To był piękny prezent mikołajkowy dla legnickiej publiczności teatralnej. Kto przegapił, albo spóźnił się z kupieniem biletu, ma czego żałować. Lalkowy spektakl wrocławianki Agaty Kucińskiej pokazany w Caffe Modjeska był zjawiskiem artystycznym najwyższej próby -  jak 24 karatowe złoto, jak pięknie oszlifowany diament.  Unikatowym połączeniem wielkiego talentu, artystycznej wyobraźni i rzemieślniczego mistrzostwa. Ale także skromności  oraz kobiecego ciepła i empatii, którymi aktorka i reżyserka obdarzyła bohaterów swojej scenicznej opowieści.



To było wielkie, choć ledwie godzinne (aż żal było opuszczać zatłoczoną widownię), one women show artystki Wrocławskiego Teatru Lalek i Teatru Ad Spectatores (producenta sztuki) i animowanych przez nią własnoręcznie wykonanych lalek. Spektakl zrealizowany z precyzją godną szwajcarskich mistrzów sztuki zegarmistrzowskiej dopieszczających w swoich manufakturach każdy element składający się na ich unikatowe i luksusowe produkty. Nic dziwnego, bo poprzedzony wielotygodniowymi próbami, w których niepoślednią rolę pełniły lustra, przed którymi animatorka lalkowych postaci do perfekcji doprowadzała każdy ich ruch i gest. Rezultat?  „Rewelacja”,  „genialne”, „wspaniałe”, „zachwycające" – to najkrótsze cytaty z mnożących się jak króliki recenzji. Nie da się już przebić tego, w najwyższej mierze zasadnego, entuzjazmu krytyków i widzów, któremu towarzyszą (i zapewne nadal towarzyszyć będą) festiwalowe laury i nagrody.

Sceniczne „Żywoty…”  to adaptacja głośnej, nominowanej do nagrody Nike, powieści innej wrocławianki Lidii Amejko. To opowieść o betonowym świecie na marginesie, który Stwórca – niczym peerelowscy budowlańcy – pospiesznie powołał do istnienia trochę przypadkowo, a na pewno poza planem, z cementowej masy, która wylana została z jego gruchy tylko dlatego, by nie zastygła w niej na wieczność. To świat pospolitej brzydoty i marności osiedlowych blokowisk zamieszkiwanych przez dziwaków, pomyleńców, dziwki i meneli. Świat będący zaprzeczeniem dobra i piękna, który autorka błyskotliwie obdarza zrozumieniem i empatią, dźwiga do świętości odnajdując ją w tym, co pospolite. Upominając się o jego mieszkańców, o ich prawo do życia i własnej legendy. „Ja z pustej głowy zmyślam, dusze wieczne ze słów doprawiam, świętością ludzi dymam, żeby choć trochę w górę polecieli” – te pełne ciepła i wyrozumiałości słowa Narratorki doskonale oddają sens i założenie tej opowieści.

Z powieści Amejko Agata Kucińska wybrała pięć postaci, w które tchnęła własne życie. Każda z nich dostanie swoje „pięć minut” by zaistnieć, by opowiedzieć własną historię, zbudować legendę na wzór tych średniowiecznych, które na jarmarkach i w kościołach szerzyły kult świętych. Konsekwentnie sięga zatem po formę lalkowego misterium przypominającego tradycyjną polską szopkę, by „w gównie jantar szlachetny zobaczyć”. A wszystko to w dwóch planach: w szopkowym retablo na dachu makiety wieżowca, na którym - wśród telewizyjnych anten, niczym wśród karaibskich palm - leżakują i kłócą się bohaterowie sztuki (miniaturowe kukiełki  po zegarmistrzowsku animowane dłońmi) oraz w dużym planie scenicznym, na który kolejno i pojedynczo przenosi  ich (już jako lalki ludzkich wymiarów) animatorka i Narratorka przedstawienia.

W efekcie poznajemy barwną galerię osiedlowych dziwaków. Jest pełen misjonarskiego zapału Egon, co to już ze starości nie grzeszy, a życie spędza przed telewizorem, który traktuje jako konfesjonał. Własną spowiedzią wobec  księdza z „Plebanii” oczyszcza w ten sposób z rozpusty programy telewizyjne, biorąc  na siebie grzeszne przewiny bohaterów ich seriali, dzięki czemu „ze zła oczyścił cały Program Pierwszy i Drugi, Polsaty, TVN-y, i co tam jeszcze miał w abonamencie”. Poznajemy gwałconą i wykorzystywaną przez wszystkich Andżelikę, co to „nikomu nie chce kłopotu sprawiać”, a ludzki gniew i krzywdy po osiedlu zbiera i zamyka w słoikach. Jest Apollonia owładnięta potrzebą niesienia pomocy potrzebującym, którą realizuje jako prostytutka i onanista Cyfrojeb, który szuka tajemnicy i wyzwolenia w świecie liczb. Jest też Kunerta zbierająca puste flaszki, świadectwo jak „pełno marzeń się na naszym osiedlu poniewiera” z przekonaniem, że „kto marzy powinien po sobie posprzątać”.

Betonowy świat i zamieszkujący go ludzie nie są w tej opowieści powodem do boskiej dumy. Bohaterowie są brzydcy i w niczym nie przypominają wyidealizowanych świętych z kościelnych obrazków. Jest bowiem w tej opowieści wyraźna pretensja do Stwórcy - „takimi nas wymyśliłeś, to tacy jesteśmy”. Całość, a przede wszystkim upominanie się bohaterów o prawo do własnej świętości,  jest w efekcie tylko skromną „wyściółką z marzeń, by beton za bardzo nie uwierał”. Co uświadomi nam na koniec przedstawienia Narratorka („święta JA”).

Nie ma w tym przedstawieniu ani jednej zbędnej sceny, ani jednego przypadkowego rekwizytu czy scenograficznego ozdobnika. W każdym calu to po inżyniersku precyzyjna inscenizacja, świetnie wykorzystująca wszelkie dostępne jej środki (w tym światło i wykonywaną na żywo muzykę Sambora Dudzińskiego). W „Żywotach świętych osiedlowych” Agaty Kucińskiej jest za to pełen ciepła, dobra i zrozumienia smutek ze szczyptą groteski i humoru. Ale przede wszystkim jest talent i warsztatowe mistrzostwo. Brawo, brawo i jeszcze raz brawo. Gdyby jeszcze warunki, w których przyszło nam oglądać spektakl były bardziej przyjazne... Tę łyżkę dziegciu trzeba bowiem dodać do pełnej miodu beczki. Były bowiem - całkiem zasadne - pretensje gorzej usadzonych na kawiarnianej widowni.

Spektakl zaprezentowano legnickiej publiczności w ramach projektu "Caffe Modjeska - Przestrzeń dla Sztuki" finansowanego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Grzegorz Żurawiński