Wyrazistość bohaterów osiągnięto przede wszystkim brawurowym aktorstwem. Sztukę można określić perfekcyjną pod każdym względem. Świetnie zagrany i wyreżyserowany spektakl, mówiący o sprawach ważnych, to najkrótsza charakterystyka tego wydarzenia. O legnickim spektaklu w reżyserii Marcina Libera zagranym na festiwalu „Rzeczywistość przedstawiona” w Zabrzu pisze Katarzyna Głowacka.

Powstania, walka o niepodległość, Armia Krajowa, Polska Walcząca. Nasz kraj od początku istnienia stoczył niezliczoną ilość walk, które zostały opisane, wyśpiewane, sfilmowane. Patriotyzm nieodłącznie kojarzony jest z polskością, a szlachetny żołnierz czy Matka Polka stali się symbolem walki o wolność. Z tematem polskiej martyrologii rozprawiły się trzy pisarki: Sylwia Chutnik, Magdalena Fertacz i Małgorzata Sikorska-Miszczuk.

"III Furie" zainspirowane zostały "Dzidzią" Sylwii Chutnik oraz "Egzekutorem" Stefana Dąmbskiego. Te teksty stały się tematami dwóch części spektaklu, które wyraźnie oddzielił prowadzący Apollo. Klamrą, nicią łączącą oba fragmenty, była osoba Alkmeny Markiewicz, polskiej intelektualistki, która została zastrzelona w czasie wojny. Postać pojawia się w drugiej części, by prosić o wybaczenie za złe wychowanie syna. Okazuje się bowiem, że jej syn Stefan, żołnierz Armii Krajowej, dopuszczał się zbrodni, a jego ofiary domagają się sprawiedliwości na profesorowej. Ponieważ Matka Polka temu winna.

Danucie Mutter, wnuczce Stefanii, urodziło się czworo dzieci. Troje umarło, przeżyło czwarte, które nie miało kończyn. Dzidzia, choć kochana przez Danutę, była dla niej wielkim ciężarem. Była karą za zabójstwo popełnione na Alkmenie Markiewicz i jej córce. Babka Danuty kazała rozstrzelać swoje rodaczki, bo nie chciały oddać futra. A historia odbija się teraz na Danucie, nie daje o sobie zapomnieć, jest piętnem, które ciąży. Pierwsza część spektaklu porusza także temat zakłamania i obłudy Polaków, którzy w kalekiej Dzidzi upatrywali symbolu świętości i wynieśli na ołtarze, by przepędzić z chwilą, kiedy ciało pozbawione kończyn stało się dla nich obrzydliwie i niewygodne.

Historyczność w "III Furiach" widoczna była w kostiumach postaci i żołnierskich piosenkach. Ale spektakl został zrealizowany w konwencji współczesnej, co podkreśliło jeszcze miejsce, w którym rozegrało się przedstawienie, a mianowicie - zabrzańska Kopalnia Sztuki Demex. Miejsca postindustrialne znakomicie korespondują ze sztuką współczesną, dlatego też tak chętnie na Śląsku tworzy się czy wystawia sztukę w byłych kopalniach, hutach lub elektrociepłowniach.

Niezwykle charakterystycznym elementem przedstawienia była muzyka. O ostre, rockowe dźwięki zadbał zespół Moja Adrenalina. Grana na żywo muzyka odbijała się głośnym echem od ścian wielkiej hali, co potęgowało jeszcze efekt osaczenia i bezradności. Piosenki wraz ze zmieniającym się oświetleniem, kulą dyskotekową i reflektorem rzucającym światło na wypowiadającą się osobę, tworzyły klimat kabaretowego czy telewizyjnego show. W dodatku występowała w sztuce postać Apolla, czyli eleganckiego mężczyzny, który był prowadzącym i narratorem. Zapowiadał on wejścia kolejnych bohaterów tak, jakby wychodzili na ring, komentował zaistniałe sytuacje, przedstawił aktorów z ich prawdziwych nazwisk. Jego funkcja nie sprowadzała się jednak tylko do zdawania relacji. Wygląd tej postaci (czerwień na powiekach, paznokciach i jako kolor muszki czy skarpet) oraz jej zachowanie z przesadzoną ekspresją miały w sobie coś szatańskiego. Co więcej, rozerwanie koszuli, pod którą znajdowała się zaklejona rana i wbijanie sobie do niej mikrofonu tak, jakby to był nóż, pozbawiały tego bohatera boskości.

A skoro już o boskości mowa, trzeba dodać, że religia w sztuce wyreżyserowanej przez Marcina Libera, także została wykpiona. W "III Furiach" wyśmiewa się świętości tak przez Polaków cenione, a będące pustosłowiem ubranym w widowiskową patetyczność. I choć wyniesienie Dzidzi na ołtarze, by za chwilę ją sponiewierać, jest widoczną aluzją do wydarzeń Męki Chrystusa, to jednak o religii nie mówi się wprost.
Prosta scenografia, na którą składały się ściany pomalowane na biało lub z namalowanymi konturami żołnierzy walczących, była idealnym tłem dla kostiumów. A bohaterowie stanowili galerię charakterystycznych i barwnych osób. Ich stroje - czy to dres i wózek bezdomnego, czy garnitur gestapowca, czy też fartuch prostej wiejskiej kobiety - były autentyczne, dopracowane i oddawały charakter postaci.

Ale wyrazistość bohaterów osiągnięto przede wszystkim brawurowym aktorstwem. Każdy aktor wcielał się w kilka ról i wszystkie postaci były zagrane na dobrym, równym poziomie. Zjawiskiem, które dość często występowało w spektaklu, było obnażanie iluzji i mówienie wprost do widza. Przedstawienie silnie grało na emocjach, sprawiało, że płynnie przechodziło się z jednego stanu do skrajnie innego. Od wzruszenia i tragedii, do komizmu i zabawnych aluzji. Widzowie wczuwali się w sytuację matki, której odbierają dziecko, by za chwilę wysłuchać popularnych piosenek, do których bohaterowie zabawnie tańczyli. Momenty wytchnienia i odpoczynku były jednak potrzebne.

Sztukę można określić perfekcyjną pod każdym względem. Świetnie zagrany i wyreżyserowany spektakl, mówiący o sprawach ważnych, to najkrótsza charakterystyka tego wydarzenia. Takiego teatru wciąż jest w Polsce zbyt mało.

(Katarzyna Głowacka, „Matka Polka temu winna”, www.teatralia.com.pl, 17.10.2011)