Jak z góry wygląda Legnica? Jak talerz pierogów. W połowie ruskie, w połowie leniwe - tłumaczył fenomen miasta dzielonego przez Rosjan i Polaków peerelowski dowcip. 16 września 1993 roku wojska rosyjskie opuściły Legnicę. Podział znikł, ale ślad pozostanie na zawsze. O tym jak Mała Moskwa, czyli przymusowa sublokatorka zdominowała Legnicę pisze Beata Maciejewska.


Pierogi ulepił marszałek Konstanty Rokossowski, który wybrał Legnicę na główną kwaterę Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej. Zajął miasto 9 lutego 1945 roku. Jego żołnierze nie mieli do kogo strzelać, bo Niemcy uciekli. Zostawili piękną Liegnitz.

Miasto ogórków/ogrodów

Nazywano ją "miastem ogórków" (bo w okolicy było mnóstwo gospodarstw warzywniczych) lub "miastem ogrodów" (zakładano je przed niemal każdą kamienicą). W willowej dzielnicy Tarninów mieszkali adwokaci, lekarze, właściciele fabryk produkujących maszyny do obróbki drewna i najsławniejsze na Dolnym Śląsku fortepiany.

W centrum - gotyckie kościoły, renesansowa starówka, zamek, park z egzotycznymi roślinami. Chodniki wykładane płytami z jasnego granitu, krawężniki z czarnej bazaltowej kostki, jezdnie też brukowane, tyle że na biało. Życie kulturalne kwitło, operetka i teatrzyki rewiowe dostarczały rozrywek wielbicielom podkasanej muzy, a dwie gazety zaspokajały potrzebę informacji i sensacji poważnych mieszczan.

Ale Legnica miała nie tylko urodę, ale także siłę - przed wojną była siedzibą władz rejencji i najsilniejszego na Śląsku niemieckiego garnizonu. Ulokowano w niej dowództwo i najważniejsze jednostki 18. Dywizji Piechoty armii niemieckiej. Miała koszary, lotnisko, duży szpital, była ważnym węzłem drogowym i kolejowym. Z dworca codziennie odprawiano 70 pociągów osobowych i 100 towarowych, drogi też były dobre (i gęsto rozłożone), miasto łączyła z Wrocławiem autostrada wybudowana w połowie lat 30.

Nic dziwnego, że Rosjanie nie chcieli oddać miasta, w którym wszystko było gotowe na nowe życie, nic dziwnego, że Polacy też chcieli tu mieszkać.

Na przejściowym kwaterunku

Już 14 lipca Rokossowski zażądał przeniesienia polskich mieszkańców do prawobrzeżnej, "gorszej" części miasta za rzeką Kaczawą, gdzie przed wojną żyli ubożsi legniczanie. Zarządzenie to, wydane podobno w porozumieniu z Bierutem, objęło także urzędy pełnomocnika rządu na okręg Dolnego Śląska. Na przeprowadzkę mieli 24 godziny.

Nawet autorzy raportu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa napisali o brutalności tej operacji: "Przesiedlenie to przypominało pewne momenty z okresu okupacji niemieckiej, a stosowane do ludności żydowskiej przy wysiedleniach, względnie organizowaniach getta". Kilka tysięcy ludzi koczowało pod gołym niebem, mogli zabrać ze sobą tylko podręczny bagaż. Wypadki legnickie podobno spowodowały falę ucieczek osadników z Ziem Zachodnich, a po Polsce zaczęła krążyć plotka o rzezi Polaków przez Sowietów.

Stanisław Piaskowski, pełnomocnik rządu na Dolny Śląsk, próbował lać oliwę na wzburzone fale i w wywiadzie, który opublikował "Naprzód Dolnośląski", tłumaczył, że "miasto, tak jak i szereg miast innych, na tym przejściowym kwaterunku może tylko zyskać, gdyż dzięki pomocy technicznej i fizycznej Armii Czerwonej miasta te zostaną odbudowane: tam, gdzie nie ma sieci tramwajowej, prądu elektrycznego, linii telegraficznych, gazu, gdzie jednym słowem cała gospodarka komunalna jest uszkodzona, Armia Czerwona umożliwi nam odbudowę".

Kwaterunek "przejściowy" trwał 48 lat, a z odbudową też nie było najlepiej, bo budynki, których wojsko radzieckie nie zajęło, były przez nie plądrowane i podpalane. Gdy pod koniec września 1945 roku pozwolono polskim mieszkańcom na stopniowy powrót do miasta, zastali je przegrodzone murami. We władzy Rosjan pozostawał nawet park miejski, a Polacy musieli za wstęp do niego płacić 50 gr. W kwietniu 1946 roku zarząd miejski oszacował, że w Legnicy mieszka ponad 16 tysięcy Polaków, prawie 13 tysięcy Niemców i ponad 60 tysięcy Rosjan.

Adres: Trzy Grubasy

Stopniowo "sąsiedzi" się docierali. Rosjanie zaczęli oddawać niektóre tereny miejskie (po parku można było swobodnie spacerować, popijając słynny kwas chlebowy z beczek, pod okiem bohaterów Związku Radzieckiego oraz samego Stalina, których portretami ozdobiono główną aleję) i budynki użyteczności publicznej, sami skupili się w ponad stu kompleksach niedostępnych dla Polaków - łącznie zajęli 1200 obiektów, jedną trzecią przedwojennej zabudowy Legnicy.

Największe kompleksy miały nazwy. - Sztab i kwatery generałów mieściły się w "Bolszom Kwadratie" (Dużym Kwadracie, zajmującym 40 ha), dowództwo 4. Armii Lotniczej dostało "Wiertolotkę" (od ros. "wiertolot" - śmigłowiec), czyli lotnisko z przyległościami, oraz "Wozduszką" (od ros. "wozduch" - powietrze) i "Małym Kwadratom" przy ul. Chojnowskiej - wylicza Grzegorz Żurawiński, legnicki dziennikarz. - Z kolei magazyny żywnościowe i zaopatrzeniowe ulokowane były w kompleksie zwanym "Tri Tołstiaka" (Trzy Grubasy) przy ul. Bydgoskiej, batalion ochrony i obsługi sztabu w "Krasnym Gorodku" (Czerwonym Miasteczku) przy ulicach Hutników i Sejmowej, a jednostki łączności radioliniowej i remontowo-budowlane w kompleksie zwanym "Prostokwaszyno" (od ros. "prostokwasza - zsiadłe mleko) przy ul. Złotoryjskiej.

Kwadrat budził największe emocje, stworzył mit lepszego życia i bogatych sklepów, zwłaszcza wtedy, gdy w mieście na półkach sklepowych stał dyżurny ocet. Ale za mitem ukryty był strach; dowódca Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej mógł wszystko, żądał, nakazywał, domagał się. I miał niebywałą siłę. W 1984 roku ulokowano w Legnicy Naczelne Dowództwo Wojsk Kierunku Zachodniego, które w kolejnej wojnie światowej miało pokierować walkami w środkowej i zachodniej Europie. Przyszły teatr wojenny zaplanowano z rozmachem, skupiał 40 proc. potencjału bojowego sił zbrojnych ZSRR.

Legniczanie widzieli groźny wymarsz radzieckich kolumn pancernych na Warszawę w "odwilżowym" październiku 1956 roku i przygotowania do inwazji na zbuntowaną Czechosłowację w sierpniu 1968 roku. - Gdy w gorących latach 1980-1981 reszta kraju spekulowała "wejdą czy nie wejdą", oni pukali się w głowę: "A po co mają wchodzić, przecież od dawna już są" - mówi Żurawiński.

Czerwona gwiazda

Relacje legniczan z przymusowymi sąsiadami były bardzo specyficzne. - Te oficjalne wiązały się z obecnością radzieckich generałów na legnickich trybunach pierwszomajowych i corocznych obchodach kolejnych rocznic rewolucji październikowej, te prywatne często były oparte na handlu i przemycie - opowiada Grzegorz Żurawiński. - To w Legnicy można było kupić najtańsze paliwo i złoto w każdej ilości, futra i radzieckie kamery, lornetki i aparaty fotograficzne. W co drugim legnickim domu stały telewizory przemycone w wojskowych transportach. Okoliczni rolnicy nie mieli najmniejszych problemów ze zbytem każdej ilości ziemniaków, kapusty i ogórków. Kwitł prywatny legnicki handel odzieżą, obuwiem i kosmetykami, a w ostatnich latach dżinsami i azjatycką elektroniką - tłumaczy Żurawiński.

W okresie najsurowszych rygorów stanu wojennego i obowiązującej godziny policyjnej do jednej z najspokojniejszych dzielnic Legnicy wjechał z hałasem wóz opancerzony i szperaczem zaczął oświetlać numery domów, a po odnalezieniu właściwego żołnierze wrzucili do ogródka beczkę z benzyną. Tak rosyjski oficer odwdzięczył się za załatwienie wideo.

O innych skutkach tych nieformalnych kontaktów nakręcił film "Mała Moskwa" legniczanin Waldemar Krzystek. Autentyczna historia miłości Rosjanki Lidii Nowikowej, która przyjechała do Legnicy z mężem, do Polaka skończyła się niewyjaśnioną do dziś śmiercią kobiety. Została zabita albo zaszczuta sama popełniła samobójstwo. Żona rosyjskiego oficera nie mogła przecież go zdradzić, i to z Polakiem! Lepiej żeby nie żyła. Na grobie Lidii Nowikowej legniczanie do dziś składają kwiaty.

Ale protesty na "radzieckie porządki", choć grożące dotkliwymi sankcjami, też były. Pierwsze w 1956, na ulicach i pod pomnikiem Wdzięczności dla Armii Radzieckiej legniczanie masowo sprzeciwili się obecności wojsk radzieckich w Polsce. Ostatnie w połowie 1989 roku, kiedy transformacja polityczna dała nadzieję na pełną suwerenność.

Mur, który przetrwał dłużej niż berliński

Rosjanie przez 48 lat wrośli w pejzaż Legnicy: niechciani, ale przydatni, budzący strach, lecz oswojeni przez wieloletnią obecność. W końcu zaczęli się jednak pakować. "Pokazano mi fotografie domów i mieszkań, z których wyjechały pewne radzieckie rodziny" - pisał w "Ogonioku" sekretarz radzieckiej jeszcze ambasady Aleksander Ośkin. "Wstyd! Niektórzy nasi rodacy potrafili wyłamywać i wywozić sedesy, wyłączniki, przewody elektryczne, urządzenia sanitarne, parkiet, słowem wszystko, co wywieźć się dało". Sekretarz nie dodał, że u schyłku imperium żołd radzieckiego sierżanta starczał na kilka paczek papierosów i że wielu nie miało do czego wracać.

- Mur dzielący miasto i jego mieszkańców przetrwał w Legnicy dużo dłużej niż ten sławniejszy w Berlinie. Ostatecznie runął dopiero 16 września 1993 roku, gdy na legnickim dworcu kolejowym pożegnano ostatnich dowódców i żołnierzy wschodniego mocarstwa - mówi Żurawiński. - Paradoks i koleje dziejów sprawiły, że miasto opuszczała armia innego państwa niż to, którego siły zbrojne w lutym 1945 roku do niego wkroczyły. Związek Radziecki nie istniał już od blisko dwóch lat. Ale czerwone gwiazdy na czapkach żołnierzy, na wieżach czołgów, skrzydłach samolotów i wojskowych sztandarach jednak przetrwały. Tak jak dowódcy, którzy służyli już pod nową flagą i rozkazami Federacji Rosyjskiej.

Gdy z Legnicy wyjeżdżały 16 września 1993 roku o godz. 21.32 ostatnie eszelony Rosjan, polska wojskowa orkiestra zagrała im "Katiuszę" i "Pożegnanie Słowianki".

Pożegnanie nie na zawsze, po dwudziestu latach spotkamy się 13-15 września. Oczywiście w Legnicy.

(Beata Maciejewska, „Mała Moskwa. Jak przymusowa sublokatorka zdominowała Legnicę”, www.wroclaw.gazeta.pl, 7.09.2013)