samochodowe, ościeżnice, klamki.

Jak bliźnięta syjamskie

W znacznie gorszej sytuacji znalazły się gminy i skarb państwa, choć to one wyglądały początkowo na największych beneficjentów. Domy, mieszkania, lotniska wydawały się niezłym kawałkiem tortu, ale okazał się zbyt trudny do przełknięcia. Wojsko Polskie nie było w stanie zagospodarować tego, co wzięło (szczególnie w Świętoszowie i w Pstrążu), biznes okazał się za biedny, żeby kupować magazyny i hangary lotnicze, gminy dostały nagle nowe, kosztowne zdania (Osiecznica, która wzbogaciła się o nowe miasteczko Świętoszów, miała nagle zorganizować służbę zdrowia, zatrudnić nauczycieli, wybudować drogi), nawet "wypasiony" legnicki Kwadrat okazał się problemem. Nie działało oświetlenie, nie wiadomo było, jak przebiegają instalacje gazowe, wodociągi, energetyka, kanalizacja ani w jakim są stanie. Trzeba było połączyć infrastrukturę praktycznie samodzielnego miasta z drugim. Czasem z kolei infrastruktury były połączone aż za bardzo, jak syjamskie bliźnięta. W jednej z wsi koło Jeleniej Góry po zgaszeniu wszystkich odbiorników energii licznik w pustej jednostce radzieckiej dalej kręcił się jak oszalały. Okazało się, że do rosyjskiego prądu podłączone było pół wsi. Kiedy odcięto główne źródło zasilania, światło zgasło nawet w kościele.

Lenin w trzech rozmiarach

Proces zagospodarowania terenów i obiektów prorosyjskich był długi i kosztowny, ale właściwie już się kończy. Mała Moskwa przeszła do historii, choć ślady po niej wciąż można oglądać. I to nie tylko domy czy koszary. Już w momencie wychodzenie Rosjan mówiło się, że w Legnicy powinno powstać muzeum związane z pobytem Armii Radzieckiej, więc warto zbierać pamiątki po Rosjanach. Bo kto w Polsce wiedział, że w Legnicy była np. wytwórnia figurek Lenina, które produkowano z gipsu w trzech rozmiarach. Natomiast ogromną głowę Lenina, stojącą w rosyjskiej komendanturze, można było - jak do trepanacji czaszki - otworzyć i zawsze znaleźć w niej magazyn półlitrówek.

Pamiątki zbiera Michał Sabadach z Uniejowa pod Bolesławcem, który urządził tam jedyne w Polsce muzeum Armii Radzieckiej. Dzisiaj zwiedzający mogą oglądać radzieckie mundury, medale, odznaczenia, sztandary, ekwipunek żołnierski, pomniki Lenina i Dzierżyńskiego. W Księdze Pamiątkowej ktoś napisał: "Rosjan kochamy, totalitaryzmu nienawidzimy. Niech ta wystawa będzie przypomnieniem tego, co było dobre, ale i tego, co było złe".

(Beata Maciejewska, „Wielkie geszefty z Wielką Armią. Tak było 20 lat temu”, www.wroclaw.gazeta.pl, 9.09.2013)