„Osobisty Jezus” to teatralny remake najlepszego filmu Przemysława Wojcieszka „W dół kolorowym wzgórzem”. Mądry i dynamiczny. Wojcieszek umie tkać dialogi, rozumie bohaterów, a spektakl z Legnicy jest na poziomie dla wielu polskich dramaturgów niewyobrażalnym – opisuje swoje wrażenia z premiery (9.09) recenzent teatralny Dziennika Łukasz Drewniak.

W swej czwartej teatralnej realizacji, a drugiej legnickiej (po słynnym „Made in Poland”), reżyser obsadził niemal tych samych aktorów, którzy zagrali w filmie (Majchrzak, Bluszcz, Wolak), ale podmienił im role, odwrócił wektory, warstwę obyczajową wzbogacił wątkiem religijnym, skondensował sceny.

Z żarliwością neofity Przemysław Wojcieszek zmaga się tu z wielkim tematem. Opowiada o cierpieniu człowieka, którego zdradzili najbliżsi. Rysiek (charyzmatyczny Przemysław Bluszcz) wraca do domu po trzyletniej odsiadce za nieumyślne zabójstwo. Ojciec umarł. Przyjaciel oszukał. Narzeczona wyszła za jego brata. A brat sprzedał ojcowiznę. I jak bohater ma dalej żyć, odrzucony przez wszystkich, bez oparcia, punktu, z którego mógłby zacząć wszystko od nowa? Jednak nawrócony bandyta dorasta do przebaczenia. Wie, że musi odkupić winy. Na nowo poukładać sobie życie.

Zwykle opowieści oparte na schemacie powrotu bohatera do świata, który się nieodwracalnie przeobraził, kończą się źle: rozczarowaniem, śmiercią, przegraną. W legnickim przedstawieniu zwycięża nadzieja. Stuka obcasami optymizm. Tryumfuje wiara, ż4e każde cierpienie jest konieczne. Wojcieszek celowo rozpina tę historię na planie moralitetu. Może i Rysiek nie jest Everymanem, ale nie świętym. Niemal do końca nie wiemy, czy wraca jako mściciel, czy misjonarz. O jego duszę w planie symbolicznym walczą dobry i zły duch. A w rzeczywistym – młody ksiądz i psychopatyczny przyjaciel gangster.

Pusta drewniana podłoga, na której z rzadka pojawiają się stół, krzesła, butelka wódki i kielichy mszalne, to w spektaklu ring między niebem i piekłem. Ale nie poruszamy się wcale po umownym świecie. Dramat Ryśka rozgrywa się w realiach Dolnego Śląska, w dogorywających miasteczkach, takich jak Lubań i Wolimirze, gdzie nikt nie ma pracy i skąd ludzie uciekają przy pierwszej okazji. Wojcieszkowi wystarcza kilka scenicznych kresek, wprowadzenie na jedną sekwencję barwnych postaci epizodycznych, żeby uwiarygodnić ten świat. Wojcieszek umie tkać dialogi, rozumie bohaterów.

Zaskakująco istnieje w przedstawieniu kontekst tytułowego „Personal Jesus” z piosenki Depeche Mode. Bo w tym odwołaniu nie chodzi tylko o Jezusa, który objawił się Ryśkowi w więzieniu w Nysie, ani o potrzebę jego naśladowania. Gangster Tadek (kapitalnie histerycznie przerysowany Wiesław Cichy!) nosi koszulkę z różą z okładki płyty „Violator”, a przebrana w czarny kombinezon z kapturem matka byłej narzeczonej Ryśka to nieco podstarzała, acz pełna jeszcze wigoru „depeszówa” (zabawna Anita Poddębniak). Oboje mają parodystycznie reprezentować pokolenie rozchwianych wartości, zagłuszania życia pozą i szpanem.

Jako były „depesz” czuję się lekko urażony, więc na koniec trochę ponarzekam. Wklejanie do sztuki cytatów z Biblii to jeszcze nie metafizyka. Wolałbym, żeby bohater mówił o swoim przełomie duchowym własnym, kalekim językiem. W filmie Rysiek przebaczał bratu z czysto ludzkich powodów. W teatrze Wojcieszek całą zasługę przypisuje wpływowi Jezusa, co umniejsza nie tylę rangę tego festu, ile relację Ryśka z bratem. Dłubię w detalach, a i tak spektakl z Legnicy jest na poziomie dla wielu polskich dramaturgów niewyobrażalnym.

(Łukasz Drewniak, „Brat marnotrawny”, dodatek Kultura –TV, Dziennik 15.09.2006)